Nie jest to – niestety – bieżący komentarz do działań nadgorliwego prokuratora, który stawiając Jakuba Żulczyka przed sądem za nazwanie prezydenta „debilem" w felietonie, który przeszedłby bez echa, postanowił pisarzowi postawić pluszowy krzyż, na który ten bardzo chętnie się wspiął. I tak jak dziesięć lat temu skandalem było skazywanie kibiców za nazwanie „matołem" premiera, tak teraz takim samym skandalem jest nieskazanie pisarza za nazwanie prezydenta „debilem". I odwrotnie.
Czytaj więcej
Mariusz Chłopik: „Jacek, Jarek (...) mamy prośbę, by jutro TVP bardzo ładnie zaatakowało te osoby, które taki wyrok wydały, i generalnie warszawski sąd apelacyjny, według topowych kancelarii prawnych to stajnia Augiasza. Myślę, że ten materiał jest bardzo, bardzo dobry, aby także podgrzać publicystycznie".
„Te sytuacje są nieporównywalne" – twierdzą obie strony, przy czym dla każdej są nieporównywalne z innego powodu. Prawica uważa, że „tych spraw nie można porównywać", bo „matoł" był dość niewinny, a „debil" jest grubą zniewagą. Nieprawica zaś przekonuje, że nawet jeśli wyzwiska są podobnie mocne, to przecież akurat Żulczyk napisał prawdę, a za prawdę się nie skazuje. Zmieniły się miejsca, zmienił się punkt widzenia, czyli nic nowego pod słońcem. Najgorzej zaś mają ci, którzy konsekwentnie uważają, że władza im wyższa, tym grubszą powinna mieć skórę i takie wyzwiska znosić, nie dopuszczając do robienia ikony wolności słowa z każdego, kto się nie wstydzi publicznie popisać chamstwem.
Ani „matoł", ani „debil" nie są bowiem krytyką, a na pewno nie krytyką, jaka powinna być dopuszczalna w dobrym towarzystwie. Od tego jednak bardzo daleko do nasyłania prokuratora za czyjś niewyparzony język.
Ani „matoł", ani „debil" nie są bowiem krytyką, a na pewno nie krytyką, jaka powinna być dopuszczalna w dobrym towarzystwie. Od tego jednak bardzo daleko do nasyłania prokuratora za czyjś niewyparzony język. Zwłaszcza jeśli całkiem niedawno polityk z samego szczytu władzy nazwał zaczepiającą go kobietę „kretynką", a zwyzywana swojego dobrego imienia może bronić jedynie w postępowaniu cywilnym, ale gdyby mu odpowiedziała tym samym, byłaby ścigana z urzędu za „znieważenie organu". Nie ma w tym ani logiki, ani sprawiedliwości. Nie ma też ochrony godności urzędu i powagi państwa, bo szkodliwość społeczna jest zawsze większa, gdy władza lekceważy obywateli, niż gdy jest odwrotnie. Czekając na władzę, która to wreszcie zrozumie, notuję sobie kolejne komentarze obu wzmożonych stron. Będą jak znalazł, gdy znowu sytuacja się odwróci.