Joanna Szczepkowska: Nasza kolęda

Pastuszkowie przybywajcie, jemu pięknie przygrywajcie", „ogień krzepnie, blask ciemnieje"... Czas świat, czas kolęd. Takie są piękne, takie ciepłe i takie nasze, staropolskie arcydzieła. Zanurzamy się w nich i w tej szczególnej chwili naszej rodzinnej wspólnoty. W tym roku każda kolęda boli. Niełatwo je śpiewać.

Publikacja: 24.12.2021 06:00

Joanna Szczepkowska: Nasza kolęda

Foto: Fotorzepa

To chyba najdziwniejsze święta, jakie przyszło nam przeżywać w ostatnich czasach. Piszę ostrożnie „w ostatnich", bo nie bardzo wiem, jaką granicę wyznaczyć. Im dłużej się zastanawiam, tym bardziej jestem przekonana, że najdziwniejsze od czasów daleko przed 1989 r. Święta przed i po różniły się tylko materialnie. Kiedyś czekaliśmy na karpia, potem karp czekał na nas. Puste półki i kolejki po cokolwiek zamieniły się w kolorowe targowisko i obłęd kupowania. Do tego roku. To chyba pierwsze święta po przełomie, kiedy nawet zamożni pilnują portfeli przy zakupach, których ceny rosną z dnia na dzień.

Czytaj więcej

Joanna Szczepkowska: Agresja, nienawiść, ekspresja żula

Święta Bożego Narodzenia i w PRL, i po przełomie przeżywane były podobnie. Co roku tą samą drogą szliśmy rodzinami do kościoła z powodu narodzin dziecka, które ma zmienić świat. To dziecko towarzyszyło nam od najmłodszych lat, kojarzone z oczekiwaniem, choinką, białym obrusem i prezentami. Od najmłodszych lat śpiewamy mu kolędy, nie bardzo zastanawiając się nad ich słowami i przesłaniem. To po prostu liryczne rodzinne chwile w naszych czterech ścianach. W zasadzie zamykamy się w czasie tych świąt i taka też jest ich właściwość. Poza pasterką, która ma jakieś powiązanie z podróżą, z drogą, czyli z tym wszystkim, czego doświadczali rodzice tego dziecka, cała reszta jest świętem osobnych rodzin w osobnych mieszkaniach.

Co roku tą samą drogą szliśmy rodzinami do kościoła z powodu narodzin dziecka, które ma zmienić świat. To dziecko towarzyszyło nam od najmłodszych lat, kojarzone z oczekiwaniem, choinką, białym obrusem i prezentami. 

Dotąd nie było w tym nic, co budzi wątpliwości. Każda religia ma swoje święta i wszystkie są właśnie rodzinne, skupione na najbliższych, zamknięte. To są święta wspólnot rodzinnych. Tego roku trudniej dać sobie z tym radę. Talerz dla nieznanego wędrowca stawiany na stole, jeden z najpiękniejszych obyczajów, tego roku wydaje się fałszywym symbolem. Trudno go stawiać z czystym sumieniem, bez poczucia, że właśnie z naszych granic nieznanego przybysza wyrzuca się na mróz.

Przeglądam listę zakupów. Ach prawda, jeszcze sianko. Sianko pod obrus, koniecznie. Co to było do tej pory? Czuły obyczaj, bez głębszych refleksji. Mały Jezus, żłobek, sianko. Bożonarodzeniowa sielanka. Słodkie dziecko leży w drewnianym łóżeczku, nad nim ciepłe światło i czuli goście. Motyw rzewnych, utulających pieśni. A przecież to poród na sianie. W stajni. W samotności i zagrożeniu. Narodzone dziecko „nie ma kolebeczki ani poduszeczki". Pięknie się to śpiewa, ale czy ktoś naprawdę próbuje to sobie wyobrazić? Niemowlę zakryte sianem? Swoją drogą może nawet i siana nie być. Może go nie być tam, gdzie są lasy i mrozy nieznane w Betlejem.

„Panienka truchleje, a mówiąc, łzy leje" – trudno śpiewać to dzisiaj dla samego kolędowania. Tuż przy granicy tu i teraz są matki struchlałe. Nie wszystkie przeżyją. „Dziecina się kwili, matusieńka lili, w nóżki zimno, żłóbek twardy, stajenka się chyli". Tak bardzo, bardzo blisko małym dzieciom „w nóżki zimno" i nawet stajenki tam nie ma.

Czytaj więcej

Joanna Szczepkowska: Kiedy słyszę Kaczyńskiego

Do Świętej Rodziny przyszli weseli pastuszkowie. „Jemu pięknie przygrywali", złożyli pokłony, a jeszcze pograli mu skocznie. Tyle wieków już śpiewamy o tym naszym, choć betlejemskim, dzieciątku z naszą polską gościnnością i sercem przejętym. Ale nasi królowie w tym roku nie przyjadą z darami. Nasi królowie powiedzą: „Empatia piękna rzecz, ale są inne priorytety. Idź, dziecko, skądżeś przyszło". Taka jest ich kolęda. Nasi królowie przerzucają dziecko za nasze granice, bo przecież to ofiary gry Piłata i jego sprawa. Nasi królowie mówią o matkach zmarzniętych „biedaczki", ale nie dają dachu nad głową. Niech im Piłat da, jak sam piwa nawarzył. „Pastuszkowie, odjeżdżajcie, nic małemu nie dawajcie, nowo narodzonemu. Niech dziecina kwili, matuleńka lili, do lasu ich posyłajcie, by nie u nas byli. Lili lili laj...". Taka jest kolęda naszych królów.

To chyba najdziwniejsze święta, jakie przyszło nam przeżywać w ostatnich czasach. Piszę ostrożnie „w ostatnich", bo nie bardzo wiem, jaką granicę wyznaczyć. Im dłużej się zastanawiam, tym bardziej jestem przekonana, że najdziwniejsze od czasów daleko przed 1989 r. Święta przed i po różniły się tylko materialnie. Kiedyś czekaliśmy na karpia, potem karp czekał na nas. Puste półki i kolejki po cokolwiek zamieniły się w kolorowe targowisko i obłęd kupowania. Do tego roku. To chyba pierwsze święta po przełomie, kiedy nawet zamożni pilnują portfeli przy zakupach, których ceny rosną z dnia na dzień.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Mistrzowie, którzy przyciągają tłumy. Najsłynniejsze bokserskie walki w historii
Plus Minus
„Król Warmii i Saturna” i „Przysłona”. Prześwietlona klisza pamięci
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Ryszard Ćwirlej: Odmłodziły mnie starocie
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Polityczna bezdomność katolików
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
teatr
Mięśniacy, cheerleaderki i wszyscy pozostali. Recenzja „Heathers” w Teatrze Syrena