Budda siedzący pod Trump Tower

„Sukcesja" jest jak koń trojański: z zewnątrz opowiada o dynastycznym koncernie medialnym w czasach późnego kapitalizmu w Ameryce. Ale pod epicką powłoką kryje się intymna opowieść o rodzinie i o krzywdach, jakie jej członkowie sobie wzajemnie wyrządzają - mówi Jeremy Strong, aktor.

Publikacja: 26.11.2021 10:00

Kadr z serialu „Sukcesja"

Kadr z serialu „Sukcesja"

Foto: HBO

Plus Minus: Serial „Sukcesja" jest przez wielu postrzegany jako opowieść o „amerykańskości". Tymczasem pan od kilku lat mieszka w Danii, w całkiem innej mentalnie, społecznie i kulturowo przestrzeni. Czy to jakoś wpływa na pana postrzeganie tej produkcji?

Właściwie to nie. Praca aktora w pewnym sensie polega na byciu pustym naczyniem. Trochę jak to, co w buddyzmie zen określa się mianem „shoshin" – „umysł początkującego" („shoshin" odnosi się do idei uwolnienia się od uprzedzeń i zachowania postawy otwartości podczas studiowania przedmiotu – red.). Chodzi o oczyszczenie się ze wszystkiego. By, niczym puste naczynie, być gotowym przyjąć coś nowego.

W przypadku aktora pustą przestrzeń stwarza się po to, żeby zapisane w scenariuszu słowa mogły pracować, swobodnie wpływać na aktora. Tekst scenariusza nie jest martwy, jest aktywny na bardzo wielu polach. Jeśli tylko nie będzie mu się przeszkadzać, zabierze nas tam, gdzie mamy dojść. Nie rozgrzebuję mojej postaci, nie rozkładam na części pierwsze jej charakterystyki poza czasem, kiedy jestem na planie. Ale kiedy już jestem na zdjęciach, to wypełnia mnie całego. Próbuję zamieszkać w tej postaci, uwewnętrznić pracę scenarzystów tak głęboko, jak to możliwe.

Granie tak wielowymiarowego i zaskakującego bohatera jak Kendall Roy musi być przeciekawym, ale też bardzo trudnym wyzwaniem.

Zanim zacząłem zdjęcia do trzeciego sezonu, przebywałem w Polinezji Francuskiej. Często jeździłem tam na flyboardzie, to taki rodzaj zmotoryzowanego surfingu, który wyrzuca surfującego ponad powierzchnię wody, ale dopiero gdy ten osiągnie równowagę. Granie w trzecim sezonie „Sukcesji" odczuwam podobnie jak w chwili, gdy poczułem się na desce na tyle pewnie, że zacząłem unosić się do góry. Czasami na planie czułem się, jakbym unosił się w powietrzu, całkowicie wolny od wszystkich rzeczy, które trzymały moją postać przy ziemi, obciążały go i ograniczały przez całe życie. To całkiem nowe uczucie wyzwolenia było wspaniałe. Jednocześnie trudno nie zauważyć, że w zachowaniu Kendalla jest coś z manii, przypomina to poniekąd stan fugi dysocjacyjnej (rodzaj zaburzenia nerwowego – red.). To burzyło równowagę, ciągnęło mnie w dół.

Myśli pan, że Kendall Roy jest geniuszem podejmującym heroiczną próbę zmian w obrębie rodzinnej firmy czy raczej wariatem cierpiącym na gigantomanię?

Nie jest moim zadaniem odpowiadać na to pytanie. Moją misją jest raczej żyć tym pytaniem. Ale nie ukrywam, że pracując nad trzecim sezonem, czułem niemal nadnaturalną przejrzystość odnośnie do intencji mojego bohatera. Kendall ma wizję: pragnie oczyścić Waystar Royco z toksyn, zmyć jej grzechy, uzdrowić korporacyjną kulturę. Powołuję się na religijne, niemal biblijne skojarzenia, ale wydaje mi się to w tym kontekście właściwe. W Kendallu widzę coś z mszczącego się anioła. Choć ktoś inny nazwałby go pewnie synem marnotrawnym... Kiedy Logan, jego ojciec, odnosi się do wydarzeń wypadku samochodowego, który spowodował Kendall, a w którym zginął człowiek, i mówi korporacyjną nowomową, że „nie był w to zaangażowany żaden prawdziwy człowiek", Kendall czuje się, jakby spojrzał właśnie w jądro ciemności. Wahadło się huśta, on siada pod swoim metaforycznym drzewem Bodhi (figowiec pagodowy, pod którym Budda Siakjamuni miał osiągnąć oświecenie i który od tamtej pory na pamiątkę nazywany jest „drzewem oświecenia" – red.), a jego umysł wchodzi w stan całkowitej jasności. Decyzja, jaką podejmuje Ken, przypomina niemalże znak od losu, działanie Opatrzności. Znowu powracam do religijnych nawiązań, ale bardzo tu pasują: w jego działaniu jest jakiś mesjanistyczny trop, on ewidentnie postanawia być zbawcą tej firmy. Ale tu zaczynają się schody. Z mojego apartamentu na Manhattanie widać Trump Tower. Jak doskonale wiemy, ludzie, którzy mają się za wizjonerów, ludzie gorąco wierzący, że znają jedyną właściwą drogę do celu, to często złożone, nieoczywiste bestie.

A czy sami twórcy serialu znają prawdę o Kendallu

i innych bohaterach? Czy oni też traktują tę przygodę jak nieustającą eksplorację, kolekcjonowanie znaków zapytania?

Moja pierwsza godzina rozmowy z Adamem McKayem (producent wykonawczy serialu – red.) i Jesse'em Armstrongiem (pomysłodawca i główny autor „Sukcesji" – red.) cała dotyczyła filmu „Festen" z 1998 r. Thomas Vinterberg stworzył niewyobrażalnie złożony film o rodzinnej traumie i to też jest sednem naszego serialu. „Sukcesja" jest jak koń trojański: z zewnątrz opowiada o dynastycznym koncernie medialnym w czasach późnego kapitalizmu w Ameryce. Ale pod epicką powłoką kryje się intymny film, którego sercem jest opowieść o rodzinie i o krzywdach, jakie jej członkowie sobie wzajemnie wyrządzają. O krzywdzie, którą odziedziczyły i uwewnętrzniły dzieci, i które teraz same wyrządzają ją światu.

Czytaj więcej

No i co z tego

Błędne koło.

Toksyczność tej rodziny i jej patologiczne relacje rozlewają się na zewnątrz, zatruwając okoliczne wody gruntowe, degradując naszą kulturę, nasz świat. Pozycją, z którą można by porównać „Sukcesję", jest doskonały duński serial „Scheda" (duński tytuł to „Arvingerne"). Mimo że nie opowiada on o uprzywilejowanym 1 proc. społeczeństwa ani o ekstremalnym bogactwie, to jednak w ten sam sposób odkrywa konflikty, zmagania miłości i władzy w relacji międzyludzkiej i pokazuje warianty przemocy wewnątrz rodziny.

Bardzo interesujące są dla mnie w „Sukcesji" obserwacje na temat współczesnej rodziny.

Tołstoj napisał, że wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, a każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób. Wracam w myślach do tego cytatu, bo nasza serialowa rodzina jest równocześnie bardzo uniwersalna i bardzo specyficzna. I to nie tylko dlatego, że funkcjonuje

w określonych okolicznościach, ale także ze względu na niuanse swej dynamiki. Waluta, jaką obracają Royowie, nie ma nic wspólnego z emocjami, czułością, wrażliwością czy empatią. Ich walutą jest władza, możliwość wpływania, sukces. Ta rodzina swoją wartość określa nie poprzez bliskości czy jakość więzi, ale poprzez rynkową wartość rodzinnej firmy i kurs jej akcji na giełdzie. Pokazujemy, jak destrukcyjny wpływ ma takie postępowanie. Interesujące jest to, że nie tak dawno, również na HBO, premierę miał inny doskonały serial o rodzinie „Sceny z życia małżeńskiego". Przygląda się on rodzinie z całkiem innej perspektywy. Zadaje pytanie, czy ludzie są w stanie nawiązać relację, czy realna więź jest w ogóle możliwa.

Obawiam się, że członkowie rodzinie Royów nie wiedzieliby nawet, jak zacząć ją budować. Emocje to dla nich obcy język.

Pamiętam, jak czytałem książkę Michaela Wolffa o rodzinie Murdoch (biografię potentata medialnego Ruperta Murdocha „The Man Who Owns the News"). Wolff pisał, że w tej rodzinie przy śniadaniu każdy siedział ze swoją gazetą, już zanurzony w pracy. Razem, ale osobno. Rodzinnym językiem był język biznesu i dominacji. Pomyślałem sobie: jak to musi być, kiedy należy się do takiej rodziny, ale nie mówi się w języku siły? Czy można się tego języka nauczyć? A co, jeśli twoim wrodzonym językiem jest język wrażliwości, delikatności?

O stereotypach i przypisanych kulturowo rolach dla płci też sporo opowiada „Sukcesja".

W naszej kulturze obecnie dużo mówi się o toksycznej męskości. Moja postać to taki mężczyzna-chłopiec, za to jego ojciec to centaur, mężczyzna pierwotny. Dorastanie Kendalla to jednocześnie próba stania się autentyczną osobą, a zarazem nauka języka siły i władzy. To stawia w ciekawej pozycji Shiv, siostrę Kendalla. Bardzo trudno jest być córką w takiej rodzinie i w takich okolicznościach. Zmaga się ona

z wyobrażeniem na temat kobiety w korporacyjnej kulturze, zastanawia, czy żeby do tej kultury przynależeć, musi zbudować wokół siebie mur, musi dominować, realizować męski stereotyp. Shiv oczywiście jest do tego zdolna, tak samo jak każde z rodzeństwa, ale okoliczności jej nie sprzyjają. Chociaż to być może się zmieni. Trzeci sezon przygląda się nestorowi rodu Loganowi, jego sposobowi postępowania i pokazuje, że zmiany paradygmatu są faktem, a kres takich postaw jest bliski.

Jaką diagnozę stawia „Sukcesja" społeczeństwu i czasom, w jakich przyszło nam żyć?

Kiedy słyszę to pytanie, przed oczami mam Jesse'ego Armstronga, który grozi mi palcem i przestrzega, bym tego nie nazywał. Esencją jego myślenia o kinie jest niedopowiedzenie, niepopadanie w oczywistość. Ten serial oczywiście przesiąknięty jest różnego rodzaju komentarzami o upadającym imperium, dekadencji, agonii późnego kapitalizmu – ale, tak jak mówiłem, one nie są podane na talerzu. Powołam się tu na pewne wspomnienie. Pod koniec zdjęć do trzeciego sezonu trafiliśmy do Włoch. Będąc tam, myślałem o Dantem, próbowałem wczytywać się w jego słowa, bo przecież w pewnym sensie mój bohater trafił do ostatniego, dziewiątego kręgu piekielnego i powoli próbuje odnaleźć swoją drogę do raju. Znalazłam nawet cytat, który chciałem jakoś przemycić do tamtego odcinka, ale to się nie udało. Proszę mi wybaczyć mój koślawy włoski: „Ché la diritta via era smarrita". To cytat z pierwszej pieśni „Piekła": „straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi, w głębi ciemnego znalazłem się lasu". W moim odczuciu o tym jest nasz serial na najgłębszym poziomie. Na pewno o to chodzi w podróży Kendalla, który w połowie życia odkrywa, że znalazł się w ciemnym lesie i nie ma pojęcia, gdzie jest droga, która może go z niego wyprowadzić.

Można też dostrzec w tym metaforyczny opis stanu naszej cywilizacji.

Tak, bo my też straciliśmy drogę. Kapitalizm niewątpliwie się do tego przyczynił, podobnie jak chciwość i walka o władzę. Nie wiem, czy „Sukcesja" oferuje jakieś antidotum. Twórca serialu niewątpliwie jest humanistą, więc w każdej z postaci jest skrawek nadziei na odkupienie. Tak jak w „Festen" Vinterberga. Bohaterowie są poranieni, doświadczyli potwornych rzeczy, a niektórzy, jak Logan Roy, niewątpliwie są potworami. A jednak równocześnie można dostrzec, dlaczego się tacy stali. Dla mnie o tym właśnie jest ten serial: że w 2021 roku, straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi, w głębi ciemnego znaleźliśmy się lasu.

Jeremy Strong – urodził się w 1978 r. w Bostonie. Studia kończył na Uniwersytecie Yale. Później uczył się aktorstwa w londyńskiej Royal Academy of Dramatic Art oraz w Steppenwolf Theatre Company w Chicago. Grał m.in. w filmach „Big Short", „Dżentelmeni" i „Proces Siódemki z Chicago", ale największą popularność i uznanie przyniósł mu serial „Sukcesja" (emitowany od 2018 r.). Za rolę w produkcji HBO otrzymał w 2020 r. nagrodę Emmy. W 2016 r. ożenił się z duńską psychiatrą Emmą Wall, z którą mają trójkę dzieci. Swoje życie dzielą pomiędzy Nowy Jork i Kopenhagę.

Czytaj więcej

Chory na Polskę

Fenomen „Sukcesji"

Serial stworzony przez Jesse'ego Armstronga i Adama McKaya dla HBO już w chwili debiutu w 2018 r. stał się międzynarodowym hitem. Choć opowiada o skomplikowanej układance w rodzinie medialnych magnatów, to został odczytany uniwersalnie jako opowieść o toksycznych relacjach, nieumiejętności kochania oraz władzy jako walucie zastępującej w rodzinie czułość i bliskość.

Walka o władzę nie uznaje lojalności więzów krwi ani pór dnia, dlatego akcja nieustannie zmienia kierunek i tempo.

W trzecim sezonie Kendall Roy, bohater grany przez Jeremy'ego Stronga, staje naprzeciw swojego ojca Logana Roya (Brian Cox), by zetrzeć się o przyszłość firmy targanej problemami wizerunkowymi. Kierownictwo zmaga się m.in. z oskarżeniami o molestowanie seksualne w korporacji oraz o tuszowanie licznych nadużyć.

Czy pozostałe dzieci Roya, Roman (Kieran Culkin) i Shiv (Sarah Snook), a także bliscy współpracownicy pozostaną lojalni wobec nestora rodu, czy może zimna kalkulacja nakaże im zmianę frontu?

Serial jest dostępny na kanałach HBO oraz w aplikacji VOD – HBO Go.

Plus Minus: Serial „Sukcesja" jest przez wielu postrzegany jako opowieść o „amerykańskości". Tymczasem pan od kilku lat mieszka w Danii, w całkiem innej mentalnie, społecznie i kulturowo przestrzeni. Czy to jakoś wpływa na pana postrzeganie tej produkcji?

Właściwie to nie. Praca aktora w pewnym sensie polega na byciu pustym naczyniem. Trochę jak to, co w buddyzmie zen określa się mianem „shoshin" – „umysł początkującego" („shoshin" odnosi się do idei uwolnienia się od uprzedzeń i zachowania postawy otwartości podczas studiowania przedmiotu – red.). Chodzi o oczyszczenie się ze wszystkiego. By, niczym puste naczynie, być gotowym przyjąć coś nowego.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS