Ziobro i PiS Kaczyńskiego. Ogon macha psem

Rośnie wpływ lidera Solidarnej Polski i ministra sprawiedliwości na politykę obozu rządzącego. Ogon zaczyna kręcić psem.

Aktualizacja: 26.11.2021 14:58 Publikacja: 26.11.2021 10:00

Zbigniew Ziobro

Zbigniew Ziobro

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Po wypchnięciu Jarosława Gowina ze Zjednoczonej Prawicy Zbigniew Ziobro pozostał jedynym znaczącym partnerem Jarosława Kaczyńskiego. Nie są nimi ani rozproszone organizacyjnie sieroty po Gowinie, ani niemal solista Paweł Kukiz, ani pojedynczy posłowie łowieni dla ich głosów.

To jednak nie jest zasadniczy powód wzrostu wpływów ministra sprawiedliwości. Przecież Ziobro miał arytmetyczną możliwość blokowania ustaw także w czasach, kiedy Gowin był jeszcze w rządowym bloku. Przyczyna skuteczności szefa Solidarnej Polski w rozpychaniu się w obozie władzy jest chyba inna. Ostatnio kilka sondaży z rzędu wykazuje słabnięcie siły pisowskiego szyldu. Kaczyński mógł zawsze grozić Ziobrze niewzięciem go na listy, czyli polityczną marginalizacją. Dziś to nie jest już tak oczywiste.

Bo nie wiadomo, kto kogo będzie potrzebować bardziej w obliczu następnych wyborów. Jeśli do tego dodać niepotwierdzony, ale wiszący w powietrzu, pomysł koalicji coraz słabszego PiS z Konfederacją, staje się jasne, że Ziobro jako orędownik przesuwania koalicji rządzącej jeszcze bardziej w prawo ma szansę stać się postacią istotniejszą niż dotychczas. Mimo że jego grupa była języczkiem u wagi już od wyborów jesienią 2019 r., dopiero teraz nadchodzi jego czas. Czas wpływania na rozmaite zdarzenia i zjawiska.

Pat unijny trwa

Przy nieczytelnym, dworskim trybie podejmowania decyzji w Zjednoczonej Prawicy nie zawsze można do końca rozpoznać, co jest prawdą o znaczeniu polityka, a co tylko wrażeniem. Najlepszego przykładu dostarcza pat w relacjach z Unią Europejską. Komisarz sprawiedliwości UE Didier Reynders przyjechał do nas ze swoim (którym to już ze strony Brukseli?) projektem krytycznego raportu o praworządności w Polsce. To kolejny element skomplikowanych negocjacji wokół unijnej zaliczki na Krajowy Plan Odbudowy. Ziobro przyjął go chłodno i zafundował mu morały, łącznie z wręczeniem obrazu zburzonej podczas wojny Warszawy. Choć Reynders nawet nie jest Niemcem, lecz Belgiem. Koledzy ministra rozpętali w internecie infantylną kampanię pouczeń, ileż to lat ma demokracja belgijska, a ile polska. Infantylną, bo poza satysfakcją prawicowych polityków prężących muskuły i zachęcających do tego samego Polaków nic z takich zachowań nie wynika.

Pytam polityka związanego z Morawieckim, na ile Ziobro zaszkodził w staraniach o zaliczkę. – Nie pomógł, to pewne – odpowiada. Zarazem ten sam polityk przekonuje, że nic nie jest jeszcze stracone – to wersja obowiązująca w tym rządzie i w tym obozie. Chociaż tak naprawdę, żebyśmy dostali tę zaliczkę za rok 2021, decyzja musi być podjęta na dniach.

Premier Morawiecki źle zareagował na zachowania Ziobry. Jest zresztą przekonany, że ten działa zgodnie z logiką samospełniającej się przepowiedni. Zablokować kompromis z Unią, a potem oznajmić, po raz kolejny, że szef rządu nie był w stanie go wypracować. Co zresztą zdaniem Ziobry będzie naturalne, bo do takiego kompromisu nie ma systemowych warunków. Skądinąd można odnieść wrażenie, że język, jakim ludzie Solidarnej Polski mówią dziś o Unii – wyłącznie w kategoriach totalnego zagrożenia – przebił to, co pada ze strony Konfederacji.

Oczywiście rzecz jest bardziej skomplikowana. Konieczność tłumaczenia się ze stanu praworządności przy okazji rozmów o unijnych pieniądzach, zwłaszcza z wykonywania bądź niewykonywania orzeczeń Trybunału Sprawiedliwości UE, jest niezrozumiała – dla pisowskiego ludu, ale i dla wielu polityków. Przecież zapowiadano zatrzymanie mechanizmu tzw. warunkowości do czasu decyzji TSUE, czy jest on legalny. Łatwo teraz wskazywać na Morawieckiego jako naiwnego i oszukanego przez unijnych partnerów. Popychał do akceptacji, a potem ratyfikacji europejskiego planu odbudowy po pandemii. To teraz ma – kompromitację. Tak naprawdę komplikacje są jeszcze większe: formalnie Komisja Europejska nie odwołuje się do „warunkowości". Po prostu wplotła wątek ustaw sądowych w rutynowe rozmowy o pieniądzach. Zrobiła to prawem kaduka, korzystając ze swojej przewagi w tej procedurze. Tyle że PiS ma ogromną ochotę na powiewanie sztandarem Krajowego Planu Odbudowy. Jak pogodzić upór w trzymaniu się polityki wobec sądownictwa z zamiarem wskazywania potężnych europejskich pieniędzy jako sukcesu tego rządu? Tego Ziobro nie tłumaczy – nie tylko publicznie, także w rozmowach z pisowskimi partnerami. Liczą się emocje, wizerunek, brzęk szabli urażonej Polski. A właściwie urażonej polskiej prawicy.

Efekt będzie wypadkową ambicji polityków europejskich, aby stawiać na swoim, i lokalnych polityków w poszczególnych zachodnich krajach, którzy w ekonomicznych relacjach z Polską upatrują najróżniejszych korzyści. Dotyczy to może w największym stopniu Niemiec. Na dokładkę Polska znalazła się nagle na pierwszej linii frontu w geopolitycznym starciu z Łukaszenką. To powinno wzmacniać pozycję Warszawy. Tylko czy eurokraci muszą rozumować tymi kategoriami?

Czytaj więcej

Brylski kontra Gliński. Złowróżbny konflikt

Ta niemądra reforma

Ziobro nie jest oczywiście jedynym problemem po polskiej stronie na drodze do osiągnięcia kompromisu z Unią. Rząd Mateusza Morawieckiego stał się zakładnikiem własnej retoryki. Zwlekanie z ustawową likwidacją Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego to problem zachowania twarzy nie ministra sprawiedliwości, ale Kaczyńskiego i Morawieckiego. Mało kto pamięta, że nie chodzi tylko o samą, powołaną „w nieprawy sposób", izbę, lecz także o tryb orzekania winy sędziów w sprawach dyscyplinarnych, naprawdę inkwizycyjny i przynajmniej w części motywowany politycznie. Na razie trudno się dowiedzieć, czy politycy PiS zamierzają to zmienić.

A jeśli tak, to z kim to zrobią? Głosami całego klubu PiS, więc i grupy Ziobry? Czy może bez niego, ale ze wsparciem przynajmniej części opozycji? Tylko że opozycja nie ma w tej sprawie powodu, aby pomagać rządowi. Za to chętnie pomoże mu w stracie, choćby czasowej, unijnych pieniędzy. Wystarczy dowieść, że projekt nie idzie dostatecznie daleko albo zawiera nowe regulacje krępujące sędziowską niezawisłość. Wówczas wszystko zawiśnie na Ziobrze, gotowym walczyć „o suwerenność" do upadłego.

Na dokładkę na stół wyłożono pakiet innych zmian w sądownictwie. Reorganizacja sądów ma zmierzać do redukcji liczby sędziów, co opozycja słusznie przedstawia w kategoriach politycznej czystki. Ministerstwo Sprawiedliwości mówi o walce z biurokracją. W projekcie widać też zmiany korzystne dla obywateli. Ale opakowuje się nimi tak rewolucyjne posunięcia, jak drastyczne zmniejszenie liczebności sędziów Sądu Najwyższego.

Wypychanie sędziów na wcześniejsze emerytury nigdzie w cywilizowanych demokracjach nie jest odbierane dobrze, łącznie z USA, gdzie sędziów federalnych powołuje prezydent za zgodą Senatu, ale mają oni dożywotnie gwarancje urzędowania. Wypada powtórzyć któryś raz: rząd Morawieckiego ma pewnie rację w ustrojowym starciu z TSUE i Komisją Europejską, ale przy okazji broni czegoś, co jest z punktu widzenia standardów nie do obrony. Na razie jest to projekt resortu sprawiedliwości. Pytanie, co o nim sądzi premier szukający porozumienia z Unią. Wiemy, że zbiega się ta inicjatywa z wypowiedziami Jarosława Kaczyńskiego, który dopiero co nawoływał do kompleksowego „zreformowania" sądownictwa. I tu pojawiają się dwie wersje.

Lider przymuszony?

Według jednych polityków PiS Kaczyński wpisał się w scenariusz Ziobry, mając świadomość, że tylko w ten sposób utrzyma większość w Sejmie. A w każdym razie wspólny front z Solidarną Polską był dla niego ważniejszy niż szukanie mitycznego porozumienia z Unią. Według innych mówi tak, ponieważ sam wierzy w twardy kurs wobec sądownictwa i chce pokazać Unii swoją nieustępliwość. W obu tych wersjach wysiłki Morawieckiego w kierunku kompromisu są pozorne lub nawet szczere, ale skazane na niepowodzenie. Pytanie tylko, czy prezes PiS stał się zakładnikiem Ziobry, czy myśli tak jak on. Efekt już nie gry na czas, ale traktowania Unii jak szarpanego za wąsy tygrysa, trudno przewidzieć. Ostatnie tygodnie pokazały jednak, że determinacja unijnych instytucji, aby przywołać polskie władze do porządku, jest większa, niż się spodziewano.

Do gry włączył się również prezydent Andrzej Duda. Podobno jego urzędnicy wspomagali pierwszą prezes Sądu Najwyższego Małgorzatę Manowską w pisaniu alternatywnej ustawy reformującej sądy. Duda daje sygnały, że radykalnej wersji „reformy" Ziobry nie zaakceptuje (co oznaczałoby jej zablokowanie), ale sam musi być ostrożny.

Pisowska większość sejmowa bowieem już kilka razy zamroziła jego inicjatywy (choćby w sprawie dopuszczalności aborcji). Powtarzalność takiej sytuacji wystawia na szwank jego autorytet. Można więc powiedzieć, że prezydent może wytyczyć obozowi rządzącemu granice, ale w szukaniu kompromisu z wyrokiem TSUE i nastawieniem unijnych polityków raczej nie pomoże.

Sam zresztą nie ma w tej sprawie twardych przekonań w żadną stronę – poza jednym oczekiwaniem. W kadrowej polityce wobec sądów chciałby mieć więcej do powiedzenia niż do tej pory. Nie tego jednak oczekuje Unia, pilotowana czy podburzana przez polską opozycję.

Antyszczepionkowe jastrzębie

Solidarna Polska nagina rządową większość także w innych kwestiach. W stosunku do covidu wątpliwości wobec szczepiennego przymusu, nie mówiąc o ewentualnym lockdownie, ma wielu posłów Zjednoczonej Prawicy. Reakcja na niemal symboliczny projekt posła Czesława Hoca z PiS w jego własnej partii mówi sama za siebie. A przecież on umożliwia jedynie pracodawcy wiedzę, kto jest zaszczepiony, właściwie nawet chroni niezaszczepionych przed wielkimi konsekwencjami. I znów, to grupa Ziobry wzięła na siebie, wraz z takimi wolnymi elektronami jak posłanka Anna Siarkowska, rolę największych jastrzębi.

Dyżurny ekstremista tego środowiska poseł Janusz Kowalski zdążył już zażądać dymisji ministra Adama Niedzielskiego, tego samego, którego opozycja oskarża o bezradność i bierność. Dla Solidarnej Polski to z kolei niebezpieczny twardziel, który stoi za projektem Hoca, choć oczywiście ziobryści nie zarzucają mu tego wprost. Zamiast tego obwiniają go o małą skuteczność w promowaniu szczepień. Przypomina to pretensje wobec Morawieckiego, że nie umie dogadać się z Europą, wyrażane przez tych, którzy robili wszystko, aby to się nie udało.

Kowalski zażądał też likwidacji Rady Medycznej przy premierze. Wdał się w mało poważną wojnę na słowa z jej przewodniczącym prof. Andrzejem Horbanem. I znów, przed rokiem takie nastawienie Solidarnej Polski, której politycy wiele razy wypowiadali się za dobrowolnością szczepień jako prawem obywatelskim, jawiłoby się pewnie jako niemiarodajne.

Czytaj więcej

Tusk bez recepty, opozycja bez jedności

Covidowa polaryzacja

Zresztą opozycja sama nie miała klarownego i konsekwentnego stanowiska wobec metod walki z pandemią. Potrafiła nawoływać do restrykcji, a parę miesięcy później do luzowania, bo biznes cierpi. Teraz też nie do końca umie się zdecydować. Ale oskarżenia Donalda Tuska, że PiS odpowiada za zgony w szpitalach, i jego żądanie postępowania za rekomendacjami Rady Medycznej mogłyby wskazywać, że dojrzewamy do jakiejś polaryzacji i w tej sprawie. Zgodnie z ogólną logiką polskiej polityki.

W takiej sytuacji Ziobro staje się nagle wyrazistym kontrapunktem dla opozycji, wyciągając na dokładkę rękę do Konfederacji i podzielając jej fobie. Oczywiście otwarte pozostaje pytanie o nastawienie samego Kaczyńskiego. Jako wicepremier do spraw bezpieczeństwa był w przeszłości skłonny do stosowania antycovidowych rygorów. Na ile zmienił zdanie? A na ile i w tym przypadku uznaje logikę arytmetyki stanowisk we własnym klubie?

To ostatnie piszę ze świadomością, jak skomplikowana politycznie jest to materia. W przypadku wojny z sądami czy z Unią to kwestia wyboru czysto politycznego. Ziobro chce awantury, żeby osiągnąć większą wyrazistość. Wchodzenie w nią nie jest kwestią żywotnych interesów obozu władzy. W obliczu ewentualnej zapaści służby zdrowia jakieś stanowisko trzeba jednak wypracować.

A nie jest o nie łatwo. „Wyborcza" podała triumfalnie, że 52 proc. wyborców PiS jest za obowiązkowymi szczepieniami – według badań Kantaru. Ale to przecież oznacza, że ponad 40 proc. jest przeciwnego zdania. Możliwe, że reakcją powinna być jakaś szczególna odwaga, pójście wbrew, edukowanie znaczącej części własnego elektoratu. Tyle że nawet partie opozycyjne, których wyborcy są w większej mierze za przymusem (w przypadku Lewicy – 92 proc.), wolno dojrzewają do jednoznaczności w tej kwestii. Taka jest logika demokracji, jakkolwiek by się na nią zżymać.

W obu tych przypadkach Ziobro jest jakiś. PiS jawi się jako pełen hamletycznych rozterek albo ma wręcz pokusę, żeby podreptać za ministrem sprawiedliwości.

Został jeden konkurent

Linii podziału jest więcej. W sprawie polityki klimatycznej rząd Morawieckiego podporządkował się europejskiej poprawności. Mając poczucie, że na transformację energetyki jesteśmy tak czy inaczej skazani, więc trzeba przeprowadzać ją szybciej, a nie wolniej, przy użyciu europejskich środków. Do dziś zresztą, ale za rządów PO także tak było, znaczną część tych środków trwoni się na inne cele budżetowe.

Ziobro i tu jest na kontrze. Na razie nie widać jej aż tak mocno, bo nie ma dylematów wymagających głosowań w parlamencie. Ale poprzedni minister klimatu i środowiska Michał Kurtyka był przedmiotem szeptanej kampanii Solidarnej Polski, na tyle mocnej, że odszedł ze stanowiska. Telewizja Republika szykowała przeciw niemu reportaż (ostatecznie zablokowany). Minister miał być kosmopolitycznym oportunistą szukającym kariery w Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju.

Kurtyka, Niedzielski, prezes Manowska stają się przedmiotem akcji Solidarnej Polski. Akcji nie zawsze skutecznych, ale trudno nie odnieść wrażenia, że coraz bardziej widocznych i znaczących. Możliwe, że – odwołując się do popularnego powiedzenia – ogon coraz energiczniej zaczyna kręcić psem. Nawet jeśli korekty w antyliberalnym kierunku, na przykład na stanowisku ministra rolnictwa, które objął sprzeciwiający się „piątce dla zwierząt" Henryk Kowalczyk, nie zawsze mają związek z Ziobrą. W tym przypadku nawet prezydent Duda bliższy był ministrowi sprawiedliwości, swojemu staremu wrogowi, niż Kaczyńskiemu.

Ziobro idzie jak burza. Jego atutem jest zwartość Solidarnej Polski, po części pokoleniowa. Wydaje się, że nie dałoby się jej wyssać personalnie jak Porozumienia Gowina, które rozmontowano polityczną korupcją. Słabością za to jest niewielka osobista charyzma samego lidera, zwłaszcza w publicznych występach. Prawicowy lud wciąż pamięta jego łamiący się głos, kiedy próbował się ścierać z Kaczyńskim na manifestacji Telewizji Trwam w czasach, kiedy był w opozycji do niego.

Ale tak naprawdę pośród polityków Zjednoczonej Prawicy pozostali albo dali się zepchnąć na margines, jak Joachim Brudziński, albo też nigdy nie mieli zbyt wyrazistego wizerunku. Jedynym poważnym konkurentem Ziobry jest premier, który wydaje się coraz bardziej skazany na programowe upodabnianie się do swego wroga. Co samo w sobie jest świadectwem siły tego ostatniego.

Są naturalnie kwestie, w których Ziobro świeci tylko światłem odbitym, choćby walka o powstrzymanie imigrantów na wschodniej granicy Polski. Tu mamy wspólne stanowisko całego obozu, a główną twarzą jest premier. To skądinąd znamienne, że to jedyny ważny temat, w którym obecnie PiS może liczyć na poparcie lub przynajmniej przyzwolenie większości Polaków.

Ziobro syci się także brakiem poważnej agendy pisowskiego mainstreamu. Nie do końca jest jasne, co ważnego zostało mu jeszcze do dokonania. Choćby temat Polskiego Ładu ani nie okazał się tak jednoznaczny, ani nie rozpalił poważniejszych emocji. Może niesłusznie, ale tak chyba jest.

W tej sytuacji buszowanie lidera Solidarnej Polski po tematach, w których można szukać twardych zwolenników, nawet wśród mniejszości wyborców prawicy, nabiera wagi. Nie zawsze są one wydumane. W moim przekonaniu ani lęk przed przemianą Unii w superpaństwo, ani obawy przed przegięciami polityki klimatycznej nie są produktem propagandy czy PR. Tyle że na razie Zbigniew Ziobro, odnosząc się do nich, oferuje nam emocje, a nie przemyślane plany. Skądinąd coraz mniej do powiedzenia na ich temat ma też Jarosław Kaczyński.

Czytaj więcej

Mateusz Morawiecki – premier z kablami zamiast żył

Po wypchnięciu Jarosława Gowina ze Zjednoczonej Prawicy Zbigniew Ziobro pozostał jedynym znaczącym partnerem Jarosława Kaczyńskiego. Nie są nimi ani rozproszone organizacyjnie sieroty po Gowinie, ani niemal solista Paweł Kukiz, ani pojedynczy posłowie łowieni dla ich głosów.

To jednak nie jest zasadniczy powód wzrostu wpływów ministra sprawiedliwości. Przecież Ziobro miał arytmetyczną możliwość blokowania ustaw także w czasach, kiedy Gowin był jeszcze w rządowym bloku. Przyczyna skuteczności szefa Solidarnej Polski w rozpychaniu się w obozie władzy jest chyba inna. Ostatnio kilka sondaży z rzędu wykazuje słabnięcie siły pisowskiego szyldu. Kaczyński mógł zawsze grozić Ziobrze niewzięciem go na listy, czyli polityczną marginalizacją. Dziś to nie jest już tak oczywiste.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS