Był 18 października 1938 roku, przejście graniczne w rejonie Schneidemühl, czyli dzisiejszej Piły. Punktualnie o 16.00 na miejsce przyjechał samochód osobowy z eskortą motocyklową. Z auta wysiadło trzech mężczyzn w cywilu, którzy weszli do budynku niemieckiej Straży Granicznej. Major Jan Henryk Żychoń obserwował ich z okien budynku polskiej Straży Granicznej. „Po chwili na prośbę przybyłych Niemców zjawił się polski strażnik graniczny, który zakomunikował, że na granicy czekają przedstawiciele niemieccy i proszą o rozmowę. Na skutek tej prośby wszyscy reprezentanci strony polskiej udali się na przejście graniczne, gdzie nastąpiła wzajemna prezentacja".
Juniorpartner
Działo się to szesnaście dni po zajęciu przez Polskę Zaolzia, gdy świat ze zdziwieniem patrzył, jak Rzeczpospolita ramię w ramę z III Rzeszą dokonuje rozbioru Czechosłowacji. Niezależnie od racjonalnych powodów tego kroku Warszawa wydawała się – a zdaniem niektórych po prostu była – sojusznikiem Berlina, w którego orbitę wpadła w styczniu 1934 roku, po podpisaniu deklaracji o nieagresji. Polska próbowała prowadzić politykę niezależną, ale obserwatorzy mogli być innego zdania. Gdy w marcu 1936 roku Niemcy dokonali remilitaryzacji Nadrenii, polska prasa, także oficjalna, przyjęła ten krok ze zrozumieniem. Przywódcy kraju zdawali się ufać Hitlerowi i wierzyć w jego zapewnienia o woli utrzymania pokoju z Polską. Również anszlus Austrii przyjęli ze spokojem. „Niestety, dwuznaczność polskiej polityki zagranicznej była widoczna" – pisze historyk Aleksander Woźny.
Winston Churchill pisał po latach, że zajmując jesienią 1938 roku Zaolzie i biorąc udział w niszczeniu Czechosłowacji, Polska zachowała się „niczym hiena". Churchill był wówczas w opozycji i krytykował brytyjski rząd, który w Monachium przyzwolił na odebranie Czechosłowacji Sudetów.
Były to też ostatnie miesiące, kiedy Adolf Hitler myślał o Polsce jako sojuszniku w swej międzynarodowej rozgrywce – chociaż słowo „sojusznik" nie bardzo jest tu na miejscu; przywódca Rzeszy postrzegał Polskę raczej jako element w swej światowej grze. Element ten mógł być przyjazny albo wrogi, ale na pewno nie samodzielny, ot taki, jak wówczas mawiano, Juniorpartner. Późną jesienią wydawało się co prawda, że Warszawa może zostać nawet sprzymierzeńcem Berlina w spodziewanym konflikcie z Francją i Wielką Brytanią. Wtedy jeszcze Hitler uważał, że najpierw musi skierować swoją armię na zachód, a dopiero potem przyjdzie czas na porządki na wschodzie i walkę o upragnioną Lebensraum – przestrzeń życiową.
„Berlinowi zależało wówczas nie tyle na antyradzieckim przymierzu z Warszawą, lecz przede wszystkim na zapewnieniu sobie przynajmniej neutralności Polski podczas przygotowywanego ataku na zachodzie. Polskim siłom zbrojnym przypadłaby jednocześnie funkcja powstrzymania ewentualnej ofensywy radzieckiej, gdyby na Kremlu zdecydowano się na wystąpienie przeciwko Rzeszy" – pisze historyk Stanisław Żerko. Niemieccy przywódcy, jak Joachim von Ribbentrop czy Hermann Göring, chwalili Polskę w rozmowach z ambasadorem Józefem Lipskim. W Warszawie brano te zapewnienia za dobrą monetę.