Określenie Prymas Tysiąclecia w odniesieniu do kard. Stefana Wyszyńskiego nie jest przypadkowe. To trafne rozpoznanie, że odegrał on fundamentalną rolę nie tylko w wyprowadzeniu Polski z komunizmu, zachowaniu narodowej tożsamości po odrodzeniu wiary po tragedii II wojny światowej, a później komunizmu. Jego działania mogą i powinny być wzorem dla kolejnych pokoleń. Wzorem, którego nie trzeba i nie da się skopiować (bo wyzwania i język, jakim posługuje się obecnie Kościół, są odmienne od tamtej sytuacji), ale który należy naśladować jako postawę, jako sposób szukania odpowiedzi na ogromne wyzwanie.
Prymas Wyszyński, gdy został biskupem, zastał Polskę i Kościół w Polsce spustoszone. Przesunięte granice, ogrom terenów, gdzie w zasadzie nie było księży i struktur Kościoła, a za to byli ludzie wyrwani z korzeniami ze swoich miejsc, zdziesiątkowane duchowieństwo i wreszcie zupełnie nowa sytuacja polityczna, w której katolicyzm stał się głównym przeciwnikiem władzy. Z tym wszystkim zmierzyć się musiał wówczas arcybiskup Wyszyński. Jego strategią nie było jednak narzekanie, ubolewanie, płacz nad tym, co utracone, ale wyjście do przodu, szukanie nowego oblicza Kościoła, a nie próba przywrócenia status quo. I był w tym szukaniu Prymas bardzo odważny. Nie bał się układów z wrogą (o czym wiedział) Kościołowi władzą, nie obawiał się – jeszcze przed wojną – przyznawać racji w pewnych, określonych sprawach, nawet komunistom, i wreszcie wytrwale się za nich modlił.
Strategią kard. Stefana Wyszyńskiego nie było jednak narzekanie, ubolewanie, płacz nad tym, co utracone, ale wyjście do przodu, szukanie nowego oblicza Kościoła
To jest przykład i wzór dla nas, współczesnych chrześcijan, bowiem w pewnym sensie znajdujemy się w bardzo podobnej sytuacji. Polska wprawdzie jest krajem stabilnym, o ustalonych granicach, ale na naszych oczach odbywa się gigantyczna zmiana społeczna, i to na różnych poziomach. Pierwszym jest laicyzacja, której nie jesteśmy – przynajmniej na razie – w stanie zatrzymać ani ograniczyć. Młode pokolenie jest już w większości niewierzące, obojętne (bo wciąż nie wrogie) wobec Kościoła, a i starsze laicyzuje się dość szybko. Drugim są ruchy migracyjne. Z Polski wyjeżdża bardzo wielu Polaków, a wielu Ukraińców, Białorusinów, ale także migrantów z Azji Środkowej czy Bliskiego i Dalekiego Wschodu wybiera ją sobie na dom.
Co z tego wynika? Najkrócej rzecz ujmując, tyle że zmieniają się warunki pracy Kościoła i wyzwania przed nim stojące. Warszawa wciąż nie jest Pragą, gdzie obok parafii czeskich działają parafie i wspólnoty polskie, wietnamskie, niemieckie, austriackie, angielskie itd., itp., ale powoli zmierza w tym kierunku. Ukraińskie czy wietnamskie placówki duszpasterskie już działają, a będzie ich tylko przybywać.