Świat po ataku na WTC. Cywilizacyjne zderzenia kultur

20 lat po 9/11 wiemy dwie bardzo ważne rzeczy. Po pierwsze, że nie da się wprowadzać demokracji w krajach, które nie są przekonane do niej sercem. Po drugie, że dynamikę cywilizacyjnych sporów zmieni rewolucja technologiczna. Państwa, które nie będą myśleć o rozwoju sztucznej inteligencji, odpadną z globalnego wyścigu.

Aktualizacja: 10.09.2021 16:48 Publikacja: 10.09.2021 10:00

Świat po ataku na WTC. Cywilizacyjne zderzenia kultur

Foto: Mirosław Owczarek

Traumę 9/11 pamiętamy po 20 latach głównie dzięki obrazom – samoloty wbijające się w wieżowce, kule ognia, dym, pył, niedowierzanie, ludzie skaczący z okien – a ostatecznie zapadające się budynki. I teorie spiskowe tłumaczące, dlaczego oprócz dwóch wież zapadł się wieżowiec WTC-7, w którym siedzibę miało CIA i tajne służby. Pamiętam dokładnie ten dzień: gdy śp. babcia zadzwoniła z prośbą o pilne włączenie telewizora, kilka razy zmieniałem kanał. Myślałem, że to jakiś film akcji, a Bruce Willis i tak na końcu uratuje wszystkich. Ale rzeczywistość przerosła film. W odpowiedzi na ataki na World Trade Center USA rozpoczęły misję w Afganistanie przeciw talibom, która trwała 20 lat. Teraz ta cywilizacyjna misja się kończy, a USA zostawiają kraj w rękach tychże samych talibów – islamistycznych zamordystów, wciąż niestety wspieranych przez dużą część populacji kraju.

Polska i inne kraje ze wschodu UE stanowią geopolityczne zderzaki Zachodu

Jest coś strasznego w tym, że zarówno 9/11, jak i 31/08 – datę odlotu ostatniego samolotu USA z Kabulu – będziemy pamiętać przez pryzmat spadających ku śmierci ludzi. 9/11 skakali z okien ci, którzy desperacko chcieli uciec przed uderzeniem terroru, a tuż przed 31/08 roztrzaskiwali się o beton ci, którzy chcieli uciec przed terrorem nowym. Co musiał mieć w głowie 19-letni piłkarz Zaki Anwari, gdy czepiał się odlatującego samolotu? Jakie emocje musiały mu przyćmić rozum, że nie pomyślał o konsekwencjach? Jego rodzina mówiła, że bał się Talibanu.

Wielu rzeczy nie wiemy, lecz dziś wiemy choć tyle, że wysiłek amerykański pomimo obiegowej opinii przyniósł jakieś owoce – oto zostało wychowane całe pokolenie ludzi wywodzących się z tradycji islamskiej, które pragnie innego życia niż totalitaryzm oparty na karabinie i prawie religijnym szariatu. Niestety, wszyscy w porę nie uciekną. Część jest dziś zabijana, część będzie prześladowana. Ale będą też tacy, którzy zasilą nowy system. Nie dlatego, że islamiści będą wspaniałomyślni, ale dlatego, że będzie brakować ludzi do obsługi aparatu państwa. Jedną z różnic między państwem a organizacją terrorystyczną jest bowiem to, że państwo potrzebuje wysoko wykwalifikowanych funkcjonariuszy publicznych. A poziom analfabetyzmu wśród Afgańczyków należy do najwyższych na świecie – wśród młodych to ponad 50 proc. Zbudowanie Talibanu przez talibów będzie nie lada sztuką, bo zamiast na rozlew krwi będzie trzeba raczej postawić na świeżą krew w postaci urzędników, którzy niekoniecznie cenią przemoc i zamordyzm.

Islam. Od zderzenia do wrzenia

Co przyniesie Afganistanowi jutro? Wielka walka, która stoczy się w regionie, to nie tyle zderzenie cywilizacji islamskiej z zachodnią, ile raczej wrzenie samej cywilizacji islamskiej. Wrzenie to proces, w którym ścierają się cząsteczki w obrębie jednego naczynia w poszukiwaniu nowego stanu równowagi. Dotychczas w Afganistanie wszelkie wewnętrzne spory kulturowe i tożsamościowe talibowie mogli łatwo zbyć, mówiąc o zderzeniu cywilizacji, tzn. ataku chrześcijańskiej Ameryki na spokojny islamski lud afgański. Teraz jednak – gdy rozpoczyna się sieciowanie Afganistanu z innymi ośrodkami władzy islamskiej w świecie oraz największymi potęgami regionu – do głosu dojdą różnice etniczne, religijne i światopoglądowe. Oczywiście, premiowane będą rozwiązania autorytarne – gdy kończę pisać ten tekst, wiadomo na przykład, że na inaugurację talibskiej władzy zostały zaproszone Chiny i Rosja (najpotężniejsze państwa regionu) oraz kraje islamskie, m.in. Pakistan, Iran, Turcja. Żaden z tych krajów nie jest demokratyczny w rozumieniu zachodnim.

W obrębie świata islamskiego trwa jednak dziś rywalizacja – mniej lub bardziej skrywana – o stworzenie modelu rozwoju cywilizacyjnego dla całej ummy, czyli duchowej wspólnoty muzułmanów. Brytyjski teoretyk cywilizacji Arnold Toynbee (1889–1975) zapewne powiedziałby, że rywalizacja w cywilizacji islamskiej toczy się o to, kto udzieli bardziej efektywnej odpowiedzi na wyzwanie, jakim jest technologiczna przewaga Zachodu. Dziś mamy cały wachlarz możliwych odpowiedzi rozwojowych na to wyzwanie. Można je posegregować według stosunku krajów islamu do westernizacji, czyli wpływu kulturowego Zachodu. W grze są następujące strategie adaptacji: głęboka westernizacja (Turcja przed obecnym prezydentem Erdoganem), częściowa dewesternizacja (Arabia Saudyjska, Turcja Erdogana), głęboka dewesternizacja (Iran, Pakistan), a nawet dewesternizacja totalna (od teraz właśnie Afganistan). Obecne mordy i przemoc talibów w Afganistanie są obliczone na stłumienie właśnie ognisk westernizacji kraju roznieconych w czasie amerykańskiej obecności. Ameryka przyniosła ze sobą bowiem takie zachodnie idee jak świeckie źródła prawa i rozdział państwa od religii, które talibom – i wielu zwykłym Afgańczykom – wydają się albo obrazoburcze, albo niezrozumiałe. Skoro to bowiem Allah jest najwyższym władcą, to dlaczego prawo ma nie podlegać autorytetowi religii? We własnych oczach talibowie pozostają więc wierni Koranowi i naśladują proroka Mahometa. Prorok ścinał swoich wrogów, a jego wojska nie oszczędzały ani kobiet, ani dzieci. Nawet poeci wyśmiewający Mahometa kończyli ze ściętą głową przynoszoną na srebrnej tacy. Dlaczego więc dziennikarze szkalujący Taliban i kobiety pracujące w policji „amerykańskiej" nie powinni podzielić podobnego losu?

Czytaj więcej

Francja: Macron próbuje kontrolować islam

Przeszczepienie na grunt afgański reguł rodem z VII–VIII wieku n.e. jawi się w tym kontekście jako powrót do tradycji, który gwarantuje cywilizacyjny sukces. Jak pisał Toynbee, Mahomet umożliwił kiedyś rozproszonym plemionom arabskim rywalizację z kulturą grecko-rzymską (helleńską). Prorok stworzył bowiem system prawny oparty na religii, którego lokalni mieszkańcy wcześniej nie mieli. Podczas gdy kultura chrześcijaństwa przejęła koncepcję prawa z tradycji rzymskiej, kultura beduińska dopiero wypracowała własną swoistą koncepcję prawa islamu jako odpowiedź na obce wpływy. Dzięki temu zorganizowała się i przeprowadziła, jak pisał Toynbee, „eksmisję hellenizmu". Więcej o tym piszę w książce o Toynbeem „Nadchodzi nowy proletariat!" (2012). Ważne jest tutaj to, że dziś talibowie przeprowadzają w ten sam sposób „eksmisję westernizacji", licząc na cywilizacyjny sukces.

Wrzenie czy pęknięcie w obrębie samego islamu ilustruje zresztą dobrze podejście muzułmanów na świecie do żywota samego proroka Mahometa. Podczas gdy islamscy konserwatyści i reakcjoniści wskazują z aprobatą na tzw. medyński okres życia proroka, w którym sięgał on po miecz – i odniósł sukces! – reformatorzy wskazują na inspirację tzw. okresem mekkańskim, w którym Mahomet głosił orędzie w sposób pokojowy. Wrzenie między zwalczającymi się interpretacjami islamu w tym duchu będzie w islamskim świecie ustawiać dynamikę ewolucji całego systemu państw inspirujących się islamem. Szczególnie, że dotychczasowy religijny „rywal" wielu elit islamskich, czyli Zachód – w postaci USA – dokonuje geopolitycznego ograniczenia i wycofuje się z części regionów.

Dlaczego Stany Zjednoczone to robią? W przemówieniu przed wycofaniem prezydent USA Joe Biden podkreślał, że teraz jego kraj skoncentruje się na wyzwaniu chińskim, cyberprzestrzeni i walce z terroryzmem, który jest międzynarodowy i nieograniczony do terytorium jakiegoś jednego kraju. Czego jednak Biden nie powiedział, to że Ameryka zdała sobie sprawę, iż nie da się zmienić kraju wbrew woli i wbrew większości jego ludu. A serce większości ludu afgańskiego jest wciąż z konserwatywnym, antydemokratycznym islamem. Jak podkreślają walczący tam żołnierze, podczas misji dochodziło do sytuacji absurdalnej, w której afgańscy najemnicy USA, walcząc z Talibanem, po prostu znikali albo unikali walki. Co więcej, obrazkowe ulotki przedstawiające niepiśmiennym góralom zalety demokracji spotykały się przez długie lata z bardzo skromnym zrozumieniem. Były wręcz pewnym cywilizacyjnym kuriozum, którego lokalni mieszkańcy nijak nie mogli powiązać i uprawomocnić tradycją islamską.

Azja. Wrzenie kolektywizmu

Oczywiście, w dalszym ciągu będziemy mieć do czynienia także z procesami w paradygmacie zderzenia cywilizacji (np. antyzachodni terroryzm, geoekonomiczna ekspansja Chin podgryzająca Zachód etc.), jednak wraz z ewolucją od świata jednobiegunowego (dominacja USA) w stronę świata dwubiegunowego (USA–Chiny) lub wielobiegunowego to właśnie wrzenie w obrębie konkretnych cywilizacji będzie coraz bardziej znaczące dla światowego bezpieczeństwa. Pisali o tym m.in. orientalista Piotr Kłodkowski w książce „O pęknięciu wewnątrz cywilizacji" (2014) i Zbigniew Stawrowski w antologii „The Clash of civilizations or civil war" (2013). Pęknięcia w cywilizacjach i ich wrzenie to zresztą element kolektywnej adaptacji, od której będzie zależeć nie tylko przyszłość poszczególnych państw narodowych, ale właśnie całych cywilizacji. Jeśli bowiem okaże się, że dana cywilizacja przedstawia np. dwie różne adaptacje na jakieś wyzwanie, ostatecznie jedna z nich okaże się lepsza. A wtedy mniej efektywna część danej cywilizacji – z racji podobieństwa kulturowego – będzie mieć w miarę łatwą drogę do ustrojowego skopiowania drugiej strony, czyli tej, której się udało. Natomiast strona tworząca skuteczną adaptację otrzyma ogromną premię do wpływu międzynarodowego w obrębie cywilizacji. Przykładowo, jeśli Afganistan w swoich archaistycznych wizjach naśladowania Proroka poniesie za kilka dekad klęskę, ale dla odmiany Turcja wróci do filtrowania dorobku islamu i Zachodu, tworząc nową syntezę, to wtedy przegrany Afganistan będzie mógł – uzależniając się politycznie i upodabniając do Turcji – przejąć jej rozwiązania ustrojowe.

Podobną dynamikę wrzenia widać także w konfucjańskiej Azji Wschodniej. Część krajów regionu (m.in. Korea Południowa, Tajwan, Japonia) łączy konfucjański kolektywizm – system wartości stawiający wspólnotę ponad jednostką – z procedurami demokratycznymi. Dzięki temu kraje te są otwarte na westernizację. Jednak najpotężniejszy pojedynczy gracz regionu, Chiny, inaczej poukładał cywilizacyjne cegiełki i łączy konfucjanizm z cyfrowym totalitaryzmem, przy tym przeprowadzając skuteczną dewesternizację (np. represjonowanie chrześcijan, niezależność technologiczna od Zachodu) i deislamizację (represjonowanie muzułmanów). Podejście Chin to niezmiernie skuteczna wiązka cywilizacyjna, być może mało kompatybilna z Zachodem, ale za to kompatybilna z autorytaryzmami: nie tylko tymi z Azji ale też z Afryki i Ameryki Łacińskiej. Ostatecznie to, która wersja kolektywizmu, demokratyczna czy totalitarna, okaże się ewolucyjnie bardziej sprawna i stabilna, zaważy na losach całej Azji, a także – częściowo – świata. Na razie wrzenie cywilizacji w Azji, zgodnie z przewidywaniami teorii cywilizacji, prowadzi do tego, że szykuje się sojusz polityczno-technologiczny demokratycznych państw konfucjańskich z demokratycznym Zachodem, a nawet z Indiami, w celu miękkiego powstrzymywania Chin. Te z kolei sprzymierzają się z autorytarną Koreą Północną, Rosją czy – na to wygląda – z Pakistanem i Afganistanem.

Zachód. Wrzenie indywidualizmu

Być może z wnętrza Starego Kontynentu tego dobrze nie widać, ale cywilizacyjnemu wrzeniu podlega także Zachód. Podczas gdy w wyniku globalnych interakcji Azja demokratyczna się indywidualizuje dzięki Zachodowi, to Zachód pod wpływem Azji ulega powolnej kolektywizacji. Co ważne, proces ten nie doprowadzi wcale do zlania się globalnych kultur, ale do ich częściowego otwarcia na siebie i upodobnienia.

Czytaj więcej

11 września 2001 roku: Dzień, który zmienił świat

Asumptem do debaty na temat ustrojowych bolączek Zachodu jest dzisiaj oczywiście pandemia Covid-19, z którą lepiej poradziły sobie kraje Azji. Na ile przeszkodą był w tym zachodni indywidualizm niezdolny do poddania się wymogom śledzenia smartfonów czy udzielania nadmiarowych informacji władzom publicznym? Na ile kultywowanie indywidualizmu z jego prymatem prywatności jest w ogóle możliwe w epoce powszechnego śledzenia przez technologie cyfrowe? Co w sytuacji, w której trzeba ograniczyć wolność pojedynczego człowieka w imię interesu całej wspólnoty? Takie pytania zadajemy coraz częściej. Co więcej, postęp technologiczny coraz częściej skłania nas do refleksji, że postprywatność jest faktem, a jako jednostki nie jesteśmy wcale tak wyjątkowi, jak myślimy. Jesteśmy raczej dobrze posegregowaną, przeczesaną przez algorytmy, przejrzaną masą ludzką, która chce po prostu dobrego życia. Dopada nas cyfrowa lekkość bytu, czyli rosnące przekonanie o tym, że postrzeganie siebie jako części społecznego kolektywu może prowadzić do spadku egzystencjalnego napięcia i większego szczęścia w życiu.

W tym duchu właśnie kiełkują dziś na Zachodzie nowe ruchy intelektualne, zarówno prawicowe (tradycjonalistyczne), jak i lewicowe (ekologiczne). Z jednej strony, zgodnie z dziedzictwem chrześcijańskiego i grecko-rzymskiego indywidualizmu, myślimy o sobie jako o wyjątkowym „ja", z drugiej strony mamy rosnącą świadomość, że jesteśmy zwierzęcą i powołaną do życia społecznego (arystotelejskie zoon politikon) częścią przyrody. Oczywiście, dopóki ożywia nas zachodni indywidualizm, dopóty nie zaczniemy myśleć w kolektywnych kategoriach konfucjańskich, ale będziemy na te prądy się coraz bardziej otwierać. Zresztą, nawet jeśli nie będziemy chcieli zajmować się tymi wydumanymi filozoficznymi sprawami, to zmusi nas ostatecznie rzeczywistość – w wyniku ekspansji gigantów technologicznych z USA oraz Chin (Google, Facebook, Tencent, Alibaba etc.) będziemy musieli bowiem wprowadzać konkretne regulacje prawne, de facto podszyte jakimiś konkretnymi rozstrzygnięciami dotyczącymi sensu indywidualizmu i kolektywizmu. Paradoksalnie, w tej dynamice firmy z USA będą grać rolę zwolennika roztopienia się jednostki w cyfrowym, kreowanym przez algorytmy, kolektywizmie, a Unia Europejska będzie grać rolę regulatora starającego się zachować w epoce postprywatności jak najwięcej indywidualizmu. Ponadto Europa – w przypadku dalszej integracji – może zwiększać swoją siłę geostrategiczną, licząc na stworzenie przy współpracy z USA wielkiego dwusilnikowego tandemu zdolnego stać się nowym centrum globalnego wpływu. Jak pokazuje Indeks Mocy Państw, który stworzyłem z Piotrem Arakiem dla Instytutu In.Europa, jest to całkiem możliwe – gdyby dziś potraktować UE jako państwo i zsumować moc jej państw członkowskich, to powstałby byt polityczny potężniejszy zarówno od USA, jak i Chin.

Od IT do AI. Technologia mówi „sprawdzam"

Dwadzieścia lat po 9/11 wiemy dwie bardzo ważne rzeczy. Po pierwsze, że nie da się wprowadzać demokracji w krajach, które nie są przekonane do niej sercem. Jak pisał w 2006 roku litewski teoretyk cywilizacji Vytautas Kavolis, dopiero gdy w obrębie własnej cywilizacji znajdziemy uzasadnienie wartości uniwersalnych, to łatwo będzie nam je przyjąć. Przeszczepiając tę myśl na grunt afgański: dopiero gdy Afgańczycy znajdą uzasadnienie dla demokracji w obrębie własnej tradycji islamskiej, będą zdolni ją spójnie przyjąć jako społeczna większość. Dziś – choć część Afgańczyków ceni demokrację – takiej większości brakuje.

Po drugie, dziś widzimy, że zderzenia i wrzenia cywilizacji zmienią dynamikę w kolejnych dekadach w wyniku rewolucji technologicznej, którą niesie ze sobą cyfryzacja i sztuczna inteligencja. Podczas gdy w okolicach 9/11 świat wciąż zachwycał się technologiami informatycznymi (IT), w okolicach 31/08 zachwyca się nadbudową nad IT, czyli sztuczną inteligencją (AI). Wszystko wskazuje na to, że ci, którzy będą wygranymi rewolucji AI, dostaną jeszcze większą premię do potęgi, a ci, którzy przegrają, spadną w kolejnych dekadach jeszcze niżej. Rewolucja AI będzie tak znacząca jak rewolucja związana z silnikiem parowym – przemieni układ sił, dając niektórym państwom niebywałą premię do wpływu i zysku, a ponadto zmieni geostrategiczne znaczenie czynników mocy międzynarodowej oraz zasobów.

Na razie najlepsze szanse w wyścigu AI mają USA, Chiny, Japonia, Korea Południowa, Wielka Brytania, Kanada, Tajwan, Izrael, Francja, Niemcy i Rosja.

Według raportu „National Power after AI" autorstwa amerykańskiego Center for Security and Emerging Technology państwa, które nie będą myśleć systematycznie o rozwoju AI, odpadną z globalnego wyścigu na stałe. Stanie się tak, ponieważ wielkie rewolucje technologiczne można porównać do zmian środowiskowych, zmieniających cały system relacji. Przede wszystkim tworzą nowe elementy władzy – tak jak silnik spalinowy podniósł znaczenie dla potęgi zasobów ropy i stali, a broń atomowa uranu, tak AI podniesie znaczenie dostępu do czterech rzeczy: mocy obliczeniowej, matematycznych talentów, baz danych oraz do instytucji, które mogą to wszystko sprawnie wykorzystać.

Ponadto AI zmieni znaczenie istniejących czynników siły – tak jak konnica mongolska zmniejszyła znaczenie dystansu geograficznego, a rakiety balistyczne dodatkowo zmniejszyły znaczenie floty, tak dziś AI zmniejszy znaczenie dla potęgi kraju liczbę jego ludności, a zwiększy wagę jej wykształcenia. Państwa o najlepszych umysłach technicznych będą więc mogły tworzyć nowe syntezy. A pozostałe będą musiały się ustawić do nich w kolejce jako klienci gotowi na stałą technologiczną zależność.

Według intuicji autorów ww. raportu na razie najlepsze szanse w wyścigu AI mają USA, Chiny, Japonia, Korea Południowa, Wielka Brytania, Kanada, Tajwan, Izrael, Francja, Niemcy i Rosja. Są to więc głównie państwa zachodnie i konfucjańskie. Polski niestety brak. Zwraca uwagę też brak państw świata islamskiego. Rzeczywiście, jeśli przyjrzeć się danym choćby Organizacji Współpracy Islamskiej, świat islamski wciąż odpowiada za nadzwyczaj niewielki odsetek światowej literatury naukowej (więcej na ten temat piszę w eseju „Koneczny w Turcji" z książki pod redakcją Karoliny Olszowskiej „Konteksty dla Trójmorza" (2020)). W ostatnich latach państwa islamskie mają jednak świadomość tego stanu rzeczy i podejmują się szeroko zakrojonych inwestycji w innowacje.

Można spytać: jaki więc rozwój AI będzie mieć wpływ na samo wrzenie i zderzenie cywilizacji? Gdy chodzi o zderzenie, to w przypadku utrzymania się obecnych trendów zwiększy się waga Zachodu i Azji – które staną się dwoma centrami technologii dla świata. Rywalizacja o nowe mikroczipy i lepsze algorytmy będzie się rozgrywać między nimi. Równocześnie zmniejszy się potęga świata islamskiego, który będzie próbował nadrabiać czynnikiem demograficznym.

Jeśli zaś chodzi o wrzenie, to AI, przede wszystkim, wzmocni możliwość kontroli obywateli – dając premię systemom autorytarnym i ułatwiając ich trwanie oraz tworzenie. Skorzysta na tym z pewnością totalitarna odmiana konfucjanizmu, autorytarna odmiana islamu, nieliberalna demokracja, a także przyśpieszy trend kolektywizacji Zachodu. Stanie się tak, bo liberalny indywidualizm ceniący prywatność jednostki będzie coraz trudniejszą do utrzymania postawą życiową. Nie będzie niemożliwy, ale jego koszty wzrosną, co ostatecznie przemieni naszą percepcję liberalnego „ja" w świecie. Dzięki AI łatwiejszy stanie się także interwencjonizm gospodarczy.

Polska między zderzeniem a wrzeniem

Jeśli chodzi o zderzenie cywilizacji, to Polska i inne kraje ze wschodu UE stanowią geopolityczne zderzaki Zachodu. Dotychczas niedoinwestowane, ale dzięki Unii Europejskiej oraz komplementarnym inicjatywom takim jak Trójmorze to się całe szczęście zmienia. Mamy w gruncie rzeczy dziś dylemat taki sam jak inne państwa Unii – na ile ujednolicać Zachód jako wspólnotę cywilizacyjną, a na ile postawić na dualizm UE–USA jako źródło jego wewnętrznej dynamiki? W którym kierunku rozwijać kulturę, aby szanować inne cywilizacje, unikać zderzeń i promować dialog, ale równocześnie nie dać się zdominować? To pytanie trudne, tym bardziej,że różne cywilizacje przenikają się dziś na jednym terytorium.

Jeśli zaś chodzi o wrzenie cywilizacji, czyli debatę nad tożsamością Zachodu, to pozostaje pytanie: na ile ulegać mentalnej kolektywizacji i zanikaniu indywidualizmu jako składnika demokracji, a na ile strzec go jako czegoś niezbywalnego? Gdzie między biegunami kolektywizm–indywidualizm jest punkt optymalny, który pozwoli Europie na sięgnięcie po dziejową sprawczość w XXI wieku? Te pytania na razie pozostają bez odpowiedzi, niestety w dużym stopniu ze względu na wyrzucenie języka cywilizacyjnego poza nawias debaty publicznej w imię poprawności politycznej. Cywilizacje bowiem – rzekomo, według krytyków takiego podejścia – dzielą ludzi na niepotrzebnie oddzielne grupy. Tymczasem w rzeczywistości na świecie istnieją różne cywilizacje o różnych charakterystykach – w których dodatkowo toczą się wewnętrzne spory. Dojrzenie tych wewnętrznych wrzeń i zaprzestanie wypierania świadomości okazjonalnych zderzeń to ważna lekcja na dwudziestolecie zamachów na World Trade Center. Tak samo jak lekcja sztucznej inteligencji, która uświadamia nam, że już niedługo Polska może zostać pariasem technologicznym na całe długie stulecie.

O autorze:

Dr Grzegorz Lewicki

Futurolog, specjalista od stosunków międzynarodowych. Absolwent m.in. London School of Economics i Maastricht University. Doradza korporacjom i sektorowi publicznemu

Traumę 9/11 pamiętamy po 20 latach głównie dzięki obrazom – samoloty wbijające się w wieżowce, kule ognia, dym, pył, niedowierzanie, ludzie skaczący z okien – a ostatecznie zapadające się budynki. I teorie spiskowe tłumaczące, dlaczego oprócz dwóch wież zapadł się wieżowiec WTC-7, w którym siedzibę miało CIA i tajne służby. Pamiętam dokładnie ten dzień: gdy śp. babcia zadzwoniła z prośbą o pilne włączenie telewizora, kilka razy zmieniałem kanał. Myślałem, że to jakiś film akcji, a Bruce Willis i tak na końcu uratuje wszystkich. Ale rzeczywistość przerosła film. W odpowiedzi na ataki na World Trade Center USA rozpoczęły misję w Afganistanie przeciw talibom, która trwała 20 lat. Teraz ta cywilizacyjna misja się kończy, a USA zostawiają kraj w rękach tychże samych talibów – islamistycznych zamordystów, wciąż niestety wspieranych przez dużą część populacji kraju.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi