Nia da Costa. Horror przez feministyczny obiektyw

Wychowałam się w Harlemie i straszyliśmy się z dzieciakami, że upiór nawiedza budynek naprzeciwko naszej szkoły. Candyman był częścią mojego dzieciństwa. Dlatego zdecydowaliśmy się opowiedzieć jego historię nie przez optykę białego bohatera, jak było to w oryginalnym filmie, ale właśnie czarnoskórego – mówi Łukaszowi Adamskiemu reżyserka Nia DaCosta.

Aktualizacja: 28.08.2021 08:28 Publikacja: 27.08.2021 16:00

Nia DaCosta i Yahya Abdul-Mateen II na planie nowego „Candymana”, który trafił do polskich kin 27 si

Nia DaCosta i Yahya Abdul-Mateen II na planie nowego „Candymana”, który trafił do polskich kin 27 sierpnia

Foto: Universal Pictures

Nowy „Candyman" jest bezpośrednim sequelem klasycznego horroru z 1992 roku. Ale już w latach 90. powstały dwie kontynuacje tego filmu. Dlaczego zdecydowaliście się nakręcić sequel oryginalnego filmu, a nie remake, czyli jego nową wersję, co jest przecież bardzo popularne dziś w Hollywood?

Nie było potrzeby robić zupełnie nowej wersji filmu. Ja uwielbiam „Candymana" Bernarda Rose'a i naprawdę byłam ciekawa, jak będzie wyglądało dziedzictwo tego filmu niemal 30 lat po premierze. W nowej wersji idziemy dalej niż w opowiadaniu Clive'a Bakera „The Forbidden", na którym jest oparty oryginalny film. Film Rose'a jest dla nas pewnym punktem odniesienia, w kilku scenach nawiązujemy do jego akcji. Jednak wydarzenia w pierwszym filmie nie są główną siłą napędową naszej produkcji.

„Candyman" jest kultowy, ma nie tyle fanów, ile wyznawców, jak najsłynniejsze slashery Johna Carpentera czy Wesa Cravena. Pani debiutowała filmem „Little Woods", który gatunkowo jest bardzo daleki od horroru. Czy trudno było przejść od społecznego, niezależnego kina do opowiedzenia nowej wersji filmu otoczonego kultem?

Ja bardzo lubię wyzwania. Nie czułam strachu, podejmując się tego zadania, choć oczywiście wiem, jaką wagę „Candyman" z lat 90. ma dla fanów tego gatunku. „Little Woods" miał budżet kilku milionów dolarów. Teraz mogę pracować przy filmie dla dużego studia z o wiele większym budżetem, więc jest to jeszcze ciekawsze wyzwanie. Lubię kino gatunkowe. „Little Woods" jest dramatem społecznym, ale jest to też kino drogi. Inspirował mnie western, czyli też gatunek otoczony w USA kultem. Traktuję mój debiut fabularny jako „nowoczesny western". Nie ma tam spluw i napadów, ale jest to film o ludziach żyjących w miejscu bardzo westernowym. „Candyman" jest pójściem w kolejny gatunek filmowy. Jest to jednak horror ze społecznymi podtekstami. Na oryginalnego „Candymana" można było spojrzeć przez obiektyw feministyczny. Ja teraz patrzę na tę historię przez obiektyw czarnej kultury.

„Candyman" Rose'a rzeczywiście był mocno feministyczny, ale też przecież nawiązywał do rasizmu wobec Afroamerykanów. Jednak pani film powstaje w czasie, gdy tematyka rasizmu coraz częściej pojawia się w horrorach, kręconych na dodatek przez czarnoskórych filmowców. Mamy do czynienia z nowym podgatunkiem horroru?

Jordan Peele, który produkuje „Candymana", zdobył Oscara za „Uciekaj!", czyli właśnie horror zatopiony w debacie na temat rasizmu w USA. Jego „To my" też jest filmem dotykającym problemu rasizmu. Natomiast produkowany przez niego serial „Kraina Lovecrafta" jest osadzony w czasach funkcjonowania praw Jima Crowa (segregacja rasowa obowiązująca od końca XIX w. do połowy lat 60. XX w. w myśl zasady „równi, ale oddzieleni" – red.). „Candyman" jest kolejnym filmem wpisującym się w ten trend. Te filmy są czymś więcej niż horrorami, bo patrzą z różnych stron na ból Afroamerykanów i ich traumy. Pokazują przemoc, która naznacza ich całe życie. To bardzo ważne, że takie treści pojawiają się w tak popularnym gatunku filmowym, jakim jest horror. Jest on nośnikiem treści głębszych i ważnych dla nas.

Tę drogę otworzył nam wszystkim właśnie „Uciekaj!". Film miał niecałe 5 mln dol. budżetu, a zarobił ponad 200 mln, i właśnie dzięki temu studia pozwalają nam, Afroamerykanom, eksploatować dziś ten gatunek filmowy. Ma pan rację, że powstaje coś na kształt nowego horroru kręconego przez czarnych. Nie wiem, czy można już mówić o podgatunku filmowym w horrorze, ale bez wątpienia jesteśmy w tym rodzaju kina coraz silniejsi.

Afroamerykańscy filmowcy już opowiadali o rasizmie właśnie poprzez kino gatunkowe. Przykładem jest stworzone w latach 70. tzw. Blaxploitation. Kino pełne przemocy, krwi, zemsty. Horror to również gatunek pełen przemocy i strachu. Rasizm też jest przecież przerażający i pełen przemocy. Ta symbioza więc wydaje się nieprzypadkowa.

To dobre porównanie. Rasizm w USA zawsze był brutalny. Nienawiść jest przerażająca. Blaxploitation było wyrazem gniewu i buntu czarnoskórych filmowców. Dlatego to kino było niezwykle brutalne i obrazowe. Wyraziste, surowe i pełne gniewu. Horror jest gatunkiem filmowym, który widzowie po prostu lubią. To bardzo popularne kino i dzięki temu może być skutecznym nośnikiem ważnych tematów. Jordan Peele tak właśnie prowadzi debatę na temat rasizmu. Ważne, że to my możemy to kino tworzyć i pokazywać problem rasizmu z naszej perspektywy. Ważne, że wielkie studia filmowe nie boją się już podejmować ryzyka i oddawać afroamerykańskim twórcom tak popularnego gatunku filmowego.

Candyman jest mścicielem. Był synem niewolnika, sam został brutalnie zamordowany przez białych oprawców. Jego upiór mści się po latach. Trochę jak Django w wersji Tarantino. To kino zemsty?

Nie nazwałabym „Candymana" filmem o zemście, bo to, co Candyman robi, jest czymś więcej niż zemstą. To bardziej skomplikowane. Candyman, czyli Daniel Robitaille z opowiadania Bakera, to czarnoskóry syn niewolnika, który został wynajęty przez bogatego ziemianina jako portrecista jego białej córki. Łączy go z kobietą romans. Dziewczyna jest w ciąży, więc biali wymierzają Danielowi karę. Torturują go i odcinają mu zardzewiałą piłą prawą dłoń. Smarują ciało miodem i pozostawiają wygłodniałym pszczołom. Tak rodzi się Candyman (mężczyzna słodycz – red.). Jako upiór morduje potem każdego, kto bawiąc się legendą, przywoła go pięć razy przed lustrem. I to jest ta część, którą można traktować jako kino o zemście. Dla mnie jednak ta opowieść jest o następstwach traumy i próbie jej przepracowania. Traumy rasizmu, ale też traumy osobistej. W moim filmie ważniejsze od mściwego ducha Candymana jest to, co dzieje się z artystą Anthonym McCoyem, którego fantastycznie gra Yahya Abdul-Mateen II. On musi zderzyć się z własnym przeznaczeniem, które nie może być oderwane od historii i właśnie rasizmu, jaki dotykał przez tyle lat Afroamerykanów. To kluczowa postać filmu, w której odbija się wielka część historii czarnych w USA.

Kim dla pani był Candyman, gdy pierwszy raz obejrzała pani ten horror? Horror o czarnym potworze mordującym białych ludzi. Kontekst tej wizji musiał być dla osoby czarnoskórej ważny.

Candyman był po prostu Candymanem. Straszydłem pojawiającym się po wypowiedzeniu pięć razy jego imienia w lustrze. Dzieci lubią się straszyć takimi historiami. Słyszałam o tej legendzie, o tej postaci, zanim obejrzałam o niej film. Już w szkole podstawowej ktoś powiedział, że nie powinniśmy wypowiadać imienia Candyman przed lustrem. Wychowałam się w Harlemie i straszyliśmy się z dzieciakami, że upiór nawiedza budynek naprzeciwko naszej szkoły. Candyman był częścią mojego dzieciństwa. Teraz oczywiście patrzę na niego z innej perspektywy. Dlatego zdecydowaliśmy się opowiedzieć historię Candymana nie przez optykę białego bohatera, jak było to w oryginalnym filmie, ale właśnie czarnoskórego. To nam dało możliwość rozszerzenia tej postaci, bez unikania kontekstu rasowego. Również w filmie Rose'a mściciel zabijał za krzywdy, jakie mu wyrządzili biali rasiści. Ja jednak chciałam opowiedzieć o czymś więcej i dlatego opowiadam o przeznaczeniu w szerszym kontekście.

„Oni kochają to, co robimy, ale nie kochają nas"– mówi główna postać filmu, Afroamerykanin. Czy to oznacza, że nieważne, co zrobicie w szeroko pojętej kulturze, biała kultura i tak w pełni was nie zaakceptuje?

Aż tak daleko nie idę. Proszę zauważyć, że choćby hip-hop, soul, R'n'B i nawet rock'n'roll zostały w jakimś stopniu przejęte przez białych ludzi. Historycznie te gatunki muzyczne należą do czarnej kultury. Styl, taniec, sposób ekspresji czarnych zostały wplecione w białą kulturę. Nie zawsze to pomaga zrozumieć kulturę czarnoskórych.

Zgoda, ale fakt, że czarna muzyka z Compton czy Harlemu, gdzie pani się wychowała, inspiruje ludzi z blokowisk w Warszawie jest znamienny. To jednak sukces czarnej kultury.

Jasne, ale zapomina się przy tym o ludziach, którzy stali za rozwojem tej kultury. Zostają jej elementy w popkulturze, ale mało kto myśli o tym, przez co ta kultura eksplodowała. O tym jest ten filmowy tekst, który pan zacytował w poprzednim pytaniu. W głowie odbiorców w USA, ale też w reszcie świata, zostaje często tylko fragment naszej kultury, bez próby zrozumienia nas samych. Ostatecznie liczą się komercyjna strona i pieniądze, jakie stoją za wykorzystywaniem naszej kultury. Wielkie studia zarabiają na niej pieniądze, ludzie kupują płyty, ale jednocześnie nie ma próby zrozumienia naszej społeczności i dostrzeżenia, co kryje się w naszej kulturze, która stała się po prostu częścią show-biznesu.

„Candyman" ma premierę w bardzo specyficznym okresie. Zeszłoroczne protesty Black Lives Matter, śmierć George'a Floyda, proces i skazanie białego policjanta. Amerykańskie społeczeństwo jest bardzo podzielone. Film będzie więc odbierany w kontekście wszystkiego tego, co dzieje się od roku na amerykańskich ulicach. Nie chcę używać tak mocnego określenia jak wojna rasowa, ale na pewno mamy do czynienia z ogromnymi rasowymi napięciami.

I tak powinien być ten film odbierany. To kino o rasizmie, o rasowych napięciach. Nawet więcej – to kino o ofiarach rasizmu. „Candyman" nie jest tylko opowieścią o gniewie jednego torturowanego Afroamerykanina, ale może być odbierany jako opowieść o gniewie w dużo szerszym kontekście.

„Little Woods" był filmem o przyjaźni kobiety czarnoskórej i kobiety białej. „Candyman" z pewnością o przyjaźni międzyrasowej nie jest.

Mój pierwszy film był o problemach ubogich kobiet wyrzuconych poza system opieki zdrowotnej, ale też oczywiście opowiadał o międzyrasowej przyjaźni i więzach rodzinnych. Nie eksploatowałam aż tak bardzo rasowych aspektów problemu wykluczenia ekonomicznego. Nie uzależniałam wyborów jednej z bohaterek od jej koloru skóry. W „Candymanie" z uwagi na postać tej ikony horroru mogłam zabrać głos w sprawie rasizmu. To było dla mnie oczywiście wyzwaniem, z uwagi choćby na ramy, jakie narzucał specyficzny gatunek, jakim jest horror.

Nie obawia się pani, że napięcia rasowe, przeobrażające się w ostatnich latach w USA w przemoc, mogą zniweczyć przesłanie Martina Luthera Kinga? „Little Woods" pokazuje, że zgoda między białymi i czarnoskórymi jest ważna i możliwa. A teraz, mam wrażenie, że idziemy w stronę radykalizmów.

Nie uważam, że ruch Black Lives Matter będzie ostatecznie destrukcyjny. Ten ruch jest bardzo szeroki i nie można mu przypisywać winy za zeszłoroczne rozróby na ulicach. Ale nie zapominajmy też, z drugiej strony, że agresja bierze się często z poczucia wykluczenia i frustracji. Przy protestach przeciwko nierówności rasowej zawsze pojawiała się przemoc. I ona bardzo często dotykała właśnie Afroamerykanów. Martin Luther King Jr był znany z pacyfizmu i promowania idei pokoju między rasami, a i tak w Selmie w Alabamie doświadczył, czym jest przemoc ze strony policji. Przemoc jest nieodłączna od rasowych problemów w USA. Ważne, by zobaczono, jak bardzo ona dotyka czarnych. „Candyman" jest filmem, którego nie da się oderwać od przemocy. Przemocy rasowej. ©?

Nia DaCosta (ur. 1989) jest amerykańską reżyserką i scenarzystką. Za swój debiut „Little Woods" (2019) wygrała nagrodę Nory Ephron na Tribeca Film Festival. Wyreżyserowała nową wersję „Candymana". Jej następnym filmem będzie wysokobudżetowy „The Marvels". DaCosta będzie tym samym najmłodszą reżyserką filmu z serii „Avengers" po Ryanie Cooglerze („Czarna Pantera")

Nowy „Candyman" jest bezpośrednim sequelem klasycznego horroru z 1992 roku. Ale już w latach 90. powstały dwie kontynuacje tego filmu. Dlaczego zdecydowaliście się nakręcić sequel oryginalnego filmu, a nie remake, czyli jego nową wersję, co jest przecież bardzo popularne dziś w Hollywood?

Nie było potrzeby robić zupełnie nowej wersji filmu. Ja uwielbiam „Candymana" Bernarda Rose'a i naprawdę byłam ciekawa, jak będzie wyglądało dziedzictwo tego filmu niemal 30 lat po premierze. W nowej wersji idziemy dalej niż w opowiadaniu Clive'a Bakera „The Forbidden", na którym jest oparty oryginalny film. Film Rose'a jest dla nas pewnym punktem odniesienia, w kilku scenach nawiązujemy do jego akcji. Jednak wydarzenia w pierwszym filmie nie są główną siłą napędową naszej produkcji.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi