Mity Zjednoczonej Prawicy

Korowód awantur, partactwa i cynizmu nie ma w polskiej polityce końca. Czy sugestia, że prezydent Duda mógłby zawetować lex TVN, to nieśmiały wyłom w tej zasadzie?

Aktualizacja: 04.09.2021 11:44 Publikacja: 20.08.2021 00:01

Liderzy PiS tuż przed kontrowersyjną reasumpcją głosowania, 11 sierpnia

Liderzy PiS tuż przed kontrowersyjną reasumpcją głosowania, 11 sierpnia

Foto: PAP/Wojciech Olkuśnik

Najważniejszy chyba polityk opozycji Donald Tusk opisał marszałek Sejmu Elżbietę Witek jako kryminalistkę i zażądał jej ścigania. To część sporu o prawo kruchej prawicowej większości do reasumpcji sejmowego głosowania w sprawie przerwania obrad Sejmu, ale pośrednio w sprawie lex TVN, które wciąż pozostaje w centrum polsko-polskiej wojny lub raczej jej kolejnej odsłony.




Triki zamiast standardów

Równocześnie mamy sondaż Kantara, w którym Koalicja Obywatelska zrównuje się z Prawem i Sprawiedliwością. Obie partie mogłyby liczyć na poparcie 29 proc. wyborców. Jeśli dodać wyniki pozostałych formacji (Polska 2050 Szymona Hołowni – 17 proc., Lewica – 10), można by orzec, że obóz rządzący stoi w obliczu niechybnej utraty władzy. Wicepremier Piotr Gliński mówi o „prymitywnej wrzutce" – próba była mała, a sondaż telefoniczny.

Daleki jestem od uznawania go za coś przesądzającego. Widzieliśmy już różne dwuznaczne pomiary opinii Polaków. Dopiero co zauważaliśmy, że powrót Donalda Tuska zmienił układ sił wewnątrz opozycji, ale nie podważył pierwszeństwa rządowej prawicy. Tyle że w wielu sondażach jest to już od jakiegoś czasu pierwszeństwo nominalne, bo niedające samodzielnej większości w Sejmie. Trend jest wciąż dyskretny, ale liderzy PiS powinni być zaniepokojeni. Inna sprawa, jakie wyciągają wnioski. Kantar dokonywał swoich pomiarów w dwa dni po serii głosowań TVN-owskich.

No właśnie. Sprawa reasumpcji sejmowej decyzji wikła Polaków – nie wiem, na ile skutecznie – w oceny zawiłości sejmowych procedur. Nie sądzę, aby dało się powiązać ewentualne złamanie regulaminu z kodeksem karnym. Gumowe formułki rozmaitych „przestępstw urzędniczych" tu nie wystarczą. Politycy, to z jednej, to z drugiej strony, zasiadający w fotelach przewodniczących obu izb nie wychodziliby z sądu, gdyby było inaczej. Zresztą samo złamanie regulaminu jest w tym przypadku co najmniej dyskusyjne. Przepis dopuszczający ponowne głosowanie w razie „wątpliwości co do wyników głosowania" jest wyjątkowo podatny na sztuczki.

Zarazem wygląda to brzydko, jest po prostu świadectwem obniżania standardów – w polskich warunkach, bo np. w demokracji amerykańskiej powtarzalność głosowań to stary obyczaj. Gdyby wiosną 1993 roku ktoś skorzystał u nas z podobnych regulaminowych możliwości, nie upadłby – przecież jednym głosem – rząd Hanny Suchockiej. Znalazłaby się recepta na sprowadzenie na salę byłego ministra Zbigniewa Dyki, który gdzieś się zatrzasnął. Uznawano wtedy takie triki (użył tego sformułowania sam wicemarszałek Ryszard Terlecki, dyżurny zakapior Zjednoczonej Prawicy) za niegodne. Wręcz nie przychodziły one nikomu do głowy. Dziś już przychodzą.

Ale jest coś ważniejszego. Ten trik sygnalizuje naczelny kłopot obecnej władzy. Ile razy można w końcu powtarzać podobne sztuczki? A takie sytuacje, kiedy większości nie ma, mogą i będą się powtarzać. Weźmy przykład sprawy będącej kością niezgody. Ustawa o zmianie ustawy o radiofonii i telewizji przeszła 228 głosami przeciw 216 przy dziesięciu wstrzymujących się. Przesunięcie ledwie jednego głosu wystarczy, aby większości bezwzględnej (głosujących, a nie wszystkich posłów) nie było. A to większość bezwzględna jest potrzebna, żeby odrzucić sprzeciw Senatu. Żeby ją uzyskać, potrzebne są za każdym razem targi i nadzwyczajna mobilizacja, przy seriach głosowań trudna do osiągnięcia. Wszyscy to już zdążyli zauważyć i orzec.

Po co ta awantura

Ale przy okazji ujawniło się ileś mitów, w które zdają się wierzyć politycy obozu rządowego. Wydaje się, że wierzy w nie po prostu (albo nie zastanawia się nad nimi) Jarosław Kaczyński, wciąż instancja ostateczna i bezdyskusyjna w tych kręgach. Są też mity opozycji. I jest ważna niespodzianka, którą wypada odłożyć na koniec. Pierwszy mit, zasadniczy, jest taki, że awanturniczy zajazd na TVN był do czegokolwiek potrzebny. Jest on przedmiotem przedziwnego gąszczu uzasadnień. Z jednej strony słyszymy, że w ogóle nie chodzi o zrobienie krzywdy tej stacji. Z drugiej – że prawo było nieszczelne i sytuacja, w której poważną polską telewizją zarządza zależna spółka widmo, fasada kryjąca dominację kapitałową Amerykanów, była czymś niedopuszczalnym. Choć trwa ona pod rządami PiS od sześciu lat.

W roku 2014 ci sami liderzy PiS, mając świadomość granicy 49 proc. dla biznesu spoza Europejskiego Obszaru Gospodarczego, witali kapitał amerykański w TVN z nadzieją. Gdyby dziś prezydentem pozostawał Donald Trump, do zajazdu na ową nieszczelność czy patologię by nie doszło. Wszyscy po prawej stronie to wiedzą, a jednak z poważnymi minami bronią niezbędności tej awantury.

Ale jest jeszcze inny absurd. Co i rusz, a to ze strony prawicowych mediów, a to samych polityków PiS (na ogół nieoficjalnie), pojawiała się sugestia, że to wszystko jest tak trochę na niby. Że przecież w ostateczności TVN jakoś się wywinie. Notabene, kontury owego „wywinięcia się" zaczęły się już rysować. Nie wiadomo, jakie skutki prawne będzie rodzić w Polsce uzyskanie przez ten biznesowy konglomerat medialny koncesji w Holandii. Ale bez wątpienia ta wiadomość mieści się w kategorii oczekiwań, że chytrzy prawnicy Discovery zmierzającego do fuzji z Warnerem „coś w ostatniej chwili wymyślą".

Ale skoro tak, niech ktoś mi tym bardziej objaśni polityczny sens tego prawa. Mam wrażenie, że występowano z nim bez rozpoznania, co ono tak naprawdę ze sobą niesie. Zrobimy inwestorowi nielubianej stacji kłopot prawny, tuż przed werdyktem polskiej Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, a co do skutków, to się dopiero zobaczy. Tak można by opisywać strategię posła Marka Suskiego i towarzyszy. Przy czym określenie „strategia" jest tu zdecydowanie na wyrost. Dopuszczano zarówno otwartą rejteradę, jak i bycie przechytrzonym.

Rząd pomógł opozycji

Nie było spójnego scenariusza. Była improwizacja zakładająca: a nuż Amerykanie się przestraszą i zaczną szukać okazji do sprzedania części udziałów, a my wobec nowego inwestora wystąpimy z pozycji siły. Była to jednak iluzja niepoparta żadnym planem. Bo przecież po co planować, skoro „oni mogą się wywinąć". Potwierdzając przy okazji naszą wizję świata, w której my zawsze przegrywamy. Po co jednak w takim razie stawać do takiej bitwy?

W ostatniej chwili pojawiła się na dokładkę zapowiedź posła Suskiego poprawki w Senacie, która miałaby wyłączyć z ograniczeń kapitałowych nadawców satelitarnych, a więc TVN 24. Odraczałoby to wojnę na lata, bo KRRiT ma przedłużać koncesję właśnie temu podmiotowi. Oczywiście można traktować to „ustępstwo" jako sztuczkę taktyczną – w obliczu trudności z odrzuceniem sprzeciwu Senatu. A nuż opozycyjni senatorowie uznają za bardziej opłacalne przejście takiej ustawy z poprawką niż ryzykowanie, że ich sprzeciw zostanie odrzucony i projekt przejdzie w wersji sejmowej.

Tyle że to zakładałoby targi z rzeczywistością, ba, maskowanie własnej częściowej kapitulacji. I ponownie trzeba spytać: po co? Czy dla chwilowego delektowania się histeryczną wrzawą opozycyjnych polityków i mediów? Bo z kolei opozycji dano okazję do ukochanych przez nią gestów Rejtana.

Ale też udzielono jej pomocy na wiele sposobów. Nie było chyba większej gratki niż udowodnienie temu rządowi naprawdę realnych rachub na przycięcie opozycyjnego medium, co jest intencją paskudną i tak musi być odebrane przez świat.

To także pomoc dla opozycji w mobilizowaniu jej własnego elektoratu. Podziałało lepiej niż powrót Tuska. Możliwe też, że przepchnięto na jej stronę setki tysięcy zwykłych konsumentów wpadających w panikę, że pozbawi się ich ulubionych programów. Na próżno było w ostatniej chwili powtarzać, robili to i niektórzy politycy PiS, że przecież TVN nie zamilknie. W internecie zwolennicy Kaczyńskiego świętowali już przecież jej zamknięcie. Ta pamiętna akcja wydaje się taką karykaturą pisowskiej rewolucji, że niektórzy obrońcy tezy o geniuszu Kaczyńskiego zaczęli jej przypisywać drugie lub trzecie dno. Prezes miał coś ważnego tym przykrywać. Albo prowokować opozycję do histerii. Nic jednak nie wskazuje na to, aby osiągnięto jakikolwiek wymierny zysk, łącznie z sondażowym. Atutem rządzących miał być Polski Ład, skutecznie w ten sposób przyćmiony.

Ameryka niegodna Polski

Przy okazji ujawnił się jeszcze jeden mit rządzących. Tak bezceremonialne narażenie na szwank relacji z Ameryką, chyba najpoważniejszy koszt tej awantury, znalazło natychmiast swoich obrońców. To wiceminister funduszy i polityki regionalnej Waldemar Buda tłumaczył bodaj jako pierwszy w Polsacie, że gdyby afera z TVN miała godzić w sojusz z USA, ten sojusz byłby nic niewart.

Ta jedna z ulubionych formułek środowisk prorządowych stała się po chwili bojowym zawołaniem. Nawet wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński, skądinąd ze zrozumiałych powodów pomniejszający wieści o domniemanych amerykańskich sankcjach wobec Polski, posunął się, choć w bardziej zawoalowany sposób, do podobnej argumentacji.

Tak oto na końcu i Ameryka okazała się niegodna Polski. Piszę to jako człowiek daleki od postawy mechanicznego stawania po stronie rozmaitych światowych potęg, jeśli tylko walczą z pisowskim rządem. W tym samym czasie stanęliśmy wobec dyplomatycznej agresji Izraela, podyktowanej tak naprawdę nie obroną domniemanych „spadkobierców", lecz całkiem wydumaną nadzieją na roszczenia „bezspadkowe". I w tej sprawie to polska opozycja wykazała się tchórzostwem. Nie wystąpiła wprawdzie przeciw zamknięciu reprywatyzacji, ale przy pierwszej okazji zaczęła się dystansować od własnego rządu w obliczu tak fundamentalnego dyktatu obcego państwa.

No tak, ale czy stojąc wobec jednego takiego konfliktu, powinniśmy sobie fundować drugi – dla satysfakcji, że – jak napisał jeden z konserwatywnych znajomych – „michnikoidy" wyją w mediach? Czy nie wiedziano, że USA broni swoich inwestorów, skoro robiły to i za Trumpa? Czy wreszcie gra się na sojusznika idealnego, który zawsze nas rozumie, czy realnego – nawet z jego ułomnościami i przeczuleniami, które notabene zasługują bardziej na respekt niż szyderstwo?

Nic nie uświadomiło mi fałszywej ścieżki tego rozumowania mocniej niż twitterowy wpis Rafała Ziemkiewicza, który orzekł, że skoro Amerykanie gotowi są nas besztać w interesie pana Zaslava, liberalnego szefa Discovery, to sojusz z nimi nie jest nic wart. Rozumiem, że Ziemkiewicz, notabene nie zwolennik PiS, bardziej już Konfederacji, wskaże nam teraz alternatywne gwarancje geopolityczne. Ten sam komentator otworzył niedawno debatę na temat polexitu, twierdząc, że jest ona czymś uprawnionym, choćby jako środek nacisku na Unię. Nasuwa się wniosek: im szybciej znajdziemy się w izolacji, tym lepiej. W roku 1938 byli Polacy nawołujący do rozmontowania systemu wersalskiego. Jak karpie optujące za przyspieszeniem obchodów Bożego Narodzenia.

Można do woli piętnować obłudę i jednostronność amerykańskiej aktywności międzynarodowej. Można wytykać Joe Bidenowi formę wycofania się z Afganistanu (choć po prawdzie proces ten rozpoczął kochany przez pisowców Trump), podobnie jak ideologiczną nadgorliwość. Ale prowokowanie Amerykanów w imię wyimaginowanych celów wewnętrznych to czysta groteska. Kaczyński, czuły na punkcie kilku geopolitycznych pewników, zaczyna tracić nad tym wszystkim kontrolę?

Walmy w Unię i w Gowina

Mitem jest też możliwość nieograniczonego ciągania za wąsy Unii Europejskiej. Rozumiem logikę poważnego sporu o ustrój przyszłej Europy. TSUE zdecydowanie za bardzo rozciąga obszar unijnych ingerencji w sprawy wewnętrzne. Ale znów: ginięcie za poronioną „reformę sądownictwa" wydaje mi się czystym absurdem.

Czy prezes PiS naprawdę wierzy, że z jednej strony uspokoi unijne instytucje czysto formalną likwidacją Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, a z drugiej podejmie ofensywę na rzecz jeszcze dogłębniejszego czyszczenia sądownictwa z „liberalnych miazmatów", choćby pod pozorem tzw. spłaszczania sądowych struktur? Kolejne wojny z Unią są nieuchronne. Jak w tej sytuacji domykać wielki transfer europejskich pieniędzy, który ma być warunkiem powodzenia Polskiego Ładu?

Polskiemu Ładowi cios zdaje się zadawać nie tylko polityka zagraniczna PiS, ale i wewnętrzna. Bezdyskusyjnym mitem obozu rządowego jest radość z wygnania nielojalnego Jarosława Gowina. Wiadomo, knuł od dawna, więc spotkała go zasłużona kara.

A przecież zrzucenie z pokładu Gowina jest nie tylko receptą na większość sejmową kruchą i przypadkową, nieustannie negocjowaną i zawsze niepewną. Chyba nikt bardziej sugestywnie nie objaśnił Polakom, że Polski Ład niesie im przede wszystkim podwyżki podatków niż ten wicepremier w pisowskim rządzie. Efekty widać – to mały entuzjazm wobec całego pakietu.

I można się oburzać, że, po pierwsze, nie jest to w dużej mierze prawda, a po drugie, że oznaczało to dywersję w rządowym obozie. Tylko kto w obliczu tak poważnej operacji jak Polski Ład uderza dla czystej satysfakcji w jednego ze swoich koalicjantów? Kto przyzwala na próbę zabrania mu partii? Owszem, to się nawet po części udało. Tylko że to zwycięstwo pyrrusowe, na zgliszczach.

Gowin knuł, spiskował z opozycją, choćby podczas przepychanki o kopertowe wybory wiosną 2020 roku? Nie pierwszy raz przy okazji komentowania wewnętrznych walk i czystek w PiS przypominam bajkę Stanisława Lema. Król Murdas uznał, że musi działać. Oto maszyna do wróżenia wyrecytowała mu tekst wskazujący na potrzebę rozprawy z jego własną rodziną. „Bo krewni, choć rzewni, tylko w ziemi pewni" – tak brzmiała pointa przepowiedni. Król skazał więc swoją rodzinę na śmierć. Wymknął się początkowo tylko stryj Cenander. Kiedy został jednak po dwóch dniach schwytany, król mógł go skazać ze szczególnie czystym sumieniem. Cenander brał się bowiem naprawdę do spiskowania.

Czyżby wist prezydenta?

Tak oto dzieje demokratycznej polityki stają się historiami rozmaitych nieracjonalności, by nie użyć określeń mocniejszych. Logika plemiennej polaryzacji, wodzowski model zarządzania partiami zbierają swoje żniwo. Jest wszakże zdarzenie, które zdaje się przywracać wątłą nadzieję na politykę bardziej normalną.

Oto prezydent Andrzej Duda podczas święta Wojska Polskiego powiedział coś takiego: „Zapewniam wszystkich, że będę stał cały czas na straży konstytucyjnych zasad. W tym zasady wolności słowa, swobody prowadzenia działalności gospodarczej, a także zasady prawa własności i wszystkich innych zasad konstytucyjnych". Odczytano to jako zapowiedź weta w sprawie lex TVN.

Ludzie bliscy prezydentowi potwierdzają tę interpretację. Choć w tym samym wystąpieniu pojawiła się też zapowiedź obrony „zasady proporcjonalności", co bywa odczytywane jako przestroga skierowana do PiS, aby nie próbował manipulować przed kolejnymi wyborami (kiedykolwiek nastąpią) ordynacją wyborczą na korzyść wielkich partii. Co byłoby paradoksalną konsekwencją sojuszu Kaczyńskiego z Pawłem Kukizem.

Nie wierzyłem w możliwość wystąpienia prezydenta w kontrze wobec własnego obozu w sprawie TVN. Skądinąd w pełni uwierzę dopiero, gdy to zobaczę. Sam Duda potrafi występować w roli politycznego nadzorcy „dobrej zmiany", besztając podczas wręczania dymisji wicepremiera Gowina. Nie mając wielkich szans na przyszłą karierę człowieka żyjącego z wykładów i błyszczenia, Andrzej Duda wydawał mi się skazany na szukanie kariery w polityce po prawej stronie. Czy zaryzykuje przeciwstawienie się prawicowym wyborcom, gdy w grę wchodzi obrona „liberalnego szatana", czyli TVN? Z drugiej strony może i tak. Mało kto tak jak on czuł się strażnikiem geopolitycznej strategii opierania się na Stanach Zjednoczonych. Strategii, o której zdaje się zapominać Kaczyński. Choć rzecznicy spiskowych teorii i tak orzekną, że obaj panowie „dzielą się rolami", że to wszystko „ustawka".

Opozycja, czyli manicheizm

W polityce ustawki trafiają się rzadziej, niż się zdaje naiwnym obserwatorom pozującym na cyników. Można by powiedzieć: niestety, skoro przyłapujemy obóz rządowy na ruchach zatrącających o szkodzenie samemu sobie (choć także Polsce).

Drugiej stronie, czyli opozycji, zarzuciłbym tylko jedno, ale to zarzut fundamentalny. Odpowiedzią na mieszaninę partactwa i cynizmu kalekiej Zjednoczonej Prawicy jest coraz większa fala manichejskiej moralistyki.

Wyraża się ona w rzeczach drobnych, jak choćby w absurdalnej kampanii przeciw Pawłowi Kukizowi, którego opozycja, na co wskazał Ludwik Dorn, powinna raczej próbować pozyskać, niż wyklinać – przecież nieklarowność jego politycznych wyborów znana była od dawna, a występowanie liderów Koalicji Obywatelskiej w roli arbitrów moralności to czysty absurd. Wyraża się też w ogólnej wizji świata.

Rozumiem obronę TVN, bo jest to obrona pluralizmu. Ale wiara, że jest to walka w obronie „wolnych mediów", a nie określonego politycznego ośrodka, wiedzie na poznawcze manowce. I w tym przypadku także mieszanka partactwa i cynizmu ma z tym wiele wspólnego.

Najważniejszy chyba polityk opozycji Donald Tusk opisał marszałek Sejmu Elżbietę Witek jako kryminalistkę i zażądał jej ścigania. To część sporu o prawo kruchej prawicowej większości do reasumpcji sejmowego głosowania w sprawie przerwania obrad Sejmu, ale pośrednio w sprawie lex TVN, które wciąż pozostaje w centrum polsko-polskiej wojny lub raczej jej kolejnej odsłony.

Triki zamiast standardów

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS