Wraca koszmar. Donald Tusk znów chce rządzić Polską". „Boże chroń nas przed Tuskiem" – alarmowały równocześnie okładki dwóch prawicowych tygodników. Jakby konkurencyjne redakcje się umówiły. Ton lekceważenia, z jakim od miesięcy pisano o opozycji, nagle zastąpiła panika.
Taki ton ma wymiar komercyjny. Redakcje wiedzą (albo sądzą, że wiedzą), czym straszyć swoich czytelników. Ale jeśli Tusk jest nagle kreowany na samotnego giganta zdolnego obrócić o 180 stopni scenę polityczną, to jest to mimowolny wyraz uznania dla tego polityka. Nawet jeśli opowiada się o nim równocześnie jak o Baronie Samedim, królu upiorów ze świata magii voodoo, którego powinno się przebić osinowym kołkiem.
Po prostu to lubi
Same te teksty są wewnętrznie sprzeczne. Uznaje się w nich za pewnik, że Tusk, zwłaszcza niedawnym głośnym wywiadem w „Gazecie Wyborczej", potwierdził swój zamiar startu w wyborach prezydenckich w 2020 roku, zarazem cytując polityków PO, którzy twierdzą, że raczej tego nie zrobi, jeśli wcześniej Platforma nie wygra wyborów parlamentarnych. Od miesięcy słyszałem podobne zapewnienia ze strony znających go ludzi. Czyżby coś się zmieniło?
Być może tak, skoro przewodniczący Rady Europejskiej dopuścił, aby Adam Michnik i Jarosław Kurski namawiali go do powrotu na ubitą polską ziemię, do walki o prezydenturę. Można by przypuszczać, że takie rzeczy nie dzieją się bez przyczyny, że jakaś granica została przekroczona. Cały jego pobyt w Polsce przy okazji zeznań przed komisją ds. Amber Gold, a potem obchodów 100. rocznicy odzyskania niepodległości sprawiały wrażenie dobrze zaplanowanego scenariusza. Łącznie z takimi nieoczekiwanymi zagraniami, jak pojawienie się przed Grobem Nieznanego Żołnierza, gdzie dał się postawić z tyłu za drugorzędnymi politykami rządzącego dziś obozu.
Dochodzimy więc do przekonania, że już zaczął kampanię? Są one w Polsce coraz dłuższe. I dlaczego to robi? Bo jednak marzył o tym zawsze? Bo go poprosili europejscy przywódcy chcący „odzyskać Polskę"?