Nigdy nie spotkałem się z Hillary Clinton, chociaż próbowałem. Kiedy w styczniu 2002 roku zostałem okręgowym prokuratorem federalnym w Południowym Dystrykcie stanu Nowy Jork, poprosiłem mojego asystenta o znalezienie okazji do przedstawienia mnie stanowej junior senator. Uznawałem za standard to, że okręgowi prokuratorzy federalni – było nas czterech reprezentujących rząd federalny w stanie Nowy Jork – znają stanowych senatorów, a nie chciałem być niegrzeczny. Przechodząc przez proces zatwierdzania mnie na stanowisko przez Senat, zetknąłem się wcześniej z innym senatorem ze stanu Nowy Jork, Chuckiem Schumerem, ale z jakiegoś powodu do spotkania z Clinton nie doszło. Po licznych próbach nawiązania kontaktu z jej biurem i wysłaniu wielu e-maili poddaliśmy się. Nie traktowałem tego wówczas jako wielkiej sprawy, chociaż wydawało mi się to dziwne.
Do dziś nie wiem, dlaczego nie udało się nam spotkać. Zapewne zawiniło słabe wsparcie administracyjne w biurze Clinton lub po prostu senator była zbyt zajęta. Pewne znaczenie mógł mieć również fakt, że siedem lat wcześniej pracowałem przez pięć miesięcy dla komisji senackiej, która badała szereg niejasności związanych z działalnością firmy Whitewater Development Corporation powiązanej z małżeństwem Clintonów. Byłem najmłodszym stażem prawnikiem w tej komisji, wciąż jeszcze zatrudnionym w kancelarii prawnej w Richmond, a Senat płacił mi stawki godzinowe. Zajmowałem się głównie sprawą samobójstwa Vincenta Fostera, niegdyś zastępcy doradcy prawnego Białego Domu, a także losami dokumentów z jego biura. Ponieważ jednak moje zaangażowanie w prace komisji zajmującej się aferą Whitewater było skromne i krótkotrwałe – zrezygnowałem z udziału w jej pracach, kiedy w sierpniu 1995 roku zmarł nasz syn Collin – wydaje się mało prawdopodobne, aby to z tego powodu senator nie reagowała na próby kontaktu z mojej strony.
Skandaliczne ułaskawienie
Przypuszczam, że brak odpowiedzi na e-maile na początku 2002 roku mógł być raczej związany z nadzorowanym przez moje biuro dochodzeniem w sprawie ułaskawienia Marca Richa, zbiegłego z kraju handlarza ropą. Mąż pani senator, Bill Clinton, ułaskawił go rok wcześniej, w ostatnich godzinach swojej prezydentury. W 1983 roku Rudy Giuliani, ówczesny okręgowy prokurator federalny, oskarżył Richa i Pincusa Greena, jego wspólnika, o łącznie sześćdziesiąt pięć przestępstw, m.in. uchylanie się od płacenia podatków, oszustwa telekomunikacyjne, wymuszanie haraczy oraz wymianę handlową z Iranem, krajem wrogo nastawionym do USA, w którym przetrzymywano w tym czasie dziesiątki amerykańskich zakładników. Rich zbiegł ze Stanów Zjednoczonych na krótko przed ogłoszeniem aktu oskarżenia (był to wtedy największy przypadek uchylania się od płacenia podatków w historii Ameryki). Znalazł bezpieczną przystań w Szwajcarii, która odmówiła jego ekstradycji za to, co Szwajcarzy uznali za zwykłe przestępstwa podatkowe.
Niemal dwadzieścia lat później, w ostatnim dniu urzędowania, prezydent Clinton ułaskawił Richa w sposób dość niezwykły. Przede wszystkim akt łaski dotyczył zbiega, co – o ile się orientuję – nie miało dotąd precedensu. Niezwykłe i podejrzane było również to, że decyzja prezydenta nie przeszła przez zwykły proces analizy w Departamencie Sprawiedliwości. Ułaskawienie badał jedynie ówczesny wiceprokurator generalny Eric Holder, który, nie domagając się żadnych informacji od oskarżycieli lub agentów znających temat, stwierdził niejasno, że Biały Dom jest w tej sprawie „neutralny, choć nastawiony pozytywnie". Redakcja „New York Timesa" nazwała to ułaskawienie „bulwersującym nadużyciem władzy federalnej". W obliczu zarzutów, że akt łaski został wydany w zamian za obietnicę wsparcia prezydenckiej biblioteki Billa Clintona przez byłą żonę Marca Richa, Mary Jo White, moja poprzedniczka na stanowisku okręgowego prokuratora federalnego na Manhattanie, wszczęła dochodzenie, skupiając się na ustaleniu, czy istnieją dowody korupcji. Kiedy w styczniu 2002 roku zostałem okręgowym prokuratorem federalnym, otrzymałem po niej w spadku to śledztwo, które w tym czasie było już relacjonowane w mediach.
Wiedziałem nieco o tej sprawie, ponieważ wcześniej, pełniąc funkcję oskarżyciela federalnego na Manhattanie, odpowiadałem za pościg za zbiegłym Richem. Reprezentowali go wtedy wybitni prawnicy, w tym Scooter Libby, na długo zanim został szefem personelu Dicka Cheneya. W 1992 roku wraz z innymi funkcjonariuszami organów ścigania poleciałem do Zurychu, by – zgodnie z tym, co mówili nam prawnicy Richa – negocjować jego kapitulację. Według nich byłby on gotów oddać się w ręce sądu, gdyby tylko przekonał się, że jego oskarżyciele to honorowi ludzie. Wraz z moim szefem, okręgowym prokuratorem federalnym Otto Obermaierem, spotkaliśmy się z Richem i Pincusem Greenem w luksusowym apartamencie w wielkim hotelu z widokiem na Jezioro Zuryskie. Mieliśmy dokonać ustaleń dotyczących jego oddania się w ręce sprawiedliwości w Nowym Jorku. Dość szybko zorientowaliśmy się, że Rich w zasadzie nie ma zamiaru skapitulować bez uprzedniego wynegocjowania umowy gwarantującej, że nie trafi do więzienia. Rozmawiał z nami długo, wychwalając swoją działalność charytatywną i inne zasługi, po czym stwierdził: