Socjalizm z zakręconym kurkiem

Rewolucja zapoczątkowana przez Hugo Cháveza ma coraz większe widoki, by skończyć się spektakularną katastrofą. Po raz kolejny okazało się, że skrzyżowanie socjalizmu z populizmem potrafi zrujnować nawet wyjątkowo zasobny kraj.

Publikacja: 08.02.2014 00:54

Patricii Pérez, 40-letniej właścicielce przychodni lekarskiej z Caracas, nigdy by do głowy nie przyszło, żeby rachunki za benzynę wrzucać w koszty prowadzenia działalności gospodarczej. Zatankowanie do pełna średniej wielkości auta to w Wenezueli wydatek poniżej 50 groszy. Więcej niż za paliwo płaci się tu pracownikowi stacji benzynowej za umycie szyby.

Wenezuelczycy darmową (kosztującą mniej niż jeden grosz za litr) benzynę uważają za coś w rodzaju prawa naturalnego, przysługującego obywatelom państwa z największymi na świecie rezerwami ropy naftowej. Ale czasy sielanki na stacjach benzynowych już niedługo mogą przejść do historii.

– Wciąż nie chce mi się wierzyć, że prezydent zrealizuje ten plan. Władza musi sobie przecież zdawać sprawę z tego, jak źle zostanie to przyjęte przez społeczeństwo – mówi  Patricia Pérez, nawiązując do ostatniej zapowiedzi Nicolasa Maduro – następcy Hugo Cháveza. Wenezuelski prezydent wprost stwierdził, że najwyższy już czas podwyższyć ceny paliw. Nie wiadomo jeszcze, kiedy miałoby to nastąpić ani o ile wzrosną ceny. Z pewnością jednak będzie to zmiana rewolucyjna.

– Rząd boryka się z ogromnym deficytem, więc musi zerwać ten kontrakt społeczny – tłumaczyprof. Roberto Rigobon, wenezuelski ekonomista wykładający na Massachusetts Institute of Technology (MIT). – Kontrakt ze społeczeństwem, który zawarł Chávez, przewidywał, że nigdy nie dojdzie do podwyżki cen paliw. Obecnie jednak finanse państwa są w tak opłakanym stanie, że nowa ekipa musi rozmontować jeden z fundamentów polityki Cháveza.

Przez ostatnie 15 lat ceny na stacjach benzynowych były zamrożone, co w połączeniu z galopującą inflacją sprawiło, że Wenezuela wydaje co roku na dopłaty do paliwa około 30 miliardów dolarów. Kwota ta przewyższa wydatki na edukację i służbę zdrowia.

Gdy ostatnim razem – w 1989 roku – rząd próbował podwyższyć ceny paliw, doszło do zamieszek, które pochłonęły kilkaset ofiar. Dlatego zapowiedź prezydenta Maduro może oznaczać tylko jedno: socjalistyczna rewolucja doprowadziła Wenezuelę na skraj bankructwa.

Pełne baki, puste sklepy

2 lutego minęło 15 lat, odkąd Hugo Chávez, po wygranych wyborach, wprowadził się do najważniejszego gmachu w Caracas – Pałacu Miraflores. Celem rozpoczętej przez niego „rewolucji boliwariańskiej" miało być wprowadzenie „socjalizmu XXI wieku". Nowy system miał być wolny od błędów, które gdzie indziej na świecie popełnione zostały podczas budowaniu socjalizmu.

W początkowym okresie rządów Hugo Cháveza, nazywanego również „El Comandante", trudno było dopatrzyć się radykalizmu. W 2002 roku jednak, po nieudanej próbie odsunięcia go od władzy, Chávez stwierdził, że obrońcy wolnego rynku stanowią dla niego śmiertelne zagrożenie, w związku z czym konieczne będzie zacieśnienie kontroli państwa. W ten sposób władza zaczęła coraz silniej ingerować w kolejne dziedziny życia.

„El Comandante" z biegiem czasu coraz bardziej się radykalizował. Rozpoczęło się wydawanie dekretów z mocą ustaw, nacjonalizowanie prywatnych przedsiębiorstw i wywłaszczanie dużych majątków ziemskich, co doprowadziło do spadku produktywności. Walka z kapitalizmem spowodowała między innymi, że Wenezuela, wcześniej liczący się eksporter ryżu, dziś musi go importować. Z USA. Podobna zapaść dotknęła innych gałęzi gospodarki, nad którymi kontrolę przejęło państwo.

– Chávez jasno dał do zrozumienia, że zamierza zupełnie zmienić wenezuelską gospodarkę. Sektor prywatny uważany był jedynie za „przejściową konieczność" – przekonuje prof. Patrick Duddy z Duke University, emerytowany pracownik Departamentu Stanu, w latach 2007–2010 amerykański ambasador w Wenezueli.

Dzięki szerokiemu strumieniowi petrodolarów państwo było jednak w stanie finansować coraz to nowe programy socjalne. Tak zwane misje boliwariańskie zapewniają najbiedniejszym łatwy dostęp m.in. do edukacji i służby zdrowia. Według Banku Światowego „wzrost gospodarczy i redystrybucja zasobów związana z działalnością misji zdecydowanie zmniejszyły wskaźnik względnego ubóstwa z 50 proc. w 1998 roku do 25 proc. w 2012". Dzięki rozwijanym programom socjalnym Chávez podbijał serca biednych Wenezuelczyków. Równocześnie jednak wielu ekspertów wskazywało, że miliardy dolarów środków pomocowych były (i wciąż są) zwyczajnie przejadane i rozkradane.

Potwierdzeniem tych obaw było coraz to niższe miejsce Wenezueli w rankingach przygotowywanych przez Transparency International. W ostatnim – opublikowanym pod koniec grudnia – raporcie TI Wenezuela zajęła 160. miejsce na 177 badanych krajów. Jest to więc najbardziej skorumpowane państwo Ameryki Łacińskiej.

Marcowy zwrot

W marcu zeszłego roku – po śmierci Hugo Cháveza – kierownictwo nad „rewolucją boliwariańską" przejął Nicolas Maduro, z zawodu kierowca autobusu, jeden z najbliższych współpracowników „El Comandante".

– Głównym elementem kampanii prezydenckiej Nicolasa Maduro była obietnica kontynuowania dziedzictwa Hugo Cháveza. W ogromnej mierze jest to dziedzictwo populizmu – uważa prof. Duddy. – Dialog władzy ze społeczeństwem polega głównie na obrzydzaniu kapitalizmu. Nic nie wskazuje na to, aby Nicolas Maduro miał się wycofać z pomysłów gospodarczych forsowanych przez swojego poprzednika. Wydaje się wręcz, że z jeszcze większą mocą stawia on na politykę ekonomiczną, której świadkami byliśmy przez ostatnie 14 lat.

Nowy prezydent nie zawiódł wszystkich tych, którzy uważają, że tylko większa interwencja ze strony państwa jest w stanie uratować Wenezuelę – jednym ze sztandarowych pomysłów Nicolasa Maduro było powołanie Ministerstwa ds. Najwyższego Szczęścia Społecznego.

Jednym z najbardziej widocznych efektów rozchwiania kraju jest najwyższa w Ameryce Łacińskiej inflacja. W zeszłym roku sięgnęła ona 56 proc. Ale nie to jest największą bolączką Wenezuelczyków. Oficjalnie Bank Centralny Wenezueli podaje, że średnio 20 na 100 produktów jest niedostępnych.

– Ta liczba musi być mocno zaniżona. Zrobienie zakupów zajmuje coraz więcej czasu, ponieważ niekiedy trzeba objechać całą dzielnicę, żeby dostać podstawowe produkty: mąkę, jaja czy mięso – mówi Patricia Pérez. – Widok tak długich kolejek przed sklepami przypomina kryzys humanitarny.

W zeszłym roku furrorę w mediach robiły doniesienia, że w związku z brakiem papieru toaletowego prezydent rozkazał sprowadzić z zagranicy w nadzwyczajnym trybie 50 milionów rolek.

Kto jest winny brakom? Nicolas Maduro nie ma wątpliwości – „spekulanci i sabotażyści", czyli prywatni przedsiębiorcy związani z opozycją, która z kolei wspierana ma być w antypaństwowych działaniach przez USA.

„Jak nazwać kogoś, kto chowa [z półek sklepowych] mleko dla dzieci? Nie możemy uciekać się do eufemizmów. Taką osobę trzeba nazwać kryminalistą" – powiedział Nicolas Maduro w wygłoszonym trzy tygodnie temu orędziu o stanie państwa. „Podczas gdy rząd stara się gwarantować jakość usług i dostępność produktów, mafie spekulują innymi produktami, a nawet lekami" – grzmiał prezydent.

Rząd z dekretem w garści

W listopadzie, wobec zbliżających się wyborów samorządowych i pogłębiających się kłopotów gospodarczych, rewolucyjne władze sięgnęły po narzędzie wielokrotnie przetestowane przez „El Comandante" – sterowanie gospodarką za pomocą dekretów.

Po otrzymaniu od parlamentu specjalnych uprawnień jedną z pierwszych decyzji Nicolasa Maduro było zabronienie narzucania w handlu marży przekraczających 30 procent. Nowe prawo egzekwować miały komisje, które w świetle kamer ścigały „spekulantów".

– Na razie władza nie rozpoczęła kampanii skierowanej przeciwko „spekulantom" prowadzącym przychodnie lekarskie, ale w tym kraju wszystko jest już możliwe. Bardzo ciężko jest budować w Wenezueli własny biznes, jeżeli człowiek boi się tego, co prezydent może powiedzieć na kolejnej konferencji prasowej – mówi Patricia Pérez.

– Prezydent Maduro stara się, jak może, żeby ruszyć gospodarkę z miejsca, ale warunki ekonomiczne w Wenezueli uległy znacznemu pogorszeniu w ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy – ocenia prof. Patrick Duddy. – To niesłychane, że kraj z największymi na świecie rezerwami ropy naftowej nie jest w stanie zapewnić mieszkańcom pełnych półek w sklepach. Wcześniej również zdarzały się niedobory towarów, ale obecnie staje się to codziennością.

Prof. Duddy był ostatnim szefem amerykańskiej misji dyplomatycznej w Wenezueli w randze ambasadora. Od 2010 roku w związku z „antyimperialną" ofensywą wenezuelskich władz ambasady obu krajów kierowane są przez chargé d'affaires. W październiku zeszłego roku Nicolas Maduro wyrzucił z kraju chargé d'affaires amerykańskiej misji, krzycząc po angielsku w stylu Chavéza: „Yankees go home". Zdaniem prezydenta amerykańscy dyplomaci – spiskując z wenezuelską „skrajną prawicą" – sabotują gospodarkę, czego efektem są braki towarów i coraz częstsze przerwy w dostawie energii elektrycznej.

Zachód z narastającym sceptycyzmem odbiera politykę wenezuelskich władz. W opublikowanym pod koniec zeszłego roku przez Bank Światowy rankingu „Doing Business" Wenezuela zajęła 181. miejsce na 189 badanych państw. – Wstyd mi z tego powodu. Mam wrażenie, że staliśmy się pośmiewiskiem dla reszty świata – ubolewał w rozmowie z Agencją Reutera Jorge Roig, szef Fedecámaras, wenezuelskiej organizacji zrzeszającej tamtejsze izby handlowe. Roig wyraził też w imieniu Fedecámaras opinię na temat „socjalizmu XXI wieku": – Nie wydaje nam się, aby model, który już tyle razy poniósł porażkę na świecie, mógł z sukcesem zostać wdrożony w Wenezueli.

Maduro wielokrotnie wskazywał Jorge Roiga jako osobę, która kieruje „wojną ekonomiczną" przeciwko wenezuelskiemu społeczeństwu.

Skarb Państwa płaci

W rzeczywistości za problemy z zaopatrzeniem i spadkiem produktywności w znacznej mierze odpowiada niewystarczająca podaż dolarów. Specjalny organ zajmujący się obrotem obcymi walutami, tzw. CADIVI, sprzedaje obywatelom petrodolary po sztucznie niskiej cenie wynoszącej 6,3 boliwara za jednego dolara. Poprzez CADIVI władza nagradza „swoich" ludzi, przekazując im dolary za bezcen (galopująca inflacja powoduje spadek wartości boliwara). Oczywiście popyt na twardą walutę wielokrotnie przewyższa jej podaż. Ci, którzy nie mogą się załapać na kupno tanich, „państwowych" dolarów, muszą wymieniać pieniądze na czarnym rynku, gdzie w ciągu ostatniego roku wartość amerykańskiej waluty wzrosła ponadsześciokrotnie, osiągając poziom 70 boliwarów. I to właśnie z tego powodu wielu przedsiębiorców musi sprzedawać towary po bardzo wysokich cenach. W innym przypadku nie stać byłoby ich na sprowadzanie surowców do kraju.

W styczniu wiele oczekiwań wśród zwolenników obecnej władzy wywołała zapowiedź gruntownej rekonstrukcji rządu, dzięki czemu państwo skuteczniej miałoby walczyć z zapaścią.

– Przesadzanie ludzi z jednych stołków na inne niczego nie zmieni. Chávez przeprowadzał takie manewry co pół roku – mówi prof. Roberto Rigobon z MIT. – Prawdziwą zmianę przynieść może dopiero zaprzestanie ręcznego sterowania cenami towarów, powrót do respektowania własności prywatnej i przywrócenie swobód obywatelskich.

Wydawać by się mogło, że przywództwo „rewolucji boliwariańskiej" powinno chuchać i dmuchać na sektor naftowy, pozwalający kupować poparcie najbiedniejszych. Nic bardziej mylnego.

Sprzedaż ropy naftowej odpowiada za ok. 95 proc. wartości wenezuelskiego eksportu i generuje ok. 1/3 PKB kraju. Zanim Hugo Chávez objął władzę, Wenezuela wydobywała średnio 3,2 miliona baryłek ropy dziennie. Dziś produkcja tego surowca jest niższa o blisko 25 proc.

PDVSA – wenezuelski odpowiednik PKN Orlen – stał się dla władz czymś w rodzaju dojnej krowy. Firma z własnej kasy wydaje więcej na projekty socjalne niż na inwestycje. Spadkowi wydobycia towarzyszy ogromny wzrost zatrudnienia w PDVSA – w ciągu ostatnich 15 lat wzrosło ono ponaddwukrotnie, osiągając poziom 115 tysięcy pracowników.

– Większość tych etatów nie ma nic wspólnego z wydobyciem ropy – twierdzi Alberto Guarín, jeden z podwykonawców pracujących dla PDVSA. – Ciężko patrzeć, jak firma będąca kiedyś naszą dumą zamieniła się w fundację charytatywną, pełną ludzi w koszulkach z napisami „PDVSA", którzy wykonują zupełnie bezsensowne prace.

Wiele o stanie wenezuelskiego sektora naftowego mówią doniesienia Agencji Reutera z października zeszłego roku. Okazało się wtedy, że trzy spośród zamówionych przez PDVSA tankowców od ponad roku, mimo hucznych ceremonii chrztu, nie ruszyły się z doków stoczni w Argentynie, w Chinach i w Iranie. Plan z 2006 roku przewidywał, że do 2012 roku flota PDVSA zostanie wzmocniona 42 nowymi tankowcami. Do końca 2013 roku tylko pięć spośród nich weszło do służby. Nowa flota miała pomóc w dywersyfikowaniu rynków zbytu dla wenezuelskiej ropy. Zamawianie nowych jednostek w krajach zaprzyjaźnionych miało z kolei wzmacniać „antyimperialny" sojusz.

Do walki z „imperializmem" wciągnięta została również sama PDVSA. – Większość sprzętu używanego u nas do wydobycia bazuje na amerykańskiej technologii. Jednak z powodów ideologicznych pojawił się nacisk, by kupować chiński i irański sprzęt – mówi Alberto Guarín. – Efekty takiej polityki są opłakane. Nic do niczego nie pasuje, awarie i wypadki przy pracy stały się normą. Strach pomyśleć, jak za kilka lat będzie wyglądała PDVSA.

Morderstwo miss

Alberto Guarín wciąż mieszka i pracuje w Wenezueli, ale jego żona wraz z dzieckiem zamieszkała w jednym z sąsiednich krajów. – Wszystko przez to, że wysoki status materialny ściąga w Wenezueli na głowę kłopoty. Na początku zeszłego roku ktoś do mnie zadzwonił, mówiąc, że wie wszystko o mojej żonie i dziecku – opowiada Guarín. – Usłyszałem następującą propozycję: „w zamian za opłatę zagwarantuję im bezpieczeństwo". Od razu wywiozłem rodzinę za granicę i sam zmieniłem mieszkanie. Od tej pory bardzo dbam, żeby nie wyróżniać się za bardzo z tłumu.

Najnowsze dane dotyczące skali przestępczości w Wenezueli brzmią wręcz niewiarygodnie. W tym trzydziestomilionowym kraju co roku w wyniku przestępstwa ginie więcej osób niż w USA i Unii Europejskiej łącznie. W zeszłym roku w ten sposób życie traciło średnio 79 na 100 tysięcy mieszkańców Wenezueli. Już tylko krok dzieli ten kraj od zdobycia miana najbardziej niebezpiecznego miejsca na świecie. Obecnie jedynie Honduras wyprzedza w rankingu zabójstw Wenezuelę.

Już dziś jednak Caracas jest najbardziej niebezpieczną stolicą na świecie. Od 1999 roku liczba zabójstw wzrosła tam ponadtrzykrotnie. Statystycznie rzecz biorąc o śmierć z ręki bandyty jest tam trzydziestokrotnie łatwiej niż w Nowym Jorku. Mając to w pamięci, nie powinny dziwić informacje, że miłośnicy biegania z Caracas skrzykują się w grupy, aby zabezpieczyć się przed napadami.

– W niektórych dzielnicach Caracas można się poczuć niemal jak podczas oblężenia – opowiada prof. Patrick Duddy. Były ambasador USA w Caracas przywołuje sytuacje, gdy dyplomaci innych krajów zabiegali o miejsce w amerykańskim konwoju, chcąc zapewnić sobie większe bezpieczeństwo.

Wraz z pogłębianiem „rewolucji boliwariańskiej" spadała dramatycznie wykrywalność sprawców zabójstw. Dziś wynosi ona jedynie 5 proc. Dla porównania – w Polsce policja wyłapuje 95 proc. morderców. Olbrzymia korupcja jest jednym z głównych powodów, dla których wenezuelskie organy ścigania i wymiar sprawiedliwości są w rozkładzie.

Dojmujące wrażenie na Wenezuelczykach – coraz bardziej zobojętniałych na informacje o kolejnych ofiarach – zrobiła wiadomość o śmierci 29-letniej Moniki Spear, byłej Miss Wenezueli, która 6 stycznia tego roku została zamordowana na autostradzie wraz ze swoim byłym mężem podczas powrotu z wakacji. Świadkiem egzekucji była ich 5-letnia córeczka, która została ranna w strzelaninie.

Jak wyglądała odpowiedź Nicolasa Maduro? Dziesięć dni później w orędziu o stanie państwa prezydent o całe zło oskarżył producentów telewizyjnych oper mydlanych, które – jego zdaniem – promują wyjątkowo brutalną przemoc. W związku z zabójstwem byłej Miss Wenezueli socjalistyczna władza zapowiedziała więc objęcie jeszcze większą kontrolą produkcji telewizyjnych.

* ?Imiona i nazwiska wypowiadających się ?w tekście lekarki i podwykonawcy PDVSA zostały zmienione

Patricii Pérez, 40-letniej właścicielce przychodni lekarskiej z Caracas, nigdy by do głowy nie przyszło, żeby rachunki za benzynę wrzucać w koszty prowadzenia działalności gospodarczej. Zatankowanie do pełna średniej wielkości auta to w Wenezueli wydatek poniżej 50 groszy. Więcej niż za paliwo płaci się tu pracownikowi stacji benzynowej za umycie szyby.

Wenezuelczycy darmową (kosztującą mniej niż jeden grosz za litr) benzynę uważają za coś w rodzaju prawa naturalnego, przysługującego obywatelom państwa z największymi na świecie rezerwami ropy naftowej. Ale czasy sielanki na stacjach benzynowych już niedługo mogą przejść do historii.

– Wciąż nie chce mi się wierzyć, że prezydent zrealizuje ten plan. Władza musi sobie przecież zdawać sprawę z tego, jak źle zostanie to przyjęte przez społeczeństwo – mówi  Patricia Pérez, nawiązując do ostatniej zapowiedzi Nicolasa Maduro – następcy Hugo Cháveza. Wenezuelski prezydent wprost stwierdził, że najwyższy już czas podwyższyć ceny paliw. Nie wiadomo jeszcze, kiedy miałoby to nastąpić ani o ile wzrosną ceny. Z pewnością jednak będzie to zmiana rewolucyjna.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI Act. Jak przygotować się na zmiany?
Plus Minus
„Jak będziemy żyli na Czerwonej Planecie. Nowy świat na Marsie”: Mars równa się wolność
Plus Minus
„Abalone Go”: Kulki w wersji sumo
Plus Minus
„Krople”: Fabuła ograniczona do minimum
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Viva Tu”: Pogoda w czterech językach