Patricii Pérez, 40-letniej właścicielce przychodni lekarskiej z Caracas, nigdy by do głowy nie przyszło, żeby rachunki za benzynę wrzucać w koszty prowadzenia działalności gospodarczej. Zatankowanie do pełna średniej wielkości auta to w Wenezueli wydatek poniżej 50 groszy. Więcej niż za paliwo płaci się tu pracownikowi stacji benzynowej za umycie szyby.
Wenezuelczycy darmową (kosztującą mniej niż jeden grosz za litr) benzynę uważają za coś w rodzaju prawa naturalnego, przysługującego obywatelom państwa z największymi na świecie rezerwami ropy naftowej. Ale czasy sielanki na stacjach benzynowych już niedługo mogą przejść do historii.
– Wciąż nie chce mi się wierzyć, że prezydent zrealizuje ten plan. Władza musi sobie przecież zdawać sprawę z tego, jak źle zostanie to przyjęte przez społeczeństwo – mówi Patricia Pérez, nawiązując do ostatniej zapowiedzi Nicolasa Maduro – następcy Hugo Cháveza. Wenezuelski prezydent wprost stwierdził, że najwyższy już czas podwyższyć ceny paliw. Nie wiadomo jeszcze, kiedy miałoby to nastąpić ani o ile wzrosną ceny. Z pewnością jednak będzie to zmiana rewolucyjna.
– Rząd boryka się z ogromnym deficytem, więc musi zerwać ten kontrakt społeczny – tłumaczyprof. Roberto Rigobon, wenezuelski ekonomista wykładający na Massachusetts Institute of Technology (MIT). – Kontrakt ze społeczeństwem, który zawarł Chávez, przewidywał, że nigdy nie dojdzie do podwyżki cen paliw. Obecnie jednak finanse państwa są w tak opłakanym stanie, że nowa ekipa musi rozmontować jeden z fundamentów polityki Cháveza.
Przez ostatnie 15 lat ceny na stacjach benzynowych były zamrożone, co w połączeniu z galopującą inflacją sprawiło, że Wenezuela wydaje co roku na dopłaty do paliwa około 30 miliardów dolarów. Kwota ta przewyższa wydatki na edukację i służbę zdrowia.
Gdy ostatnim razem – w 1989 roku – rząd próbował podwyższyć ceny paliw, doszło do zamieszek, które pochłonęły kilkaset ofiar. Dlatego zapowiedź prezydenta Maduro może oznaczać tylko jedno: socjalistyczna rewolucja doprowadziła Wenezuelę na skraj bankructwa.
Pełne baki, puste sklepy
2 lutego minęło 15 lat, odkąd Hugo Chávez, po wygranych wyborach, wprowadził się do najważniejszego gmachu w Caracas – Pałacu Miraflores. Celem rozpoczętej przez niego „rewolucji boliwariańskiej" miało być wprowadzenie „socjalizmu XXI wieku". Nowy system miał być wolny od błędów, które gdzie indziej na świecie popełnione zostały podczas budowaniu socjalizmu.