Marsz Wolności 4 czerwca organizowany przez Donalda Tuska i PO zakończył się symbolicznym i politycznym sukcesem. W historycznie dużym tłumie w morzu biało-czerwonych flag nie sposób było nie dostrzec banerów innych partii opozycyjnych, Lewicy, Trzeciej Drogi, a nawet Agrounii.
Tusk podczas swojego wystąpienia na placu Zamkowym co prawda nie postawił Włodzimierza Czarzastego, Roberta Biedronia, Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza pod ścianą, apelując po raz kolejny o jedną listę w wyborach parlamentarnych, jednak nie jest wykluczone, że były premier i tak będzie próbować zmusić Nową Lewicę, PSL oraz Polskę 2050 do złożenia hołdu lennego i podporządkowania się woli PO. Byłoby to działanie błędne, bazujące bardziej na pierwotnym politycznym instynkcie aniżeli strategii opartej na pogłębionych badaniach opinii publicznej.
Czytaj więcej
Nawet 500 tysięcy – na tyle osób szacują organizatorzy frekwencję niedzielnego marszu w Warszawie.
Walka o różnych wyborców
Pierwsze sondaże po marszu 4 czerwca oprócz wzrostu notowań Koalicji Obywatelskiej kosztem Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy nie wskazują na to, by PiS miało przegrać wybory. Jedna z największych manifestacji politycznych w historii III RP nie wpłynęła także na spadek popularności Konfederacji.
Patrząc na poparcie bloków konserwatywno-libertariańskiego i opozycyjnego, nie dostrzegamy między nimi przepływów poparcia. By tak się stało, tzw. demokratyczna opozycja powinna już teraz dokonać strategicznego podziału ról, przekazów, grup docelowych, do których chce dotrzeć przed październikowymi wyborami parlamentarnymi. Bez tego niezwykle trudno będzie powalczyć o odbicie wyborców popierających PiS lub Konfederację.