Skrzywdzony w dzieciństwie przez księdza Bartłomiej Pankowiak, którego historię pokazano w filmie braci Sekielskich „Zabawa w chowanego, wywalczył przed sądem od diecezji kaliskiej 300 tys. zł zadośćuczynienia.
Podobne procesy toczą się na całym świecie. Rok temu w Australii pewien mężczyzna uzyskał od archidiecezji Perth 2,45 mln dolarów australijskich (ponad 7 mln złotych). Procesowi przysłuchiwał się metropolita Perth, abp Timothy Costelloe, który po zakończeniu „przyznał, że sprawa uwidoczniła, jak okropne jest wykorzystywanie seksualne i jak straszne są jego skutki w życiu ofiary. Dał też wyraz zadowoleniu z faktu, że ofiara miała okazję opowiedzieć swoją historię i że przyznano jej odszkodowanie” (cyt. za KAI).
U nas narracja jest taka, że Kościół nie musi niczego płacić, a ofiara powinna domagać się zadośćuczynienia od sprawcy
Kiedy popatrzeć na ten przypadek z Australii i porównać go z wyrokami zapadającymi u nas, widać kilka różnic. Przede wszystkim uderzające są wysokości odszkodowań. Najwyższe, jakie udało się wywalczyć w Polsce, to milion złotych. Taką sumę zakon chrystusowców musiał zapłacić kobiecie, która jako trzynastolatka była wykorzystywana przez księdza. Innej ofierze diecezja bydgoska i archidiecezja wrocławska mają wypłacić 300 tys. zł.
Metropolita Perth po procesie „dał wyraz zadowoleniu (…), że przyznano” odszkodowanie. Tymczasem u nas narracja jest taka, że Kościół nie musi niczego płacić, a ofiara powinna domagać się zadośćuczynienia od sprawcy. Precedensowe rozstrzygnięcia wskazują na to, że Kościół jako instytucja, która ukrywała sprawcę, także płacić musi. Ale poza jednym przypadkiem, gdy kilka lat temu diecezja koszalińsko-kołobrzeska w ramach ugody wypłaciła odszkodowanie, nie słychać, by wyrok sądu po prostu przyjęto.