Poniedziałkowa debata telewizyjna nie uratowała notowań Platformy Obywatelskiej i Ewy Kopacz. Szefowa PO nie potrafiła zapanować nad nerwami, ulegając skłonności do straszenia PiS. Ten motyw, choć od początku obecny w kampanii partii rządzącej, wreszcie zapanował niepodzielnie. Bo jak inaczej traktować zapowiedzi, że córka Ewy Kopacz w razie wygranej PiS wyjedzie z Polski? A straszenie nadejściem „nowego średniowiecza"? A dramatyczne wizje budzenia niewinnych ludzi o piątej rano? Na finiszu kampanii wyborczej Platforma nie może się zdecydować, czym jeszcze przerazić Polaków. Nawet analitycy życzliwi ugrupowaniu nie mogą się połapać w logice takiej kampanii.
Może zatem warto się przyjrzeć czynnikom, jakie złożyły się na tak daleko posuniętą dekompozycję partii, która jeszcze kilka lat temu „nie miała z kim przegrać".
Intronizacja następczyni
3 września 2014 roku Zarząd Krajowy PO rekomendował kandydaturę Ewy Kopacz na urząd prezesa Rady Ministrów. Nastąpiło to w związku z zapowiedzianą rezygnacją Donalda Tuska ze stanowiska, który został wybrany na nowego przewodniczącego Rady Europejskiej. Wiadomo było, że Tusk będzie musiał zrezygnować z funkcji przewodniczącego partii. Do wyborów parlamentarnych był wtedy jeszcze ponad rok.
Co innego mógł zrobić Tusk? Mógł zaproponować przeprowadzenie szybkich wyborów w partii, które – jak stanowi statut PO – odbyłyby się z udziałem wszystkich członków ugrupowania. Gdyby wszystko poszło sprawnie, najpóźniej do 1 grudnia 2014 roku Platforma miałaby nowego lidera dysponującego silną legitymacją. I silną motywacją do walki w wyborach prezydenckich i parlamentarnych.
Tak się jednak nie stało. Następczynią Tuska (zgodnie ze statutem) została Ewa Kopacz. Wybory szefa partii – rzecz naturalna po nagłym odejściu dotychczasowego lidera – zostały odłożone na bliżej niesprecyzowaną przyszłość.