Dla zdobycia poparcia Polaków dla przyjęcia wspólnej waluty niezbędna jest wielka kampania społeczna, która uświadomi korzyści z wejścia do strefy euro, ale i negatywne konsekwencje ekonomiczne i polityczne zostania poza strefą.
Tylko rząd PiS może rozpocząć przyjmowanie wspólnej waluty. Dlatego do niego kierują apele ekonomiści (apel w „Rzeczpospolitej" z 2 stycznia). Jednak PiS jako partia rozumiejąca suwerenność anachronicznie odkłada akcesję ad calendas Graecas, w rzeczywistości sprzeciwiając się jej. Trzeba zmienić więc adresata. Potrzebna jest kampania promująca członkostwo Polski w strefie euro i angażująca szerokie kręgi społeczeństwa. Przyjęcie wspólnej waluty powinno zostać przedstawiane jako fundamentalny projekt ekonomiczny, geopolityczny i cywilizacyjny, równie ważny jak akcesja do UE i NATO. Jako być albo nie być obecności Polski w przyszłej UE, która będzie budowana wokół euro.
Brak mocy sprawczej w sprawie akcesji nie oznacza, że taka kampania nie ma sensu. Przeciwnie, może stanowić wehikuł do poszerzenia poparcia społecznego dla proeuropejskich sił politycznych i odciągnięcia części elektoratu od PiS. Dałaby szansę proeuropejskim środowiskom na przejęcie inicjatywy poprzez narzucenie własnej narracji.
Warunkiem kampanii jest ustawienie debaty nt. Polski w UE na innej osi. Trzeba przestać straszyć Polaków polexitem, do którego rzekomo dąży PiS, i redefiniować scenę polityczną na zasadzie za albo przeciw euro, pokazując, że PiS jest partią eurosceptyczną, bo sprzeciwia się akcesji do strefy równoważnej z Unią.
Nie bój się, opozycjo
Niestety, mało słyszalny jest w sprawie euro głos partii opozycyjnych (tekst powstał przed sobotnią deklaracją PO ws. euro – red.), które określają się jako proeuropejskie, zarówno reprezentowanych w Sejmie, jak i pozaparlamentarnej lewicy. Kunktatorstwo wynika z negatywnego nastawienia społeczeństwa do zamiany złotego na euro. Według badań CBOS z kwietnia 2017 r., 72 proc. Polaków jest przeciwko wejściu do strefy, a tylko 22 proc. za.