Obecna dyrekcja Opery Wrocławskiej konsekwentnie nie tylko szuka młodych talentów, ale tak dobiera plan premier, by był on odpowiedni dla młodych głosów. Mozart nadaje się do tego idealnie, a „Wesele Figara” to już trzeci tytuł tego kompozytora wprowadzony tu ostatnio na scenę.
Trochę młodej krwi doświadczonemu zespołowi wrocławskiemu bardzo się przydaje, ostatnie premiery mają dzięki temu inną energię. Największym wydarzeniem najnowszej – „Wesela Figara” – jest jednak pozyskanie Krzysztofa Bączyka.
W młodej generacji naszych śpiewaków 32-letni bas to jeden z największych talentów, już dostrzeżony za granicą. W premierze na polskich scenach po raz ostatni można go było oglądać sześć lat temu w Poznaniu, za to potem stał się niemal stałym artystą Opery Paryskiej. W planach na najbliższe miesiące ma udział w festiwalu Aix-en Provence, premiery w Paryżu i Barcelonie czy przełożony powodu pandemii debiut w Metropolitan w Nowym Jorku.
Mozartowskim Figarem nigdy dotąd nie był. Ten bohater komediowego arcydzieła to postać nowa dla niego, bo wysoki i obdarzony mrocznym głosem Krzysztof Bączyk wydaje się być szczególnie predestynowany do kreowania czarnych charakterów lub wzbudzających respekt dostojników lub władców. A jednak drzemie w nim talent komediowy, czego dowód dawał Paryżu, m.in. w „Cyruliku sewilskim”.
Teraz stworzył wielowymiarowy portret nieco naiwnego, ale zarazem dumnego służącego Figara. Szlachetne aktorstwo i młodzieńczą energię połączył z dojrzałością wokalną, czego przykładem jest umiejętność podkreślenia znaczenia każdego śpiewanego słowa. Kiedy wymaga tego akcja lub muzyka, jego Figaro dominuje na scenie, w innych momentach umiejętnie dostraja się do partnerów.