Przeprowadził zamach samobójczy na muzeum czasów swojego długiego urzędowania w polskim MSZ. I jak to z zamachami samobójczymi bywa, uderzył nie tylko w siebie.
Ujawnił bowiem, że od dawna wiedział, jak agresywnym państwem jest Rosja. Mimo to przez niemal cały okres bycia ministrem, aż do końca ubiegłego roku (19 grudnia podpisał wspólną deklarację z szefem rosyjskiego MSZ), prowadził wraz z premierem Tuskiem politykę, w której Rosja występowała jako państwo cywilizowane, obliczalne, jako normalny partner.
W deklaracjach polskich VIP-ów Putin był naszym człowiekiem w Moskwie. Ławrow zaś przyjacielem godnym udziału w spotkaniu polskich dyplomatów.
Sikorski w 2011 roku obawiał się, że Moskwa przejmie Krym. Nie przeszkodziło mu to w tym mniej więcej czasie snuć rozważań o przyjmowaniu szykującej się do siłowych zmian granic Rosji do NATO. Nie wykluczał wpuszczenia wściekłego lisa do kurnika.
Można się domyślać, że takie przyjacielskie traktowanie Rosji miało odróżniać Sikorskiego i Tuska od znienawidzonych poprzedników politycznych, którym politycy PO zarzucali rusofobię obniżającą rangę Polski w Unii Europejskiej.