Chyba każdego z nas nachodzą czasem wątpliwości dotyczące spraw, które mają ugruntowaną opinię w środowiskach opiniotwórczych, ale prowokują krytyczną refleksję obserwatora ulicznego. Dobrego przykładu dostarcza tak popularna dziś koncepcja „zrównoważonego rozwoju”, czyli realizowania potrzeb społeczno-gospodarczych z uwzględnieniem wytrzymałości środowiska naturalnego. Innymi słowy: „taki rozwój, w którym potrzeby obecnego pokolenia mogą być zaspokojone bez umniejszania szans przyszłych pokoleń na ich zaspokojenie” (raport WCED z 1987 r.).
Zrównoważony rozwój – credo Unii Europejskiej
Trudno byłoby znaleźć poważnego polityka, ekonomistę czy futurologa, który nie uwzględniałby tej idei w swoich rozważaniach o bliższej i dalszej przyszłości. Bez wzmianki o „zrównoważonym rozwoju” nie przejdzie dziś chyba żaden ogólniejszy dokument Unii Europejskiej. Przekonanie o oczywistej słuszności tej koncepcji podtrzymują poważne media i deklarują ludzie światli. Obiecuje ona bowiem bezpieczną przyszłość świata takiego, jaki znamy.
Ten futurologiczny optymizm można wesprzeć wiedzą o (pra)dziejach naszego gatunku, który dotąd zawsze wychodził obronną ręką ze wszystkich kryzysów. Można zaryzykować stwierdzenie, że Homo sapiens jest wręcz „produktem” niezliczonych kryzysów prowokujących wzmożoną pomysłowość i zwiększających ekspansywność naszych przodków. Dotąd zawsze dawaliśmy sobie radę z rozmaitymi zagrożeniami, więc i dalej tak przecież powinno być.
Aliści nasz bezprecedensowy sukces dokonał się przecież kosztem wielu gatunków zwierząt i roślin. W biosferze agresywna ekspansja jakiegoś gatunku niemal zawsze odbywa się kosztem innych. Wielkie sukcesy Homo sapiens w ciągu ostatnich kilkudziesięciu tysięcy lat przyczyniły się na różne sposoby do wyginięcia wielu innych mieszkańców Ziemi – począwszy od niedźwiedzia jaskiniowego, który miał ewolucyjnego pecha, bo wyspecjalizował się w zamieszkiwaniu miejsc preferowanych też przez ludzi.