Coraz częściej klienci traktują sklepy w centrach handlowych jako miejsce, gdzie można obejrzeć odzież przed kupnem w sieci. Jako główne miejsce zakupów wskazuje centra 45 proc. badanych, o 9 pkt proc. mniej niż rok temu – wynika z opublikowanego we wtorek badania firmy PMR.
Tacy konsumenci to zgodnie z branżową definicją smart shoppers. To dzisiaj najgorętsze pojęcie w branży handlowej: klienci szukający okazji cenowych nie dlatego, że zmusza ich do tego sytuacja życiowa, ale dlatego, że po prostu nie lubią przepłacać. Korzystają z internetu w celach zakupowych, nie unikając zwykłych sklepów, gdzie sprawdzają promocje czy wyprzedaże.
Klient ze smartfonem
– Gdy jesteśmy w sklepie, przez smartfona w kilka sekund jesteśmy w stanie sprawdzić cenę w jakimkolwiek innym punkcie lub na serwisie aukcyjnym, a także możemy szybko porównać parametry produktu czy znaleźć jego recenzję na jednym z portali tematycznych – mówi Marcin Miller, menedżer w Boston Consulting Group. – Co więcej, aby to wszystko zrobić, wystarczy już tylko zdjęcie produktu, przed którym stoimy – dodaje Miller.
– Dlatego wiele firm wciąż nie chce uruchomić darmowego Wi-Fi w sklepach. Często zabraniają wręcz robienia zdjęć, by nie ułatwiać klientom porównywania oferty z konkurencją – mówi pracownik jednej z sieci hipermarketów.
Poza siecią systematycznie rośnie popularność takich kanałów sprzedaży jak sklepy z używaną odzieżą czy outlety. – Większość dużych graczy umożliwia klientom zakupy w każdym z trzech kanałów: w tradycyjnym sklepie, w outlecie lub przez internet – mówi Patrycja Nalepa, starszy analityk z PMR. – To jednak rodzi problemy dla właścicieli centrów handlowych, którzy muszą zmierzyć się z malejącym wskaźnikiem odwiedzalności oraz rosnącym nasyceniem rynku nowoczesną powierzchnią handlową.