Powiało optymizmem w dyskusjach o skończeniu z hejtem w polityce. Sporo polityków i komentatorów zadeklarowało bowiem poprawę. Słusznie uznali, że należy zacząć od siebie. Przyczyny hejtu nie tkwią jednak tylko w ich dobrej czy złej woli albo sumieniu.
Siedem grzechów
Po pierwsze – liderzy dwóch największych obozów rozmyślnie zdecydowali o dążeniu do radykalnej polaryzacji w społeczeństwie. Od 2005 r. na nieznaną wcześniej skalę zaczęli przeciwstawiać elitom lud, Polskę A Polsce B, bogatych biednym. Podzielili Polaków na dobrych i złych, patriotów i zdrajców, uczciwych i złodziei, mądrych i głupich. Politycznie okazało się to opłacalne. Dwa największe obozy podzieliły elektorat, zachowując szansę albo na władzę, albo wygodną opozycję.
Po drugie – liderzy partyjni zgodzili się, że zwycięzca bierze wszystko – może kolonizować cały sektor publiczny, aby uzyskać benefity dla swoich wiernych. Ustanowili grę o najwyższą stawkę – o własność całego sektora publicznego i całkowite korzyści. Potrzebowali bowiem zasobów do opłacania swoich wojowników do bezwzględnej walki o wszystko. Mieli działać w każdej sferze – biznesie, mediach, administracji itp. Przyznali im wysoko płatne zajęcie, aby odbierać konkurentom – w codziennym partyjnym jazgocie – wszelką godność i prawomocność do działania publicznego, a najlepiej ich zdehumanizować.
Trzecia rzecz – liderzy zgodzili się, że polityka ma się stać wojną totalną, a zwycięzca ustanawia hegemonię – własną i swoich elektoratów nad tą drugą częścią Polski (społeczeństwa). Domyślnie przyjęli, że konsensusy w sprawach ideowych i światopoglądowych w Polsce nie wychodzą. W tej sferze zwycięzca również bierze wszystko, jak w sektorze publicznym. Ustanawia swoje reguły, np. w symbolice narodowej i państwowej, w systemie edukacji (świeckość–religijność), polityce zagranicznej itp. Zwycięzca tworzy niemal inne państwo.