Rzeczpospolita: Opracowała pani książkę „Jerzy Giedroyc. Emigracja ukraińska. Listy 1950–1982". Jakie były pani spotkania z Redaktorem?
Bogumiła Berdychowska: Miałam szczęście, że kiedy po raz pierwszy pojechałam do Maisons-Laffitte, redaktor Giedroyc był w dobrej kondycji, a już wcześniej mieliśmy kontakt listowny. Na podstawie publikacji w „Kulturze" nabrałam przekonania, że prowadził bogatą korespondencję z przedstawicielami ukraińskiej emigracji, i zaproponowałam, że się nią zajmę. To było w latach 90., gdy Czytelnik wydawał kolejne tomy listów Redaktora i mogliśmy dodać do nich kolejną, ukraińską pozycję. Na początku Giedroyc odparł, że ma wiele wydawniczych planów, co znaczyło de facto, że są pilniejsze sprawy. Ironia losu polega na tym, że większość planów, o których mówił, nie została zrealizowana, tymczasem tom zaproponowany przeze mnie ukazał się w 2004 roku...
Co Jerzy Giedroyc pisał w korespondencji na temat Ukrainy?
Trzeba ją czytać równolegle z opracowaną przeze mnie publicystyką paryskiej „Kultury" i „Zeszytów Historycznych", wydaną w tym roku przez Instytut Książki w tomie „Zamiłowanie do spraw beznadziejnych. Ukraina w »Kulturze« 1947–2000". Giedroyc jeszcze w czasach ZSRR podkreślał, że ani Polska, ani Ukraina nie są w stanie wyzwolić się spod dominacji sowieckiej samodzielnie. Do osiągnięcia tego celu potrzebna jest solidarna współpraca wszystkich narodów Europy Środkowo-Wschodniej. Jednocześnie kluczową rolę w tym planie grała normalizacja stosunków polsko-ukraińskich – ze względu na wielkość krajów i potencjał demograficzny.
W powikłanych relacjach Polaków z Litwinami i Ukraińcami ważniejsze były te ostatnie?