W jego życiu prawda mieszała się z fikcją, wiele elementów biografii wydaje się wręcz nierzeczywistych. Zaczęło się od tego, że pijany urzędnik stanu cywilnego wypisał datę urodzin, której nie ma w żadnym kalendarzu, czyli 31 listopada 1931 roku. Himilsbach nigdy nie dementował plotek, nie wyjaśniał wątpliwości. Udzielił kilkuset wywiadów, w których dodawał nowe wątki do życiorysu, skutecznie go gmatwając. Zawsze traktował swoje opowieści z dystansem i przymrużeniem oka.
Często powtarzał, że jego rodzice zginęli w czasie wojny, a on jako żydowskie dziecko ukrywał się na cmentarzu, wśród grobowców. Z aktu chrztu Himilsbacha z 1943 roku odnalezionego przez Stanisława Manturzewskiego w Mińsku Mazowieckim wynika, że jego matka to Marianna Himilsbach, niezamężna robotnica, która wkrótce po porodzie zmarła, a ojciec – nieznany.
Himilsbach dorastał wśród ludzi z marginesu. Te postacie z półświatka utrwalał też w swych opowiadaniach, a potem w ich role świetnie wcielał się w filmach. Wielokrotnie zdarzało się, że był na bakier z prawem. Pierwszy raz trafił do więzienia mając 16 lat. Postanowił zostać kamieniarzem. Fachu nauczył się w Strzegomiu. Potem przez wiele lat pracował na warszawskich Powązkach.
Fascynował się Markiem Hłaską i często się chwalił, że był inicjatorem sprowadzenia jego zwłok do Polski, a potem że wyrył napis na jego tablicy nagrobnej.
Był pisarzem i kamieniarzem, ale pracował też jako górnik, piekarz, ślusarz i palacz na statkach. W świat artystyczny wszedł dzięki swemu pisarstwu i od początku traktowany był jak wielki oryginał. Środowisko szybko się przekonało, że prawdę o ludziach mówił z zaskakującą błyskotliwością i nigdy niczego nie owija w bawełnę.