Raport z organizowanego co dziesięć lat spisu powszechnego miał być znany w połowie kwietnia, ale władze wstrzymały publikację, uznając, że tak duża porażka zdestabilizuje kraj. Zdaniem „Financial Timesa" w pierwotnej wersji mowa była o spadku ludności (poniżej 1,4 mld).
Jednak nawet po „poprawieniu" dane pozostają fatalne. Przyrost naturalny zwolnił do najniższego poziomu od 1953 r., kiedy komuniści zaczęli zbierać w tej sprawie dane. Od 2010 r. ludność kraju zwiększyła się jedynie o 5,4 proc. wobec 5,8 proc. w latach 2000–2010 i wzrostu powyżej 10 proc. w poprzednich dekadach. W samym 2020 r. zanotowano tylko 10 mln urodzeń wobec 11,8 mln rok wcześniej. To spadek aż o 15 proc.
Wielki skok naprzód
Równolegle następuje szybkie starzenie ludności. Jeszcze w 2010 r. osoby, które skończyły 65 lat, stanowiły 8,9 proc. społeczeństwa. Dziś to już 13,5 proc. Szczególnie niepokoi to w kraju, gdzie mieszkańcy wsi (47 proc. ludności) nie mają zabezpieczeń emerytalnych i ubezpieczeń zdrowotnych. – Chiny wpadły w bardzo poważną, negatywną spiralę demograficzną, która zaważy na ich rywalizacji z Ameryką – uważa Dariusz Kowalczyk, ekspert Credit Agricole w Hongkongu.
Załamanie demograficzne jest znane wszystkim krajom, które podniosły poziom życia ludności. Składa się na to edukacja kobiet i mniejsza skłonność do poświęceń wymuszanych przez potomstwo. Ale w Chinach ten proces następuje wyjątkowo wcześnie. Zdaniem MFW z 18,9 tys. dol. dochodu na mieszkańca (przy uwzględnieniu realnej siły nabywczej walut narodowych) kraj ulokował się dopiero między Brazylią (15,6 tys. USD) a Białorusią (20,5 tys.). Jednak pod względem rozrodczości spadł poniżej krajów o wiele bogatszych. Partia Komunistyczna utrzymuje, że na kobietę przypada tu wciąż 1,7 dziecka (tyle co w USA, i więcej niż w Polsce, gdzie wskaźnik ten wynosi 1,5). Jednak zdaniem chińskiego banku centralnego faktycznie to 1,4.
– Jest niemal pewne, że wskaźnik rozrodczości jest przeszacowany. Skala wyzwań demograficznych jest o wiele większa – uważa bank.