W czwartek w Brukseli zebrali się ministrowie spraw wewnętrznych i przedyskutowali już tylko ostatnie sporne punkty pakietu. – Trzy lata temu przedstawiłam tę propozycję. Prace nad nią to był maraton, a teraz zostało nam do przebiegnięcia ostatnie 10 metrów – mówiła Ylva Johansson, unijna komisarz spraw wewnętrznych.
Ale te wspomniane przez nią trzy lata to tylko dyskusja nad jej propozycją. Wcześniej były inne, które upadały. W sumie więc czas pracy nad nowym pakietem azylowym wynosi już około ośmiu lat. – Bliżej porozumienia już nigdy nie będziemy – wskazywała Maria Malmer Stenergard, minister spraw wewnętrznych Szwecji, kraju, który kieruje w tym półroczu pracami UE i prowadzi negocjacje w gronie 27 państw.
Dyskusja nad pakietem azylowym od lat koncentrowała się na znalezieniu równowagi między odpowiedzialnością a solidarnością. Jak przekonać kraje graniczne, do których najpierw docierają uchodźcy – Włochy czy Grecję – żeby lepiej strzegły granic i żeby rejestrowały azylantów. A jednocześnie jak przekonać innych, żeby w razie potrzeby godzili się na przyjęcie części uchodźców do siebie w ramach tzw. relokalizacji.
Czytaj więcej
Spowolnienie na rynku pracy nad Wisłą i wysoka inflacja mogły skłonić część uchodźców z Ukrainy do wyjazdu na Zachód, głównie do Niemiec oraz Kanady.
Obecnie funkcjonuje tzw. rozporządzenie dublińskie, które przewiduje, że kraj przekroczenia granicy UE musi zarejestrować imigranta i tam składa on wniosek o azyl. W praktyce państwa graniczne nie mają więc żadnego interesu, żeby uczciwie tego pilnować, bo zostaną z azylantami sami, nie ma bowiem drugiego wymiaru polityki azylowej, jaką byłaby solidarność. Sytuacja wygląda więc tak, że Włochy i Grecja wielu imigrantów nie rejestrują i składają oni wnioski w Niemczech, Francji, Holandii czy Belgii. Albo nawet rejestrują, ale oni i tak takie wnioski składają gdzie indziej, bo system nie jest szczelny. Teraz miałoby się to zmienić.