Michał Urbańczyk: Wyboista droga Kamali Harris

Demokraci w Stanach Zjednoczonych muszą ominąć wiele proceduralnych i prawnych raf, aby móc cieszyć się ze zwycięstwa swojej kandydatki.

Publikacja: 07.08.2024 04:30

Michał Urbańczyk: Wyboista droga Kamali Harris

Foto: Adobe Stock

Amerykańska kampania wyborcza toczy się w sferze nie tylko politycznej, ale i prawnej. Procesy sądowe Donalda Trumpa były z uwagą obserwowane przede wszystkim z powodu ich wpływu na jego udział w wyborach prezydenckich. Zawirowania wokół kandydata demokratów wynikające z rezygnacji prezydenta Joe Bidena także mają swoje konsekwencje prawne. Ze względu na zmianę kandydata w trakcie kampanii wyborczej przed demokratami stoi kilka wyzwań prawnych, które partia musi rozstrzygnąć na swoją korzyść zarówno w trakcie kampanii, jak i po niej, aby mogła cieszyć się z ewentualnego zwycięstwa.

Joe Biden pod presją Partii Demokratycznej ogłosił 21 lipca swoją decyzję o wycofaniu się z wyścigu prezydenckiego z powodu fatalnej pierwszej debaty prezydenckiej i coraz gorszych wystąpień. Nastąpiło to niecały miesiąc przed zaplanowaną na 19–22 sierpnia 2024 r. krajową konwencją demokratów, na której partia oficjalnie nominowałaby swojego kandydata.

Czytaj więcej

Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych odkrywa Amerykę

Problemem nie jest jednak to, kto będzie tym kandydatem – Kamala Harris ma zapewnione poparcie władz partyjnych, wszystkich liczących się polityków demokratycznych i przeważającej większości delegatów. Wyzwaniem są problemy prawne, jakie spowodowała zbyt późna rezygnacja Bidena z wyścigu o fotel prezydenta. Po pierwsze, chodzi o sam wybór kandydata na konwencji. Po drugie, o skuteczne zarejestrowanie nowego kandydata na listach wyborczych we wszystkich stanach. Wreszcie po trzecie, republikanie już zapowiadają protesty wyborcze i batalie sądowe we wszystkich stanach, w których będzie to możliwe, właśnie w związku ze zmianą kandydata na prezydenta w trakcie kampanii.

Bezprecedensowa rezygnacja

Zgodnie z procedurami zawartymi w statucie i regulaminie Partii Demokratycznej, kandydata nominuje 3949 delegatów na krajowej konwencji, którzy są związani wynikami prawyborów i zgromadzeń wyborczych w poszczególnych stanach. W pierwszej turze kandydat musi uzyskać bezwzględną większość ich głosów. Jeśli to się nie uda, głosować mogą tzw. superdelegaci, którzy nie są związani żadnymi wcześniejszymi wydarzeniami. Tych 747 superdelegatów to członkowie Krajowego Komitetu Partii Demokratycznej, czyli centralne władze partyjne, urzędujący senatorowie i kongresmeni, gubernatorzy stanowi oraz prezydenci większych miast, byli prezydenci, wiceprezydenci i liderzy większości oraz inni wpływowi członkowie partii.

Wycofanie się prezydenta Bidena oznacza jednak, że żaden z delegatów nie ma formalnie związanego głosu i teoretycznie mógłby poprzeć dowolnego kandydata. Dlatego tak ważne było uzyskanie przez Kamalę Harris wcześniejszego poparcia nie tylko ustępującego prezydenta Bidena czy władz partyjnych, ale przede wszystkim co najmniej 1975 delegatów, by móc spokojnie oczekiwać partyjnego zjazdu w Chicago.

Aby zrozumieć, jak wyjątkowa jest obecna sytuacja, wystarczy podkreślić, że nigdy dotychczas z wyścigu o fotel prezydenta nie wycofał się kandydat, który zdobył większość głosów delegatów w prawyborach i miał zapewnioną nominację. W 1872 r. kandydat na prezydenta Horace Greeley zmarł po dniu wyborów, ale przed oddaniem głosów Kolegium Elektorów. Większość z jego 66 elektorów spotykających się w stolicach stanów podzieliła je między czterech innych kandydatów, a wybory wygrał z łatwością Ulysses S. Grant.

W 1952 r. urzędujący prezydent Henry Truman, mimo słabych sondaży, wystartował w pierwszych prawyborach w New Hampshire, gdzie został pokonany przez swojego przeciwnika politycznego Estesa Kefauvera. Nieco ponad dwa tygodnie później Truman zrezygnował, a nominację zdobył popierany przez niego Adlai Stevenson. Demokraci przegrali jednak walkę o fotel prezydenta z generałem Dwightem Eisenhowerem, który pełnił funkcję prezydenta przez dwie kadencje.

W 1968 r. urzędujący prezydent Lyndon Johnson zapowiedział, że nie będzie ubiegał się o reelekcję, mimo że zdążył już wygrać jedne prawybory. Na jego miejsce delegaci na konwencji wybrali jego wiceprezydenta Huberta Humphreya, mimo że nie brał udziału w żadnych z trzynastu stanowych prawyborów. Jego wybór wywołał ogromne kontrowersje wewnątrz partii oraz zamieszki w Chicago, gdzie odbywała się konwencja. W efekcie wielu demokratycznych wyborców pozostało w domu i wybory wygrał Richard Nixon.

Wszyscy wymienieni wyżej politycy byli kandydatami Partii Demokratycznej. Skojarzenia ze zamianą kandydata w trakcie kampanii mogą być zatem wśród demokratów niezbyt pozytywne.

Bezprecedensowy sposób głosowania

Przewodniczący Krajowego Komitetu Partii Demokratycznej Jaime Harrison zapowiedział, że partia będzie dążyć do przeprowadzenia przejrzystego procesu wyboru kandydata. Nie ma jednak formalnego mechanizmu zastępowania urzędującego nominata. Choć wiemy, że przeważająca większość delegatów zapowiedziała głosowanie na konwencji na Harris, to nie ma tutaj żadnego automatyzmu. Dlatego właśnie dbałość o procedury jest w chwili obecnej pierwszym problemem prawnym dla demokratów, w dodatku ważnym z dwóch powodów.

Pierwszym jest reakcja własnych wyborców. Trzeba bowiem pamiętać, że od dłuższego czasu wśród demokratycznych wyborców panowało przekonanie, że establishment partyjny nie liczy się z opiniami własnych wyborców, forsując kandydaturę Bidena. Mimo wielkiego poparcia, jakie na starcie swojej kampanii uzyskała Kamala Harris, i wręcz erupcji satysfakcji ze zmiany kandydata te obawy mogą tak szybko nie zniknąć. Zresztą właśnie z powodu nieprzejrzystych reguł gry z partii odszedł Robert F. Kennedy Jr., który obecnie startuje jako kandydat niezależny.

Większym problemem wydaje się dotrzymanie stanowych terminów w kontekście rejestracji kandydatów i dostępu do kart do głosowania. Tak jak w wypadku zastąpienia kandydata w wyborach, także i tu nie ma żadnego automatyzmu. Terminy są na tyle napięte, że Krajowy Komitet Partii Demokratycznej podjął decyzję o głosowaniu wirtualnym, które odbędzie się jeszcze przed samą konwencją. Co więcej, niektóre stany zmieniły swoje przepisy, aby kandydat lub kandydatka demokratów zdążyli się zarejestrować.

Głosowanie online przed konwencją także jest bezprecedensowe. Jedyna taka sytuacja zdarzyła się cztery lata temu. Był to jednak okres pandemii COVID-19. Termin konwencji najpierw przeniesiono, potem zmieniono jej miejsce, by w końcu przeprowadzić ją prawie w całości zdalnie. Na miejscu w Milwaukee obecni byli właściwie jedynie członkowie ekip telewizyjnych niezbędni do przeprowadzenia transmisji, wystąpienia ograniczono do minimum miejscowych polityków, a wszyscy delegaci oraz kandydaci uczestniczyli w wydarzeniu zdalnie. Warunki były zatem zupełnie nieporównywalne. Ze względu na terminy rejestracji kandydatów demokraci nie mają jednak wyjścia.

Dlatego właśnie komisja regulaminowa konwencji przyjęła w zeszłą środę propozycję, by delegaci z całego kraju mogli zdalnie głosować nad potencjalnymi kandydatami na urząd prezydenta. Delegaci otrzymają karty do głosowania za pośrednictwem specjalnie zabezpieczonej poczty elektronicznej. Kamala Harris i każdy inny potencjalny kandydat mają do 30 lipca złożyć 300 podpisów elektronicznych od delegatów konwencji, przy czym z tego samego stanu może pochodzić maksymalnie 50. Głosowanie może rozpocząć się już 1 sierpnia, jeśli będzie tylko jedna kandydatka, lub 3 sierpnia, jeśli kandydatów pojawi się więcej, i ma potrwać do 7 sierpnia. Do tego samego dnia musi też zostać wyłoniony kandydat na wiceprezydenta.

Pośpiech ten jest spowodowany m.in. regulacjami stanu Ohio, gdzie nazwisko kandydata na karcie do głosowania musi pojawić się do 7 sierpnia. Ohio ma 17 głosów elektorskich i jest jednym ze stanów z tzw. pasa rdzy, o który toczy się zaciekła walka między demokratami i republikanami. Co prawda gubernator Ohio Mike deWine już 2 czerwca podpisał nowelizację przepisów wydłużającą termin zgłaszania kandydatów do 1 września, ale demokraci chcą zmieścić się w starym terminie. Według nich po pierwsze znowelizowane przepisy zbyt późno wchodzą w życie, a po drugie gubernator jest z Partii Republikańskiej i są obawy, czy ta zmiana nie jest podyktowana właśnie chęcią stworzenia niejasnej sytuacji prawnej.

Ohio to nie jedyny stan, w którym może być podważane wpisanie Kamali Harris jako nowej kandydatki na karty do głosowania. Skomplikowane procedury i sztywne terminy, które absolutnie nie sprzyjają demokratom w obecnej sytuacji, obowiązują w wielu innych stanach, jak choćby Georgia, Nevada, Wisconsin czy Pensylwania. Na nieszczęście dla demokratów większość z tych stanów to battleground states albo swing states, w których walka o zwycięstwo będzie się toczyć do ostatniej chwili, a poparcie w sondażach obu kandydatów mieści się w granicach błędu statystycznego. Skuteczne wpisanie nazwiska nowego kandydata na listy partyjne to drugi problem prawny stojący przed demokratami.

Bezprecedensowa ingerencja Sądu Najwyższego?

Aby to uniemożliwić, republikanie będą mogli skorzystać z szerokiego wachlarza środków prawnych, niekoniecznie czekając na ostateczny wynik wyborów. Niedopełnienie wymogów stanowego prawa wyborczego dotyczących terminów, zarzuty o nieprzejrzystość procesu wyłaniania kandydata, naruszenie klauzuli równej ochrony praw to tylko pierwsze z rzędu przyczyny, które w skrajnych przypadkach mogą nawet uniemożliwić wpisanie Kamali Harris na karty do głosowania.

Samo ewentualne zwycięstwo Kamali Harris w wyborach prezydenckich może nie mieć ostatecznego charakteru kończącego tegoroczne wybory prezydenckie. Liczba wyjątkowych sytuacji, niespodziewanych zmian i nowych rozwiązań prawnych z pewnością będą doskonałym fundamentem dla ewentualnych protestów wyborczych. Zresztą już teraz republikanie zapowiadają złożenie pozwów w każdym stanie, w którym będzie to możliwe. O tym, że nie są to słowa rzucane na wiatr, może świadczyć chociażby fakt, że republikański kongresmen Andy Ogles złożył wniosek o impeachment wiceprezydent Kamali Harris, oskarżając ją o tuszowanie stanu psychofizycznego prezydenta Bidena, co miałoby wypełniać przesłankę naruszenia zaufania publicznego.

Republikanie z pewnością nie zmienią swojego stanowiska po ewentualnej porażce. Tak więc wygrane w wyborczych procesach sądowych to trzeci problem prawny demokratów. Jeśli któryś z procesów dotrze do Sądu Najwyższego, może się okazać, że będzie nas czekać sądowa dogrywka, która może zmienić wynik wyborów. W tym wypadku mamy już precedens, w którym Sąd Najwyższy swoją decyzją wpłynął na ostateczny wynik wyborów. W 2000 r. Sąd Najwyższy wydał wyrok w sprawie Bush v. Gore. Był on efektem decyzji stanowego sądu najwyższego, który nakazał ponowne ręczne przeliczenie kart do głosowania, na których w niejednoznaczny sposób oddano głos. George W. Bush, któremu oficjalne wyniki dawały zwycięstwo, złożył wniosek do Sądu Najwyższego o wstrzymanie ponownego przeliczania. Sąd Najwyższy większością 7 do 2 orzekł, że ponowne przeliczanie głosów, w dodatku inną metodą niż pierwotne, jest niezgodne z klauzulą równej ochrony praw zawartą w XIV poprawce do Konstytucji. Bush zdobył głosy elektorskie ze stanu Floryda i w efekcie wygrał całe wybory prezydenckie. Warto pamiętać, że różnica między Bushem a demokratą Alem Gore wynosiła 537 głosów.

Patrząc z tak zarysowanej perspektywy, wybór kandydata na wiceprezydenta, który z uwagą śledzą media na całym świecie, wydaje się zdecydowanie mniejszym problemem niż wyzwania prawne i proceduralne, którym musi sprostać Partia Demokratyczna, by w ogóle doszło do równej walki we wszystkich stanach i do utrzymania ewentualnego zwycięstwa. Przed demokratami niezwykle trudny okres wytężonej pracy organizacyjnej. Niestety dla nich, sprostanie tym wyzwaniom oznacza jedynie przystąpienie do pojedynku o prezydenturę, lecz w żaden sposób nie gwarantuje sukcesu na kartach wyborczych.

Autor jest dr hab., prof. UAM, prawnikiem i amerykanistą, ekspertem ds. wolności słowa i mowy nienawiści oraz systemów wyborczych; Fundacja Harlana; Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu

Amerykańska kampania wyborcza toczy się w sferze nie tylko politycznej, ale i prawnej. Procesy sądowe Donalda Trumpa były z uwagą obserwowane przede wszystkim z powodu ich wpływu na jego udział w wyborach prezydenckich. Zawirowania wokół kandydata demokratów wynikające z rezygnacji prezydenta Joe Bidena także mają swoje konsekwencje prawne. Ze względu na zmianę kandydata w trakcie kampanii wyborczej przed demokratami stoi kilka wyzwań prawnych, które partia musi rozstrzygnąć na swoją korzyść zarówno w trakcie kampanii, jak i po niej, aby mogła cieszyć się z ewentualnego zwycięstwa.

Pozostało 95% artykułu
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Pragmatyczna krótka pamięć
Rzecz o prawie
Łukasz Wydra: Teoria salda lepsza od dwóch kondykcji
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Zabójstwo drogowe tylko z nazwy
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Aplikacja rozczarowuje
Rzecz o prawie
Konrad Burdziak: Czy lekarze mogą zaufać wytycznym w sprawach aborcji?