Wybory uruchamiają wyobraźnię polityków i sprawiają, że rusza festiwal obietnic. To, co było niemożliwe całymi latami, staje się możliwe od ręki. Nareszcie nauczyciele będą zarabiać więcej, ludzie żyć godnie, a emigranci tłumnie przyjeżdżać do kraju niczym muzułmanie do Mekki. Zdecydowanie mniej do powiedzenia mają autorzy obietnic, skąd na to wszystko wziąć pieniądze. Choć z drugiej strony zapewne większość odpowie, że z budżetu. Bo przecież budżet to taki magiczny kapelusz, z którego można wyciągnąć każdego królika, bez wcześniejszego wkładania czegokolwiek.
Instytucje widma:
Miejmy nadzieję, że po latach zaniedbań nowa władza przeprowadzi inwentaryzację wydatków państwa i przyjrzy się, na co z budżetu wydawane były i są pieniądze. Intuicja podpowiada, że w kraju mamy tysiące niepotrzebnie utworzonych instytucji doradczych, zakładów budżetowych, instytutów narodowych i nienarodowych do spraw kultury, przemysłu, przedsiębiorczości, rozwoju biznesu, ratowania klimatu i malowania trawy na zielono.
Czytaj więcej
Czasowe nieobsadzenie dwóch stanowisk poselskich z pewnością nie pozbawiło Sejmu zdolności do uchwalenia budżetu. Czy skierowanie do Trybunału Konstytucyjnego ustawy budżetowej było jedynie pretekstem do podjęcia gry politycznej?
Zakurzonych, utworzonych dekady temu, o których dziś już nikt nie pamięta, ale które istnieją siłą rozpędu, ku uciesze tam zatrudnionych i ku rozpaczy podatnika. Od dziesięcioleci borykamy się z problemem tworzenia przez kolejne ekipy rządzące nowych stanowisk, pełnomocników rządu i jednostek od wszystkiego. Tam, gdzie kiedyś dla załatwienia określonej sprawy wystarczał jeden urzędnik, funkcjonariusze publiczni „kreatywni inaczej” powoływali całe spółki, zatrudniając w nich swoje rodziny. Najwyższy czas przyjrzeć się temu.
Umowy i usługi widma:
Nie mniej ważną kwestią jest analiza wydatków samych jednostek sektora finansów publicznych. Gdy pracowałam w jednym ze szpitali będącym publicznym zakładem opieki zdrowotnej, nowy dyrektor polecił nam przygotowanie zestawienia umów, poprzez które jednostka wydaje pieniądze. Ze zdumieniem odkryliśmy, że dotąd nic takiego nie było prowadzone. Nie było nawet centralnego rejestru umów, dlatego samo ich odnalezienie było sporym wyzwaniem. Każdy, począwszy od księgowej, a kończąc na prawnikach, z zaangażowaniem godnym Sherlocka Holmesa szukał w swoich szafach zapomnianych i zakurzonych kontraktów. Do tej pory nie wiem, czy odnaleźliśmy wszystkie. Wtedy też zadałam sobie pytanie, jak to możliwe, że szpital zadłużony na kilkadziesiąt milionów, który powinien redukować koszty, sam nie wie, na co wydaje pieniądze.