Agnieszka Lisak: Skąd wziąć pieniądze na reformy?

- Przecież budżet to taki magiczny kapelusz, z którego można wyciągnąć każdego królika, bez wcześniejszego wkładania czegokolwiek - Agnieszka Lisak zastanawia się skąd wziąć pieniądze na reformy.

Publikacja: 07.02.2024 02:00

Agnieszka Lisak: Skąd wziąć pieniądze na reformy?

Foto: Adobe Stock

Wybory uruchamiają wyobraźnię polityków i sprawiają, że rusza festiwal obietnic. To, co było niemożliwe całymi latami, staje się możliwe od ręki. Nareszcie nauczyciele będą zarabiać więcej, ludzie żyć godnie, a emigranci tłumnie przyjeżdżać do kraju niczym muzułmanie do Mekki. Zdecydowanie mniej do powiedzenia mają autorzy obietnic, skąd na to wszystko wziąć pieniądze. Choć z drugiej strony zapewne większość odpowie, że z budżetu. Bo przecież budżet to taki magiczny kapelusz, z którego można wyciągnąć każdego królika, bez wcześniejszego wkładania czegokolwiek.

Instytucje widma:

Miejmy nadzieję, że po latach zaniedbań nowa władza przeprowadzi inwentaryzację wydatków państwa i przyjrzy się, na co z budżetu wydawane były i są pieniądze. Intuicja podpowiada, że w kraju mamy tysiące niepotrzebnie utworzonych instytucji doradczych, zakładów budżetowych, instytutów narodowych i nienarodowych do spraw kultury, przemysłu, przedsiębiorczości, rozwoju biznesu, ratowania klimatu i malowania trawy na zielono.

Czytaj więcej

Prof. Kmieciak o decyzji Andrzeja Dudy: Czy przekroczyliśmy już granice śmieszności?

Zakurzonych, utworzonych dekady temu, o których dziś już nikt nie pamięta, ale które istnieją siłą rozpędu, ku uciesze tam zatrudnionych i ku rozpaczy podatnika. Od dziesięcioleci borykamy się z problemem tworzenia przez kolejne ekipy rządzące nowych stanowisk, pełnomocników rządu i jednostek od wszystkiego. Tam, gdzie kiedyś dla załatwienia określonej sprawy wystarczał jeden urzędnik, funkcjonariusze publiczni „kreatywni inaczej” powoływali całe spółki, zatrudniając w nich swoje rodziny. Najwyższy czas przyjrzeć się temu.

Umowy i usługi widma:

Nie mniej ważną kwestią jest analiza wydatków samych jednostek sektora finansów publicznych. Gdy pracowałam w jednym ze szpitali będącym publicznym zakładem opieki zdrowotnej, nowy dyrektor polecił nam przygotowanie zestawienia umów, poprzez które jednostka wydaje pieniądze. Ze zdumieniem odkryliśmy, że dotąd nic takiego nie było prowadzone. Nie było nawet centralnego rejestru umów, dlatego samo ich odnalezienie było sporym wyzwaniem. Każdy, począwszy od księgowej, a kończąc na prawnikach, z zaangażowaniem godnym Sherlocka Holmesa szukał w swoich szafach zapomnianych i zakurzonych kontraktów. Do tej pory nie wiem, czy odnaleźliśmy wszystkie. Wtedy też zadałam sobie pytanie, jak to możliwe, że szpital zadłużony na kilkadziesiąt milionów, który powinien redukować koszty, sam nie wie, na co wydaje pieniądze.

Dzięki „akcji dokument” udało się odnaleźć sporo umów, o których nikt już nie pamiętał. Byli nawet tacy, którzy pobierali wynagrodzenie za pracę (w ramach umowy zlecenie), której nie świadczyli.

Na przykład osobie od napraw płaciliśmy ryczałt za samą gotowość do pracy, nie wiedząc, że z jej usług możemy korzystać. Pamiętała o niej tylko księgowa, gdy pod koniec miesiąca należało puścić przelew tytułem wynagrodzenia. Intuicja podpowiada, że analogiczne wydatki na usługi widma istnieją w pozostałych jednostkach sektora finansów publicznych, w tym w ministerstwach.

Pracownicy widma:

Zjawiskiem obciążającym budżet każdej instytucji jest także postępujący wzrost zatrudnienia. Media od lat zwracają uwagę na ten problem, co rządzący kwitują ogólnikowym stwierdzeniem, że wynika to z faktu zwiększenia ilości załatwianych spraw. Mam wątpliwości, czy jest podparte gruntowną refleksją i ekonomiczną analizą, czy też raczej wynika z potrzeby usprawiedliwienia na szybko nieprawidłowego stanu rzeczy.

Jak donoszą „złośliwi” i „wrogowie ekip rządzących”, gdy nowy minister obejmuje stanowisko, zatrudnia w urzędzie swoich ludzi. Minister odchodzi, ludzie zostają. Potem przychodzi kolejny minister, który znów zatrudnia kolejne zaprzyjaźnione osoby, odchodzi, a te zostają…

I tak całymi dekadami. Gdy pracowałam w jednym z ministerstw, miałam możliwość przyjrzeć się temu zjawisku przypominającemu kulę śniegową. Cztery sekretarki jednego ministra, sześciu doradców, całe piętra specjalistów i tylko pracy dla nich nie było. W wielu pokojach, do których wchodziłam, pracownicy stawiali w komputerze pasjanse. Intrygowało mnie, co też oni sobie wróżą w godzinach pracy: podwyżki czy awanse, a może starają się rozstrzygnąć jakieś rodzinne problemy? Szybko jednak otrząsałam się z zadumy i ze wstydem dochodziłam do wniosku, że jestem złośliwa, że posądzam innych o rzeczy, których nie mogliby popełnić. Bo przecież to nie do pomyślenia, by poważny urzędnik państwowy zajmował się w godzinach pracy tak niepoważnymi sprawami, i to na koszt podatnika. Jak w ogóle mogło mi to przyjść do głowy?! Jeżeli już taki urzędnik stawiał karty, to na pewno w sprawach zdecydowanie poważniejszych, o których zwykłym obywatelom i filozofom nawet się nie śniło. Na przykład powodzenia przygotowywanej reformy, czy też wyniku głosowania w Sejmie nad poprawką do ustawy. Tak czy inaczej, do końca życia będę nosić w sobie osobliwe wrażenie, że pracowałam w „pasjansowym ministerstwie”.

Czy nowa ekipa rządząca dotrzyma obietnic, zatroszczy się o budżet i zechce pochylić się nad problemem pasjansowych instytutów, instytucji i ministerstw?

Wybory uruchamiają wyobraźnię polityków i sprawiają, że rusza festiwal obietnic. To, co było niemożliwe całymi latami, staje się możliwe od ręki. Nareszcie nauczyciele będą zarabiać więcej, ludzie żyć godnie, a emigranci tłumnie przyjeżdżać do kraju niczym muzułmanie do Mekki. Zdecydowanie mniej do powiedzenia mają autorzy obietnic, skąd na to wszystko wziąć pieniądze. Choć z drugiej strony zapewne większość odpowie, że z budżetu. Bo przecież budżet to taki magiczny kapelusz, z którego można wyciągnąć każdego królika, bez wcześniejszego wkładania czegokolwiek.

Pozostało 89% artykułu
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Pragmatyczna krótka pamięć
Rzecz o prawie
Łukasz Wydra: Teoria salda lepsza od dwóch kondykcji
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Zabójstwo drogowe tylko z nazwy
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Aplikacja rozczarowuje
Rzecz o prawie
Konrad Burdziak: Czy lekarze mogą zaufać wytycznym w sprawach aborcji?