Jak głosi pewne czerstwe nieco powiedzenie, nie można w tym samym czasie być w ciąży i w niej nie być. Liderzy partii Razem postanowili jednak, że oni tego spróbują. Na ich korzyść działa to, że są odważni. Na niekorzyść fakt, że kilka innych ugrupowań już próbowało tej sztuki – z fatalnym dla siebie skutkiem.
Dziwaczna decyzja
Gremia kierownicze Razem zdecydowały, że formacja poprze nowy rząd, ale do niego nie wejdzie. Już samo to jest konstrukcją nieco dziwaczną, bo oznacza, że partia będzie ponosiła odpowiedzialność za działanie gabinetu, ale nie będzie miała żadnego praktycznie wpływu na jego działania. Nie uczestnicząc w pracach nowej rady ministrów, Adrian Zandberg, Magdalena Biejat oraz ich koleżanki i koledzy pozbawiają się bowiem możliwości kształtowania jej aktywności. Można zachodzić w głowę, jakie kalkulacje stały za tą kuriozalną decyzją. Oficjalnym powodem jest to, że w przedstawionym programie rządu nie znalazły się postulaty „razemkowców”. Jeśli tak, to oczywistym rozstrzygnięciem powinno być przejście do opozycji.
Czytaj więcej
- Zaproponowaliśmy rozwiązania w kluczowych dla nas obszarach, nie udało nam się uzgodnić politycznie ze wszystkimi siłami gwarancji finansowych na realizację tych programów - oświadczył Adrian Zandberg tłumacząc, dlaczego partia Razem nie wejdzie do rządu KO-TD-NL, na czele którego ma stanąć Donald Tusk.
I to miałoby jakiś polityczny sens, bo krytykowanie gabinetu Donalda Tuska z lewicowej flanki mogłoby w dłuższej perspektywie przynieść polityczne i sondażowe frukta. Wszak już teraz widzimy, że radykalne postulaty Lewicy nie pojawiły się w umowie koalicyjnej i pewnie w ciągu najbliższych kilku lat znajdzie się wiele lewicowych postulatów, które nie zostaną zrealizowane przez nowy rząd. Atakowanie zatem z tej strony nowego układu byłoby sensowne, bo z drugiej, prawicowej będzie on obiektem krytyki przez aż dwie partie – PiS i Konfederację.