Razem czy osobno? No i kto jest winien, że wymarzona jedność jest odległa o rozmiar baaardzo długiego stołu, przy którym zresztą nie toczą się już od wielu tygodni żadne konstruktywne rozmowy. A czas nieubłaganie upływa.
Dziś – mniej więcej na pół roku przed wyborami – sytuacja jest jeszcze gorsza niż przed rokiem, kiedy dopiero zaczęto przebąkiwać o wspólnej liście, która dałaby opozycji zwycięstwo, a demokracji ratunek. Tymczasem partie i partyjki kłócą się ze sobą, liderzy są wzajemnie poobrażani, Tusk – jako przywódca większości – zmierza podobno do podporządkowania sobie wszystkiego, a pomniejsi partnerzy zachowują się tak, jakby wcale nie chcieli odsunąć PiS-u od władzy, tylko umościć sobie wygodne fotele w opozycyjnych klubach. Jedynym plusem jest pakt senacki, ale to tylko powtórka porozumienia, które w 2019 roku dało zwycięstwo w izbie podobno „wyższej”, ale faktycznie niewiele mogącej. Gra toczy się o Sejm, bo tam znajduje się źródło władzy.
Czytaj więcej
Publikacja "sondażu obywatelskiego" przez Gazetę Wyborczą jeszcze bardziej rozkręciła emocje wokół formatu startu opozycji. I nic nie wskazuje na to, by ta dyskusja miała się skończyć.
Z opozycyjnego bałaganu i niepozbierania płynie dziś do wyborcy jeden komunikat: opozycja się kłóci, więc nie inaczej będzie rządzić. Lepsza już jest prawica, wprawdzie nie bardzo zjednoczona, ale przynajmniej posłuszna przywódcy z Nowogrodzkiej. Jest to sygnał zabójczy dla opozycji i już widać w sondażach, jak coraz mocniej obciąża przewidywany wynik.
Tymczasem nie jest ważne, czy będzie jedna lista czy może trzy; najważniejsze jest przekonanie wyborcy, że dzisiejsza opozycja jest zdolna do rządzenia i kieruje się interesem Polski demokratycznej, a nie kanapowymi celami partii. Jeśli liderzy nie potrafią ustalić wspólnej listy, to na pół roku przed wyborami jest najwyższy czas na pokazanie, że opozycja ma wspólnego kandydata na premiera, jest drużyną grającą do jednej bramki, że wszystkie partie akceptują krótki, kilkupunktowy plan odbudowy państwa po wygranych wyborach. Tym wspólnym kandydatem nie musi przecież być Donald Tusk, bo upartyjnionej telewizji (rzekomo Polskiej) udało się zrobić z niego uosobienie zła. Tylko tyle i aż tyle.