„Rzeczpospolita”: Po zestrzeleniu latających obiektów na terytorium USA i Kanady odżyły wszystkie teorie o UFO. Uporządkujmy więc to, co się stało.
Marek Oramus: Zostały zauważone i zestrzelone kolejne latające obiekty. 4 lutego nad Atlantykiem w Karolinie Południowej, potem 10 lutego nad północną Alaską, następnie 11 lutego nad Jukonem w Kanadzie i ostatni z 12 lutego znad Jeziora Huron na pograniczu kanadyjsko-amerykańskim. Ten pierwszy był najbardziej okazały. To był balon poruszający się na wysokości kilkunastu kilometrów o średnicy 30 metrów, czyli duży.
Czytaj więcej
Amerykański myśliwiec zestrzelił w niedzielę "niezidentyfikowany obiekt latający" w rejonie jeziora Huron. W ciągu ostatnich ośmiu dni amerykańska armia zestrzeliła już cztery takie obiekty co - jak pisze agencja AP - jest wydarzeniem bezprecedensowym w czasie pokoju.
Wskazywano, że miał bardzo dziwną trajektorię lotu.
To wynika z tego, że on po prostu leci tak, jak go poniesie wiatr. Ale nie dlatego Amerykanie mieli problem, by go zestrzelić. Myśliwce wojskowe są nastawione na niszczenie obiektów podobnych do nich samych, czyli takich, które wywołują dużo huku, mają kilkutonową masę, emitują ciepło itd. Z balonem sytuacja jest inna – przyjmuje temperaturę otoczenia, masę ma niewielką, no i raczej nie jest zbudowany z żadnych metalowych części (poza lekkim stelażem, który miał przymocowany pod sobą). Dlatego trudno jest trafić w taki balon pociskiem, udało się go strącić w ten sposób, że odpalono pocisk w pobliżu niego i dopiero ta eksplozja go zniszczyła. Kiedy go wyciągali, widać było, że jest to jakaś plastikowa powłoka, ciągnąca się w rękach. Ustalono, że to chiński balon zwiadowczy, czemu Chińczycy oczywiście zaprzeczyli, twierdząc, że tylko pomiarowo-meteorologiczny.