Czy parlament zdąży do końca stycznia przedstawić prezydentowi do podpisu ustawę budżetową? Jeśli tak się nie stanie, to Andrzej Duda może doprowadzić do nowych wyborów do Sejmu i Senatu. Może bowiem wykorzystać niedoskonałość przepisów konstytucji.
Przypomnijmy, że według art. 225 ustawy zasadniczej prezydent może zarządzić skrócenie kadencji parlamentu, jeśli nie dostanie ustawy budżetowej do podpisu w ciągu czterech miesięcy od dnia przedłożenia Sejmowi jej projektu. Konstytucja nie przewiduje jednak wprost sytuacji, w której między złożeniem takiego projektu a uchwaleniem ustawy następują wybory parlamentarne. Zgodnie z zasadą dyskontynuacji, większość projektów złożonych w poprzedniej kadencji, w tym budżet, trafia do kosza.
Tak też się stało. Rząd Mateusza Morawieckiego złożył swój projekt 29 września ub. r., ale Sejm się nim nie zajął ze względu na wybory, które odbyły się 15 października. Rząd Donalda Tuska złożył swój projekt 19 grudnia. Gdyby liczyć czteromiesięczny termin na uchwalenie budżetu od tej ostatniej daty, to na prace parlamentarne byłby czas do kwietnia. Istnieje jednak ryzyko, że Andrzej Duda wykorzysta tę konstytucyjną lukę, by znaleźć okazję do rozpisania nowych wyborów. Może bowiem w swojej rachubie terminów konstytucyjnych uznać, że termin na przedstawienie mu do odpisu budżetu upływa 29 stycznia 2024 r.
Czytaj więcej
W sprawie podwyżek wynagrodzeń dla sfery budżetowej panuje polityczna zgoda i nic im nie zagraża. Pod znakiem zapytania stoi finansowanie mediów publicznych.
Tymczasem, ze względu na wątpliwości wokół wygaszania mandatów poselskich Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, zaplanowane na dni 10-12 stycznia dwa posiedzenia Sejmu mogą zostać odwołane. W porządku obrad wstępnie wpisano nawet punkt dotyczący ustawy budżetowej. Wprawdzie sejmowa Komisja Finansów Publicznych już 4 stycznia przedstawiła sprawozdanie z prac, ale żeby doszło do uchwalenia ustawy, musi się odbyć głosowanie na obradach plenarnych.