„Liczba dziwnych głosów oddanych na Putina przy tradycyjnym głosowaniu papierowymi kartami do głosowania wynosi 22 miliony. I to przy ostrożnym szacowaniu” – pisze rosyjski programista Iwan Szukszyn, który współpracował z organizacją „Gołos”.
Organizacja zajmowała się od ćwierć wieku monitoringiem wyborów w Rosji, ale po rosyjskiej napaści na Ukrainę jest prześladowana przez władzę, a jej strona internetowa została zablokowana.
Tak jeszcze nie fałszowano wyborów, nawet w Rosji
Putin zaś obecnie oficjalnie miał dostać 76,3 mln głosów. Jeśli Szukszyn – oraz inni analitycy – nie mylą się, to prawie jedną trzecią (w innych obliczeniach – prawie połowę) dosypano mu. Wszyscy oni posługują się „metodą Szpilkina”, rosyjskiego fizyka, który od 2007 roku obserwuje wybory i szacuje skalę fałszerstw na nich. Stworzył własny sposób obliczania ilości „dosypanych” głosów.
Czytaj więcej
Nikt na Zachodzie nie ma wątpliwości, że w Rosji nie było wolnych i demokratycznych wyborów. Pozostaje jednak dylemat, jak nazywać tego, kogo ogłoszono ich zwycięzcą – Władimira Putina.
„Historyczna wielkość fałszerstw” – konstatują rosyjscy dziennikarze. „Gołos” zaś w swym oświadczeniu stwierdził, że „w Rosji do tej pory nie było kampanii wyborczej tak bardzo odległej od konstytucyjnych standardów”.