Jacek Moskwa: Wywiad, który utorował Wojtyle drogę do tronu papieskiego?

Wyszyński powiedział: „O mój Boże, uważasz, że powinienem pójść do Rzymu? Komuniści by wówczas triumfowali". König wyjaśnił: „Nie, nie ty, ale jest drugi...". Na co prymas odrzekł: „Nie, jest zbyt młody i nieznany, nigdy nie zostanie papieżem...".

Publikacja: 05.10.2018 18:00

Jacek Moskwa: Wywiad, który utorował Wojtyle drogę do tronu papieskiego?

Foto: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Kto wchodzi na konklawe jako papież, wychodzi jako kardynał. Czyli że faworyci przegrywają. Znasz to powiedzenie? – pytanie, które zadał mi Luigi Accattoli, było retoryczne. Powtarzano je także w latach 2005 i 2013. Za pierwszym razem nie sprawdziło się zupełnie, bo powszechnie przewidywano wybór Ratzingera, który istotnie nastąpił. W 2013 faworytem był raczej metropolita Mediolanu Angelo Scola. Wszyscy natomiast zapomnieli o kardynale Bergoglio z Argentyny.

– Jego wybór zaprzeczył innej zasadzie, która głosi, że przegrany pretendent z poprzedniego konklawe nie ma szans. Tymczasem podobno właśnie Bergoglio był w 2005 roku najpoważniejszym konkurentem Ratzingera – przypomniał Accattoli. – Tak to z żelaznymi rzekomo prawidłowościami bywa. Ich zawodność pokazuje, że konklawe, złożone w większości z ludzi wiekowych, z natury skłonnych do konserwatyzmu, zdolne jest do sensacyjnych zwrotów akcji – kontynuował mój wybitny kolega. – Nawet jeśli kardynałowie działali w niezmienionym składzie, jak w 1978 roku, po niespełna dwóch miesiącach potrafili dokonać wyboru zupełnie odmiennego. Klęska, którą poniósł w październiku kardynał Giuseppe Siri, o tym świadczy.

– Przed konklawe spotkałem sekretarza metropolity Genui – opowiadał ksiądz Bronisław Piasecki, który w 1978 roku, pełniąc analogiczną funkcję u boku kardynała Stefana Wyszyńskiego, dwukrotnie przyjeżdżał z nim do Rzymu. – Pogratulowałem mu, że jego szef zostanie papieżem. Po wyborze Karola Wojtyły to on mi gratulował jako Polakowi.

Sekretarz podzielał przekonanie swojego szefa: „Wasza Eminencja musi się przygotować do wielkich zadań" – powiedział do arcybiskupa Genui przed konklawe kardynał Stefan Wyszyński. Nietrudno sobie wyobrazić, że na niego głosował.

Wszystko to świadczy, że w połowie 1978 roku nad Watykanem wiały wiatry bardzo konserwatywne. Siri, arcybiskup Genui od 34 lat, dziekan Kolegium Kardynalskiego, był papabilis już na poprzednich konklawe. Zwłaszcza w październiku 1958 popierała go silna frakcja kardynałów włoskich, widzących w nim „delfina" Piusa XII. Papieżem został jednak Giuseppe Roncalli (Jan XXIII). W 1963 roku Siri przyczynił się do elekcji Giovanniego Battisty Montiniego (Pawła VI). 26 sierpnia 1978 roku w pierwszej turze uzyskał najwięcej, bo 25 głosów, które później przekazał na rzecz patriarchy Wenecji Albina Lucianiego.

Tuż przed październikowym konklawe rozeszły się głosy, że Siri zdobył poparcie bardzo wpływowej grupy purpuratów Kurii, której przewodził kardynał Pericle Felici, były sekretarz generalny Soboru. Mówiło się też, że metropolita Genui szuka porozumienia z „centrystami". Ich liderem był z kolei arcybiskup Florencji kardynał Giovanni Benelli.

Kardynał Giuseppe Siri wydawał się człowiekiem, który ze względu na swoje ogromne doświadczenie i zachowawcze poglądy wykaże niezbędną stanowczość w obronie doktryny katolickiej, kościelnej dyscypliny, a także chrześcijańskiej duchowości. Podczas Kongregacji Generalnej Kardynałów, obradującej przed konklawe w dniach 9–13 października, rozlegały się głosy z żądaniami obrony tych wartości. Mówiono nawet o konieczności „odbudowy doktrynalnej i dyscyplinarnej Kościoła". Podnoszony był też problem konieczności przywrócenia do łączności ze Stolicą Apostolską grupy tradycjonalistów skupionych wokół arcybiskupa Marcela Lefebvre'a i założonego przez niego seminarium w Écône. Otwarcie odrzucali oni naukę Soboru Watykańskiego II. Był to początek rozłamu, który doprowadził w 1988 roku do objęcia lefebrystów ekskomuniką, zdjętą dopiero w roku 2009. Na razie mosty nie zostały jeszcze zerwane. W przeddzień konklawe wydawało się, że właśnie kardynał Siri może zapobiec groźnej schizmie.

Historyczny kompromis?

8 października na łamach niemieckiej gazety „Frankfurter Allgemeine Zeitung" ukazał się wywiad z arcybiskupem Monachium i Fryzyngi Josephem Ratzingerem. Stosunkowo młody (ur. 1927), kardynał od niewiele ponad roku, podczas Soboru był doradcą teologicznym metropolity Kolonii Josepha Fringsa. Opowiadał się za wolnością religijną, dialogiem ekumenicznym z innymi wyznaniami, a także zbliżeniem z religiami niechrześcijańskimi. Trudno więc byłoby zaliczyć go do konserwatystów. We wspomnianym wywiadzie przestrzegał jednak, że uczestnicy konklawe mogą znaleźć się pod presją sił lewicy, dążących do zawarcia we Włoszech „kompromisu historycznego" (compromesso storico). Hasło to wyrażało propozycję zawiązania „wielkiej koalicji" między rządzącą w Italii od kilkudziesięciu lat Chrześcijańską Demokracją a Włoską Partią Komunistyczną. Obydwie siły polityczne znalazły się w pewnego rodzaju klinczu. Chadecy nie byli w stanie osiągnąć bezwzględnej większości głosów, umożliwiającej samodzielne rządzenie, co zmuszało ich do zawierania chwiejnych sojuszy z drobnymi stronnictwami mieszczańskimi. Rządy utworzone na takiej bazie upadały bardzo często. Komuniści następowali im na pięty, uzyskując podobną liczbę głosów co chrześcijańscy demokraci, ale ich dojście do władzy wydawało się niewyobrażalne. Przywódca Włoskiej Partii Komunistycznej Enrico Berlinguer, zresztą arystokrata z pochodzenia, prowadził politykę tak zwanego eurokomunizmu, która polegała na zwiększeniu dystansu do ZSRR i wpisaniu Włoskiej Partii Komunistycznej w system demokratyczny Italii. Rządy USA i prawicowe siły w Europie uznawały jednak, że jest to część strategii, za pomocą której ZSRR dąży do rozszerzenia swoich wpływów na świecie.

Pierwsze propozycje „kompromisu historycznego" wysunął Berlinguer już w 1973 roku po zamachu stanu w Chile. Istniało wtedy niebezpieczeństwo, że coś takiego może się powtórzyć we Włoszech. Pod koniec lat 60. i całą dekadę lat 70. zamachy organizowali zarówno terroryści ultralewicowi, jak i prawicowi. Berlinguer znalazł partnera w sekretarzu Chrześcijańskiej Demokracji Aldo Moro. Porwanie i zamordowanie tego ostatniego przez Czerwone Brygady wiosną 1978 roku zagroziło planom wciągnięcia komunistów do udziału w rządach, ale nie przekreśliło ich całkowicie.

Przestrzegając przed lewicowymi naciskami na konklawe, kardynał Ratzinger odnosił się jednak nie tyle do wydarzeń we włoskim życiu politycznym, ile do marksistowskich wpływów w samym Kościele katolickim. Ujawniały się one nie tylko w praktyce niewielkich środowisk lewicy katolickiej w Francji i we Włoszech, ale przede wszystkim w silnym nurcie teologii wyzwolenia w Ameryce Łacińskiej.

W swoim wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung" Ratzinger mówił, że Jan Paweł I zdystansował się od „kompromisu historycznego" i szerzej – od marksistowskich wpływów na katolicyzm. W interesie międzynarodowej lewicy leżałby wybór następcy bardziej jej przychylnego. Za wszelką cenę należy tego uniknąć. Wpływ wypowiedzi mało jeszcze znanego purpurata na kardynałów włoskich nie był zapewne zbyt duży. Natomiast bez wątpienia była ona reprezentatywna dla poglądów elektorów z niemieckiego obszaru językowego. Czy należy ją rozumieć jako zachętę do szukania kogoś, kto marksizm i jego realizację zna z wrogiej wobec religii praktyki? Taka hipoteza byłaby być może zbyt daleko idąca. W tym samym okresie Joseph Ratzinger udzielił wywiadu telewizji RAI, w którym bardzo kategorycznie wypowiadał się, że biskupem Rzymu powinien być Włoch. Podobnie jak kardynał Wyszyński opowiadał się więc raczej za elekcją kardynała Siriego.

Praca nad wizerunkiem

Perspektywy odejścia od reform soborowych pod rządami bardzo konserwatywnego papieża skłoniły do akcji zwolenników Vaticanum II. 13 października wieczorem na pierwszej stronie watykańskiego dziennika „L'Osservatore Romano" ukazał się komentarz, którego autorem był profesor Papieskiego Uniwersytetu „Gregorianum" w Rzymie, jezuita Juan Alfaro. Stwierdzał on, że przyszły papież powinien zobowiązać się do rozwijania kolegialności w kierowaniu Kościołem, zwiększenia roli świeckich oraz zaangażowania w dialog ekumeniczny. W niezwykle delikatnej sytuacji półoficjalny organ Stolicy Apostolskiej porzucił pozycję neutralną, mieszając się do spraw konklawe. Panowała opinia, że artykuł inspirowały kierownicze kręgi Kurii Rzymskiej, którą w okresie sede vacante kierował kardynał kamerling Francuz Jean Villot, watykański sekretarz stanu za dwóch poprzednich pontyfikatów.

Przeciwnicy kandydatury konserwatywnej w poufnych konsultacjach próbowali znaleźć odpowiedniego kontrkandydata. Wydawał się nim arcybiskup Florencji. Kardynał Giovanni Benelli miał 57 lat, a kapelusz kardynalski otrzymał w czerwcu 1977 roku. Panowała opinia, że przyczynił się w decydującym stopniu do wyboru Albina Lucianiego. Starał się, aby nie uznawano go za „progresistę", deklarował nawet, że właściwym kandydatem byłby jednak kardynał Siri. Po cichu wyrażano opinie, że chciał w ten sposób ukazać siebie jako „człowieka środka".

Sam Giuseppe Siri starał się w tym okresie złagodzić swój wizerunek: „Nie jestem ani konserwatystą, ani progresistą, często zauważam, że tego rodzaju definicje są sztuczne – mówił w wywiadzie dla gazety »Il Lavoro« z Genui. – Gdybym miał siebie samego zakwalifikować, chciałbym być uznawany za niezależnego, który maszeruje w pojedynkę i nie należy do żadnej grupy. Chcę przestrzegać prawa Chrystusa".

Karol Wojtyła nie angażował się w te rozgrywki. Obracał się głównie w kręgu polskich biskupów i duchowieństwa. Przyjaciele – biskup Andrzej Maria Deskur i biskup Władysław Rubin, sekretarz Synodu, organizowali jego spotkania z innymi kardynałami. W jednym ze wspólnych obiadów uczestniczył arcybiskup Chicago kardynał John Cody. Nie była to jednak propaganda wyborcza. Kardynał Wojtyła robił w tych dniach wycieczki poza Rzym, do Castel Gandolfo i nad morze. 13 października biskup Deskur miał wylew krwi do mózgu. Przyjaciel odwiedził go w szpitalu jeszcze tego samego dnia wieczorem.

Anegdota

Być może w tym dniu miała miejsce rozmowa – o której już wspominałem – między kardynałami Franzem Königiem i Stefanem Wyszyńskim. Piszącemu te słowa nie udało się uzyskać potwierdzenia bezpośrednio od emerytowanego już wtedy arcybiskupa Wiednia podczas krótkiej wymiany zdań na lotnisku Wien-Schwechat w czerwcu 1998 roku. Obiecany wtedy dłuższy wywiad na ten temat nie doszedł do skutku. Posłużę się zatem wypowiedzią, którą uzyskał autor biografii Jana Pawła II George Weigel:

„Kardynał Franz König przybył na konklawe zdecydowany nalegać na wybór papieża nie-Włocha. W przededniu rozmawiał ze swoim starym przyjacielem kardynałem Wyszyńskim, któremu powiedział: »Konklawe zaczyna się jutro – kto jest twoim kandydatem?«. Prymas odpowiedział, że nie ma kandydata. Na to König: »A może mógłby to być kandydat z Polski?«. Wyszyński powiedział: »O mój Boże, uważasz, że powinienem pójść do Rzymu? Komuniści by wówczas triumfowali«. König wyjaśnił: »Nie, nie ty, ale jest drugi...«. Na co prymas odrzekł: »Nie, jest zbyt młody i nieznany, nigdy nie zostanie papieżem...«".

Pro memoria Wyszyńskiego z okresu przed konklawe nie zawierają śladu tej wymiany zdań ani nawet osobnego spotkania z kardynałem Königiem. Jeśli istotnie miała miejsce, a nie ma przecież powodu, żeby w relację Austriaka wątpić, była może świadectwem zaskoczenia i trwałej w przekonaniach prymasa Polski „opcji włoskiej". Trudno natomiast zakładać – a czyni to Weigel – że traktował on Karola Wojtyłę jako kogoś nieznanego w świecie. Anegdota austriackiego purpurata przewija się we wszystkich bodaj biografiach Jana Pawła II. Zapytałem o nią także kardynała Dziwisza.

– Może jest to rzeczywiście anegdota, jak pan mówi – odpowiedział. – Ja z ust Königa w każdym razie tego nie słyszałem. Kardynał Wyszyński był bardzo mocno przekonany, że papieżem powinien być Włoch. To znaczy, że nie myślał o sobie. Tuż przed konklawe miał taką homilię w polskim kościele Świętego Stanisława w Rzymie. Wspominał w niej, że jeden z biskupów gnieźnieńskich w XIX wieku, Juliusz Dinder, był Niemcem. I chociaż okazał się on dobrym duszpasterzem, lojalnym i życzliwym wobec ludności polskiej, nieuczestniczącym w akcji germanizacyjnej, to jednak prymas podkreślał, że było to coś niewłaściwego. Miał bardzo narodowe spojrzenie na Kościół. Sam był niezwykle związany z ojczyzną, z Polską, i nie widział dla siebie innego rozwiązania jak praca w kraju. A kardynała Wojtyłę bardzo wysoko cenił. Ściśle współpracowali przez wiele lat.

– Czy myślał o nim jako o swoim następcy?

– Czy myślał, tego nie wiem – odpowiedział kardynał Dziwisz. – Wydaje się jednak, że nie rozważał tego sam Wojtyła. Zbyt był związany z Krakowem, jego środowiskiem intelektualnym i kościelnym, aby myśleć o objęciu metropolii warszawsko-gnieźnieńskiej.

Anegdotyczna opowieść kardynała Königa czasem prowadzi niektórych historiografów do wniosku, jakoby Wyszyński sprzeciwiał się wyborowi swojego młodszego rodaka – co już najmniejszego uzasadnienia nie ma. Po latach widać bardzo jasno, że obydwu polskich hierarchów więcej łączyło, niż dzieliło.

Kandydat Wyszyński

Biorąc śmiałą propozycję Austriaka do siebie, kardynał Wyszyński zarazem miałby rację i nie miałby jej. Kandydatura prymasa Polski pojawiała się już w czasie poprzednich konklawe. Na jego korzyść działał stan katolicyzmu w kraju nad Wisłą. Podczas Kongregacji Generalnej Kardynałów przed wyborem Jana Pawła I, w sierpniu 1978 roku, wielkie wrażenie wywarła dyskusja o tym, że tylko Polska ma rosnącą liczbę powołań duchownych. Kardynał Wyszyński wiązał to ze sprawą sprzeciwu Kościoła wobec komunizmu. Krytykował również „politykę wschodnią Watykanu", której przejawem było podpisanie przez Stolicę Apostolską aktu końcowego Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Helsinkach. Zawarte tam stwierdzenia o nienaruszalności granic przekreślały nadzieje na odzyskanie niepodległości przez Litwę, Łotwę i Estonię, siłą wcielone do ZSRR. Zwłaszcza w dwóch pierwszych z trzech republik bałtyckich lokalne wspólnoty katolickie były prześladowane. Tajemnicę poliszynela stanowił też konflikt prymasa Polski z watykańskim sekretarzem stanu na tle blokowania kandydatury biskupa Jerzego Stroby na metropolię w Poznaniu i tendencji do pomijania opinii episkopatu w rokowaniach z rządem w Warszawie. Kardynał Jean Villot uosabiał w oczach wielu purpuratów spoza Italii, podobnie zresztą jak jego potencjalny następca Giovanni Benelli, złe cechy dyplomacji watykańskiej.

Przeciwko kandydaturze Wyszyńskiego działała przede wszystkim jego metryka (77 lat). Kardynałowie pozostawali pod wpływem szoku spowodowanego przedwczesną śmiercią Jana Pawła I. Chcieli zapewnić Kościołowi długi pontyfikat. Podobnie większość „starej gwardii" Kurii Rzymskiej była już w niebezpiecznym wieku. Stefan Wyszyński słabiej znał – poza łaciną i włoskim – języki obce. Za granicą bywał tylko w Italii – Watykanie, no i jeden raz w Niemczech, tuż przed konklawe. Był kojarzony raczej ze skrzydłem konserwatywnym, więc trudno byłoby mu pozyskać głosy umiarkowanych.

Kandydatura Karola Wojtyły tych wad nie wykazywała. Jako metropolita którejś ze stolic Italii byłby wśród papabili na jednym z pierwszych miejsc. Podstawowe pytanie brzmiało: czy po czterech i pół wieku papieżem może zostać ktoś spoza Włoch? – a do konklawe odpowiedź nie była jeszcze wcale przesądzona.

14 października, o 10 rano, w Bazylice Świętego Piotra celebrowana była msza De Spiritu Sancto – pro eligendo Summo Pontifice (O Duchu Świętym – w intencji wyboru papieża), po czym uczestnicy konklawe wrócili do swoich kwater w różnych częściach Watykanu i Rzymu. Wtedy właśnie wydarzyło się coś, co Włosi nazywają un colpo grosso (wielki cios, uderzenie). Do kardynałów elektorów dotarły sformułowania wywiadu, jakiego kilka dni wcześniej Giuseppe Siri udzielił dziennikarzowi mało znanej gazety z Turynu. Już przy omawianiu poprzedniego konklawe wspomniałem, że miał on zwyczaj dosyć lekkomyślnie powierzać swoje myśli reprezentantom prasy, nawet satyrycznej. (...)

Oto kluczowy fragment rozmowy:

„– Mówi się, że Luciani zainaugurował nowy sposób bycia papieżem. Czy Eminencja zgadza się z tym?

– Nie umiałbym odpowiedzieć. Jeśli to zrobił, to bez precyzyjnego wyznaczenia kierunku. Był człowiekiem nowym, to na pewno, pozostawił ślad, który kieruje wszystko na linię doktryny, dyscypliny i duchowości. Cały papież Luciani w tym jest.

– Ale czy teraz nie jest konieczny rozwój kolegialności episkopatu z papieżem?

– Nawet nie wiem, co miałby znaczyć rozwój kolegialności episkopatu.

– Chodzi o większy udział biskupów w rządzeniu Kościołem, aż do przekształcenia Synodu z organu doradczego w decyzyjny.

– Synod nie może nigdy stać się organem decyzyjnym, ponieważ nie jest to przewidziane w Bożej konstytucji Kościoła. W najlepszym razie może stać się, jeśli prawo kanoniczne będzie to przewidywać, instytucją kościelną, ale nie prawa Bożego".

Fragment książki Jacka Moskwy „Tajemnice konklawe 1978", która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Kto wchodzi na konklawe jako papież, wychodzi jako kardynał. Czyli że faworyci przegrywają. Znasz to powiedzenie? – pytanie, które zadał mi Luigi Accattoli, było retoryczne. Powtarzano je także w latach 2005 i 2013. Za pierwszym razem nie sprawdziło się zupełnie, bo powszechnie przewidywano wybór Ratzingera, który istotnie nastąpił. W 2013 faworytem był raczej metropolita Mediolanu Angelo Scola. Wszyscy natomiast zapomnieli o kardynale Bergoglio z Argentyny.

– Jego wybór zaprzeczył innej zasadzie, która głosi, że przegrany pretendent z poprzedniego konklawe nie ma szans. Tymczasem podobno właśnie Bergoglio był w 2005 roku najpoważniejszym konkurentem Ratzingera – przypomniał Accattoli. – Tak to z żelaznymi rzekomo prawidłowościami bywa. Ich zawodność pokazuje, że konklawe, złożone w większości z ludzi wiekowych, z natury skłonnych do konserwatyzmu, zdolne jest do sensacyjnych zwrotów akcji – kontynuował mój wybitny kolega. – Nawet jeśli kardynałowie działali w niezmienionym składzie, jak w 1978 roku, po niespełna dwóch miesiącach potrafili dokonać wyboru zupełnie odmiennego. Klęska, którą poniósł w październiku kardynał Giuseppe Siri, o tym świadczy.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi