Leonora Messing. Dżihadystka z niemieckiej wioski

Ma dziewiętnaście lat, cztery spędziła na Bliskim Wschodzie, służąc tzw. Państwu Islamskiemu. Bardzo chciałaby wrócić w rodzinne strony we wschodnich Niemczech. Zdecydowana większość mieszkańców sobie tego nie życzy.

Aktualizacja: 13.10.2019 13:29 Publikacja: 11.10.2019 00:01

Foto: Fotorzepa/Jerzy Haszczyński

Leonora Messing uciekła do Syrii w marcu 2015 r. Na ostatnim zdjęciu zrobionym w Niemczech widać szczupłą dziewczynkę z grzecznie zaczesanymi włosami, w czarnej sukience z krótkimi rękawami i białym kołnierzykiem. Parę miesięcy później pozowała w czarnym stroju zakrywającym całe ciało, z twarzą włącznie, obok dwóch podobnie wyglądających kobiet, z którymi dzieliła w Syrii jednego męża, niemieckiego dżihadystę.

Ostatnio pojawiły się fotografie, na których wciąż jest w czerni, ale twarz ma już odsłoniętą, umęczoną i zupełnie niedziecinną. Pozuje z malutką blondwłosą córeczką Habibą, są razem w kontrolowanym przez syryjskich Kurdów obozie dla rodzin dżihadystów w Al-Hol. Próbuje przekonywać, że dziecięca naiwność pchnęła ją w objęcia tzw. Państwa Islamskiego. Marzy o powrocie do dawnego życia w Niemczech.

Od paru lat stara jej się w tym pomóc ojciec, Maik Messing. Najpierw próbował zorganizować jej wywiezienie z Rakki, stolicy samozwańczego kalifatu. Potem napisał o niej książkę i wystąpił w poświęconym jej filmie dokumentalnym telewizji publicznej NDR.

W krainie Lutra, wśród bezwyznaniowców

Odwiedzam strony rodzinne Messingów po wrześniowej emisji filmu i ukazaniu się na niemieckim rynku książki. Ojciec Leonory odmawia kontaktów z mediami, wydawnictwo na jego życzenie odprawia zainteresowanych dziennikarzy: był już oblężony przez prasę i nie chce tego przeżywać jeszcze raz. Przyjaciel domu prosi o zrozumienie: ile ta rodzina już przeżyła, czego się nasłuchała.

Gniewnie na moją wizytę reagują jego krewni i pracownicy sieci piekarń, która do niego należy, w okolicach Sangerhausen, miasta we wschodnioniemieckim landzie Saksonia-Anhalt. Mają to nazwisko na szyldach. Odwiedziłem kilka, już w pierwszej usłyszałem, że "nie będzie żadnych informacji, żadnych rozmów". Dzień wcześniej lokalna telewizja MDR powtórzyła film dokumentalny o młodej dżihadystce. Obejrzało go ponad 280 tys. widzów, w tym zapewne wielu klientów sklepów z chlebem i bułkami Bäckerei Messing. – Chyba ojciec Leonory zbyt dużo naopowiadał w telewizji i dostał po głowie od rodziny. Sprawa stała się jeszcze głośniejsza, a przecież Niemki, które wyjechały do Syrii i służyły organizacji obcinającej niewinnym ludziom głowy i przygotowującej zamachy w Europie, nie wzbudzają u nas specjalnej litości. Widzi się w nich terrorystki islamskie, a terroryzm i islam to najgorsze połączenie, jakie tu można sobie wyobrazić – mówi mi anonimowo miejscowy czterdziestolatek.

Prominentna mieszkanka Breitenbach odkłada słuchawkę, gdy przedstawiam się jako dziennikarz, i więcej jej nie podnosi. Sangerhausen przeszło dwie fale dyskusji o Leonorze. Cztery lata temu, gdy wyjechała. I teraz, gdy chce wrócić z Syrii. – Zdecydowana większość mieszkańców uważa, że powinna tam zostać – przyznaje w rozmowie z "Rzeczpospolitą" Frank Schedwill, dziennikarz lokalnego oddziału dziennika "Mitteldeutsche Zeitung".

Leonora mieszkała w Breitenbach. Wioska, która ma 212 mieszkańców, leży oficjalnie w granicach 26-tysięcznego Sangerhausen, ale do tego miasta jedzie się ponad pół godziny. Pusto i cicho, w Breitenbach nie ma żadnego sklepu ani restauracji, rano przyjeżdża samochód z pieczywem, papierosy można kupić w automacie. Nieduże domy ze spadzistymi dachami, krytymi zazwyczaj czerwoną dachówką, czysto i porządnie. Jaki kontrast z rozedrganą, tłoczną, pełną kurzu Rakką, w której przez wiele miesięcy mieszkała Leonora. I z pełnym kobiet oraz dzieci obozem Al-Hol, w którym teraz przebywa.

Z okien swojego domu w Breitenbach widziała wieżę kościoła St. Martini, uroczego zabytku z ciemnego kamienia wzniesionego w początkach dziewiętnastego wieku. – Odbywa się tu ledwie jedno nabożeństwo na miesiąc, na które przychodzi dziesięciu, góra kilkunastu wiernych. O 60 mieszkańcach Breitenbach można powiedzieć, że są ewangelikami, jest jeszcze kilku katolików, którzy przybyli na ten tradycyjnie protestancki teren jako wysiedleni ze Śląska po drugiej wojnie światowej. Reszta, czyli znaczna większość, to ludzie bez wyznania – mówi "Rzeczpospolitej" pastor Folker Blischke. Stoi na czele parafii ewangelickiej w Roßli, do której należy i leżące 15 kilometrów na północ Breitenbach.

Jak dodaje pastor, chrześcijaństwo nie wpływa tu już na kulturę, większość ewangelików, którzy i tak są mniejszością, to wierni Kościoła na papierze, a nie z przekonania. To przede wszystkim dziedzictwo NRD, w którym z chodzeniem do kościoła konkurowało na tym terenie uprawianie sportu albo hodowla drobiu. Państwo to nie istnieje już prawie trzydzieści lat, ale w tej okolicy ponad 90 proc. dzieci przystępuje do Jugendweihe, uroczystości wchodzenia w dorosłość, propagowanej przez enerdowskie władze komunistyczne jako świecka odpowiedź na ewangelicką konfirmację i katolickie bierzmowanie.

Leonora zaliczała się do bezwyznaniowców, podobnie jak jej ojciec. Związki z Kościołem ewangelickim, mówi pastor, zakończyły się na dziadku po mieczu, twórcy piekarniczego biznesu rodziny.

Zanik ewangelickiej wiary ma tu wymiar symboliczny. W powiecie Mansfeld-Südharz, którego stolicą jest Sangerhausen, urodził się (w 1483 r.) i umarł (w 1546 r.) Marcin Luter – w drugim co do wielkości mieście Eisleben (oficjalna nazwa ma dodatek Lutherstadt).

W Breitenbach nie ma muzułmanów. Na terenie całej parafii Folkera Blischke, w której mieszka około 5 tysięcy ludzi, są tylko dwie rodziny muzułmańskie i to niepraktykujące. Jedna to demonstrujący świeckość Turcy. Druga przyjechała tu z Czeczenii w latach 90., ale po stroju ani zachowaniu nie sposób poznać, że mają coś wspólnego z islamem. Jest jeszcze dwóch dojeżdżających do pracy w pizzerii w Roßli mężczyzn, którzy pochodzą z byłej Jugosławii. W sąsiednim miasteczku nienależącym już do tej parafii jedna uczennica przychodzi do gimnazjum w hidżabie, muzułmańskiej chuście.

– Nie pojawił się tu żaden uchodźca z wielkiej fali migracyjnej 2015 r. Trafili do miast, w tym Sangerhausen, ale nie do tutejszych wsi, bo – jak powiedziała radna powiatowa z postkomunistycznej Lewicy – "nie chcemy złej atmosfery". Ja osobiście uważam, że w liczącej 2 tysiące mieszkańców Roßli dalibyśmy sobie radę, gdyby przybyło do nas 50 uchodźców – pastor Blischke nawiązuje do "damy radę", hasła, którym posługiwała się cztery lata temu kanclerz Angela Merkel.

W miejscowościach, których duszpasterzem jest pastor Blischke, w majowych wyborach lokalnych i do Parlamentu Europejskiego sukcesy odnosiła posługująca się antyislamską retoryką Alternatywa dla Niemiec. W niektórych zajęła pierwsze miejsce.

Słodki i piękny zwolennik szariatu

Powrót do ojczyzny nie będzie łatwy. Nawet ojciec Leonory przyznaje, że jest nie tylko uwiedzioną przez radykalny islam dziewczyną, ale także przestępcą. Wynika to wyraźnie z książki, którą napisał z dwoma dziennikarzami Volkmarem Kabischem i Georgiem Heilem, pod tytułem "Leonora. Jak straciłem córkę na rzecz ISIS i o nią walczyłem" (właśnie ukazała się w wydawnictwie Ullstein) i filmu dokumentalnego pokazanego pierwszy raz na początku września w wieczornym paśmie centralnej telewizji publicznej ARD.

Głównym autorem filmu jest wspomniany Volkmar Kabisch, który studiował nauki o islamie w Niemczech i Egipcie, a jako dziennikarz specjalizował się w sprawach Bliskiego Wschodu. To on rozmawiał z Leonorą w obozie Al-Hol i z Jazydką, którą kupił, a potem odsprzedał z dużym zyskiem rodzinie mąż Leonory. – On zaprzecza, że chciał na niewolnicy zarobić. Może to być uznane za zbrodnię wojenną, o tym jednak zadecyduje sąd. Ja nie znalazłem dowodów na to, że dopuścił się na niej gwałtu – podkreśla Volkmar Kabisch, z którym skontaktowałem się mailowo.

Jak dodaje, sąd będzie też musiał ustalić, co mąż Leonory robił w aparacie bezpieczeństwa ISIS. Jest jasne, że zaczynał w policji obyczajowej, zwanej Hisba, a potem przeniósł się do tajnych służb. On sam twierdzi, że pracował jedynie w "wydziale technicznym". – Wątpię, by tak było, ale nie mogę dowieść, że brał udział w egzekucjach czy torturowaniu. Jestem jednak pewien, że jako pracownik tajnych służb przesłuchiwał co najmniej dwóch Niemców – podkreśla Volkmar Kabisch. Leonora, choć temu zaprzecza, zapewne też współpracowała z tajnymi służbami ISIS: – Są na ten temat zeznania świadków.

Przed jej domem w Rakce spalono w klatce pięciu mężczyzn, o czym w żartobliwym tonie informowała przez internet swojego ojca.

Jak piętnastolatka z wioski Breitenbach, z której do najbliższego meczetu jest około 80 kilometrów, stała się radykalną muzułmanką? Zainteresowała się islamem poprzez internet. Ojciec o tym wiedział, nawet zachęcił ją, by kupiła niemieckie tłumaczenie Koranu.

Leonora Messing miała bliską koleżankę, wyznającą islam Kurdyjkę o imieniu Emine. Chodziły razem do szkoły w Sangerhausen, do której dojeżdżała autobusem. Droga do miasta prowadzi przez wąskie i często kręte uliczki. Niedaleko stąd do gór Harzu, zdarzają się wąwozy, skały. Mija się lasy pełne drzew liściastych, które jesienią przybierają barwy czerwieni, brązu i żółci, pola, na których pasą się owce, i sady owocowe. Bardzo malowniczo i zupełnie inaczej niż na Bliskim Wschodzie.

Emine, gdy w 2015 roku dostała poprzez komunikator internetowy informację od Leonory, że jest już w Turcji, blisko Syrii, była przerażona i namawiała ją do powrotu. Bezskutecznie.

Przed ucieczką do Syrii Leonora Messing sprawiała wrażenie normalnej nastolatki, nawet nagrywała filmki na Youtube, w których demonstrowała nowe szminki i lakiery do paznokci. Ojciec przeoczył, że robiła sobie także zdjęcia w czarnym arabskim stroju i prowadziła dziennik pełen wpisów o Allahu, który dał jej dużo siły. Odkryli go w domu w Breitenbach śledczy. "Dlaczego nagle postanowiła porzucić spokojne życie na niemieckiej prowincji? Może poczuła się niepotrzebna w rodzinie?" – mówi narrator w filmie dokumentalnym. Jej rodzice się rozwiedli. Ojciec znalazł sobie nową żonę. Zdjęcie Leonory, grzecznie uczesanej i w sukience z krótkimi rękawami, pochodzi z jego ślubu.

Już wtedy uważała się za muzułmankę, już wtedy planowała wyjazd do Syrii, który nastąpił parę miesięcy później. Przed wyjazdem miała też w planach ślub z Niemcem, którego znała tylko arabskie imię Nihad Abu Jasir (w Syrii jeszcze czasem dodawał do tego Al-Alamani, czyli Niemiec). Autorzy książki "Leonora" opisują, jak nastolatka radykalizowała się poprzez kontakty na islamskich forach internetowych, miała konto oficjalne i nieoficjalne – z arabskim pseudonimem. Męża poleciła jej ukrywająca się pod arabskim pseudonimem Francuzka, która przyjechała do Niemiec na studia. Leonora poznała ją poprzez stronę internetowego sklepu z muzułmańskimi strojami. Francuzka jest pierwszą żoną Nihada Abu Jasira, jeszcze w Niemczech poślubił też drugą – uchodźczynię z Dagestanu. Leonora, stuprocentowa Niemka, tak bardzo chciała być muzułmanką, że w wirtualnym świecie chwaliła się swoimi rzekomymi tureckimi korzeniami i odwiedzinami w Turcji u rodziny swojej babci po kądzieli.

Nihad Abu Jasir naprawdę nazywa się Martin Lemke, z zawodu spawacz, rocznik 1990. Pochodzi z miasta Zeitz, leżącego jak i wioska Leonory w landzie Saksonia-Anhalt. Tam też nie było muzułmanów, przynajmniej w czasie, gdy on, czując, że czegoś mu brakuje w życiu, zwrócił się ku islamowi. Było to w roku 2010. Stał się uczniem radykalnego imama z meczetu Ar-Rahman w Lipsku i szybko zainteresował się nim niemiecki kontrwywiad. Na Facebooku wzywał bowiem do wprowadzenia szariatu w Niemczech, nawiązał też kontakt listowny z siedzącymi w niemieckim więzieniu islamistami.

Piętnastoletnia Leonora, gdy dostała propozycję poślubienia nieznanego jej Nihada Abu Jasira i zobaczyła jego zdjęcie, napisała w pamiętniku: "jest bardzo piękny i słodki". Potem wyjechała do Syrii i poznała go osobiście, podczas gdy on robił karierę w strukturach ISIS. Początkowo była zachwycona. Jak mówiła w wysłanej do ojca wiadomości głosowej, dał jej z okazji ślubu łańcuch ze złota i 750 dol. w gotówce. Chwaliła się też mieszkaniem w Rakce ze ścianami w jej ulubionym kolorze lila i bez kanap jak w Niemczech, za to z mnóstwem poduszek.

Sielanka nie trwała długo, Leonora zrobiła się zazdrosna o pozostałe żony. Po paru miesiącach chciała uciec. Mimo że ojciec pojechał na tereny ISIS, by jej w tym pomóc, i był już z nią nawet umówiony w Rakce, wiedział, jak ją rozpoznać w tłumie ubranych na czarno kobiet, nagle kontakt się urwał. Przez wiele tygodni nie wiedział, czy córka żyje.

Teraz Leonora ma dziewiętnaście lat, razem z dwójką dzieci siedzi w obozie Al-Hol. Jest tam także Martin Lemke. W przeprowadzonej w marcu tego roku rozmowie przez Volkmara Kabischa zapewniał, że nie dopuścił się żadnej zbrodni, nikogo nie zabił, a jazydzką niewolnicę kupił, bo była chora, i chciał jej pomóc, tak jak nakazuje islam. Trudno w to uwierzyć.

Sieroty wróciły

Leonora nie jest jedyną nastolatką z Niemiec wschodnich, która uciekła z domu rodzinnego do tzw. Państwa Islamskiego. Najgłośniej było o Lindzie Wenzel (w mediach opisywanej jako Linda W.) z Pulsnitz pod Dreznem w landzie Saksonia. W lipcu 2017 roku złapano ją wraz z oddziałem uzbrojonych dżihadystek cudzoziemek w tunelu pod irackim Mosulem, największym miastem, które było w granicach tzw. Państwa Islamskiego. Miała wtedy szesnaście lat. Była ranna. Zdjęcie schwytanej przez iracki oddział młodej Niemki zamieściła wówczas jazydzka posłanka Wian Dachil, która określiła ją mianem "snajperki ISIS". – Chcę do domu! – powiedziała Linda przesłuchującym ją prokuratorom. Po rocznym pobycie na Bliskim Wschodzie miała dość wojny, broni, hałasu.

Kilka miesięcy później usłyszała wyrok w sądzie w Bagdadzie, co nagłośniły obserwujące proces niemieckie media, głównie stacje telewizji publicznej. Łagodny – sześć lat więzienia. Nie jest jasne, czy jako nastolatce groziła jej kara śmierci, choć premier Iraku publicznie stwierdził, że jeżeli nieletni mordują niewinnych ludzi, to mogą być za to powieszeni.

Nie udało się udowodnić, że brała udział w zabijaniu, choć krążyły pogłoski, że sama przyznała się do strzelania do irackich żołnierzy. Oficjalnie Linda twierdziła, że nie miała nic wspólnego z walkami, była tylko "gospodynią domową".

Sąd uznał ją za winną udziału w organizacji terrorystycznej. Działała w składającej się głównie z cudzoziemek żeńskiej brygadzie, która wykonywała zadania policji obyczajowej. Brygada wyłapywała kobiety, które nie przestrzegały surowych zasad szariatu. Za ubiór, który zdaniem funkcjonariuszek niedostatecznie ukrywał żeńskie kształty, wymierzano karę kilkudziesięciu batów.

Ona również zainteresowała się radykalnym islamem poprzez internet, i również w okolicy, gdzie nie było muzułmanów. W Syrii poślubiła czeczeńskiego dżihadystę, który zginął w czasie bitwy o Mosul, dokąd się razem przenieśli.

Rząd Niemiec nie sprowadza do kraju niemieckich dżihadystów. W sierpniu po raz pierwszy zorganizował wywiezienie z Syrii trzech sierot po poległych niemieckich bojowniczkach ISIS – w wieku od dwóch do siedmiu lat. Oraz chorego niemowlęcia, którego matka żyje i jest nadal w obozie Al-Hol. Była to skomplikowana przygotowywana w tajemnicy operacja, wymagała współpracy z oddziałami Kurdów syryjskich YPG, które Ankara, ważna dla Berlina, uważa za filię PKK, terrorystycznej organizacji Kurdów tureckich. Szef MSZ Heiko Maas powiedział, że władze niemieckie będą się starały sprowadzić pozostałe dzieci niemieckich dżihadystów (jest ich koło setki). "One nie są odpowiedzialne za czyny swoich rodziców" – podkreślał.

A co z dorosłymi? Co z Leonorą? Wielu Niemców nie chce, by ci, co służyli tzw. Państwu Islamskiemu, wchłaniali fundamentalistyczną propagandę i wcielali ją w życie, wrócili do ojczyzny. Mogą być niebezpieczni, poza tym powinni odpowiedzieć za swe zbrodnicze czyny tam, gdzie się ich dopuszczali.

Władze tłumaczą, że nie mogą się zajmować obywatelami niemieckimi w Syrii, bo nie prowadzą na jej terenie działalności konsularnej. Placówka w Damaszku jest od kilku lat zamknięta. – Wcześniej lub później rząd będzie musiał zabrać Niemców i to zrobi. Ale to wróżenie ze szklanej kuli. Jest jasne, że Leonora chciałaby wrócić do Niemiec, choć wie, że mógłby ją tu czekać proces – twierdzi Volkmar Kabisch, współautor książki i filmu o niej.

Pytam pastora Folkera Blischke, czy mieszkańcy Sangerhausen i okolic boją się, że ich dzieci ulegną fanatykom i spotka je taki los jak Leonorę, zwykłą – jak się wydawało – dziewczynę z niemieckiej prowincji. – To jest szalona historia. Nikt nie wierzy, by w jego rodzinie mogło się wydarzyć coś podobnego – odpowiada.

Leonora Messing uciekła do Syrii w marcu 2015 r. Na ostatnim zdjęciu zrobionym w Niemczech widać szczupłą dziewczynkę z grzecznie zaczesanymi włosami, w czarnej sukience z krótkimi rękawami i białym kołnierzykiem. Parę miesięcy później pozowała w czarnym stroju zakrywającym całe ciało, z twarzą włącznie, obok dwóch podobnie wyglądających kobiet, z którymi dzieliła w Syrii jednego męża, niemieckiego dżihadystę.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi