Stach Wieczorkowskiego jeszcze w ostatnich odcinkach trzeciego sezonu jawił się jako postać charyzmatyczna, nawet kiedy głównie milczał. Świetnie wypadła cała czwórka aktorek grających Anie i Manię – tu akurat zdecydowano się na zmianę. I dostaliśmy wiele dobrych ról drugoplanowych: Tomasz Włosok jako romantyczny syn młynarza Paweł, Stefan Pawłowski jako Michał Śniegocki senior, Mateusz Janicki jako degenerujący się Kazimierz Tarasiewicz, poprzednik Śniegockiego w roli męża Ani, Lesław Żurek jako pełen rozterek ksiądz Ignacy Winny, Marcin Franc jako sympatyczny Michał Śniegocki junior, Patryk Szwichtenberg jako miotający się, pełen kompleksów Jasiek. Trzeba by wymieniać całą długą listę.
Ale tak naprawdę to nie tylko zasługa aktorów. Popełniając sporo błędów, twórcy kilka rzeczy oddali prawdziwie. Weźmy choćby scenę pod koniec trzeciego sezonu, kiedy po latach Polskę odwiedza Damian Winny, drugi syn Władka, ze swoją córką. Sam pa- miętam z lat 70. takie rodzinne wizyty po latach rozdzielenia. One wynikały ze skomplikowania polskich losów.
A moment, w którym Michał mówi do Andzi Winnej, drugiej żony Stacha: „Ona dużo przeszła?". Andzia odpowiada: „Jak my wszyscy". I to jest prawda o tych polskich losach, wypowiedziana bez żadnego zadęcia.
Serial uświadamia nam, że w kraju, w którym jak mówił Jan Englert, każdy Polak jest szlachcicem, tą ścieżką polskich losów maszerowały masy polskich chłopów, drobnych rzemieślników i inteligentów w pierwszym pokoleniu. Dużo to czy mało, że to uchwycono? Ja sądzę, że jednak dużo.
Legenda ludu
Wpisuje się to bardzo paradoksalnie w dyskusję, na ile jesteśmy szlacheccy, a na ile chłopscy. Wywołała ją ostatnio naukowa „Ludowa historii Polski" Adama Leszczyńskiego, ale też felietonowe prowokacje Szczepana Twardocha. To na łamach „Plusa Minusa" prof. Andrzej Leder narzekał przy tej okazji, że już za PRL-u portret przodka stawał się portretem szlacheckim (głośna wystawa „Polaków portret własny"). Ale też oskarżał PiS, że kultywuje mity Polski szlacheckiej. To paradoks, zważywszy, że dotyczy to może najbardziej ludowej partii w historii III RP.
Paradoks nie całkiem prawdziwy, sam pamiętam jak zawsze niechętny reprywatyzacji Jarosław Kaczyński zacierał swoje szlacheckie korzenie w wywiadzie rzece, żeby nie urażać ludowych wyborców. Wybór „Stulecia Winnych" na serialowy przebój, choć mógł wynikać z kalkulacji komercyjnych TVP, stał się dopełnieniem takiego rozumowania. Tworzy się nowa legenda. Nawet za cenę upiększeń. Zapewne prawdziwa chłopska rodzina była bardziej skażona małościami i wadami – typowo polskimi, dzielonymi ze szlachtą, i tymi, które były pochodną niskiego statusu. Pisał o pułapkach stawki na „chłopskość" także w „Plusie Minusie" prof. Andrzej Zybała.
To, co Leder nazywa „szlacheckością", jest w wielu wypadkach po prostu wiernością tradycyjnej kulturze, z jej romantyzmem, kultem niepodległości, umiłowaniem wolności. Ta kultura była do pewnego momentu tworzona przeważnie przez szlachtę, a jednak przed wojną chłopscy publicyści zauważali paradoks: ulubioną lekturą w ludowych bibliotekach była na ogół Trylogia. Ania i Mania, dzielne bibliotekarki i nauczycielki, też się z tym musiały zetknąć. Finałem było uwielbienie dla powstańczych tradycji wśród robotników z Sierpnia '80, pochodzących na ogół z zabitych dechami wsi.
Gdzieś ten proces widzimy i w „Stuleciu Winnych". Pokazywany jest naiwnie, z lukami, ale się jednak przewija. Notabene, Lederowi i innym tego typu lewicowcom, choćby z „Krytyki Politycznej", zadałbym pytanie: czy polski lud to dla was bardziej taran służący rewizji polskiej kultury jako „szlacheckiej", czy ciemny motłoch zdolny tylko do wydawania Żydów? Chłopskość to szansa czy zagrożenie? Można odnieść wrażenie, że ci sami ludzie są gotowi do obu odpowiedzi.
Ci arcypolscy Winni z Brwinowa, upiększeni, zwyczajnie, choć czasem czytankowo, patriotyczni, nie są z pewnością ani jednym, ani drugim. Są jednak bohaterami polskiej opowieści. Mimo wszystko to dobrze, że jest ona opowiadana.