„Stulecie Winnych”. Bohaterowie polskiej opowieści

Można się zżymać na błędy historyczne „Stulecia Winnych", ale sukces tego serialu wynika z podniesienia dziejów zwykłej, pochodzącej ze wsi rodziny do rangi mitu. Lud wygrywa, chociaż inaczej, niż chcą tego lewicowi „chłopomani".

Publikacja: 11.06.2021 10:00

Serial „Stulecie Winnych” emitowany jest od marca 2019 r. na antenie TVP 1

Serial „Stulecie Winnych” emitowany jest od marca 2019 r. na antenie TVP 1

Foto: materiały prasowe

Nie zdziwiłem się, kiedy usłyszałem, że przedłużono życie Władkowi Winnemu. W serialu TVP „Stulecie Winnych" gra go przez wszystkie trzy sezony Arkadiusz Janiczek, świetny aktor teatralny, pamiętany choćby z „Placu Zbawiciela" Krzysztofa Krauzego. Władysław to w tej chwili jeden z dwóch nestorów rodu Winnych, obok Stacha, jego brata, którego gra Jan Wieczorkowski. W pierwszych odcinkach dziejących się podczas I wojny światowej bracia byli młodsi od aktorów ich grających. W trzecim sezonie, którego akcja kończy się w roku 1976 – Wieczorkowski i Janiczek, czterdziestokilkulatkowie, grają starców.



Saga, czyli hit

Janiczek sam zapowiedział przy okazji występu w „Jaka to melodia", że jego bohater umrze w roku 1974. A jednak producent zdecydował inaczej. Stwierdził, że Władek to zbyt popularna postać, aby się z nim rozstawać. W rezultacie odejdzie w wieku... 104 lat. To oznacza, że wystąpi w czwartym sezonie, który jest szykowany na przyszły rok.

Skąd wiedza o popularności tej postaci? Zacznijmy od tego, że „Stulecie Winnych" jest po trzech seriach pokazywanych między rokiem 2019 a 2021 absolutnym hitem, czempionem wyprzedzającym popularne programu i seriale Polsatu czy TVN. Średnia oglądalność sezonu trzeciego to nieco ponad 3 mln widzów – o 290 tys. więcej niż sezonu drugiego.

Nic dziwnego, że potworzyły się grupy internetowe wielbicieli serialu, a sama TVP podsyca niepokój o losy bohaterów własnymi wpisami, za którymi sypią się komentarze widzów. To tam ujawniane są sympatie do poszczególnych Winnych, ich powinowatych i innych pojawiających się w filmie bohaterów.

Reakcje Polaków są żywiołowe. Pociąga ich sama formuła sagi rodzinnej, możliwość towarzyszenia losom bohaterów przez dziesiątki lat. Dyskutuje się, czy Ewa wróci do Polski, co stanie się z Jaśkiem niemogącym sobie ułożyć życia, i czy powinien się pogodzić z ojcem (właśnie Władkiem Winnym). Czy Basia Borkowska (mama z domu Winna) ucieknie od złej teściowej, a jej siostra bliźniaczka Kasia wyleczy się z alkoholizmu. I co z Michałem, bratem Ewy? Ułoży sobie życie? Ot, szerokie masy lubią podglądać ludzkie życie.

Warto zwrócić uwagę na coś jeszcze. Tłem dla tych niekończących się opowieści są dzieje Polski. Obie wojny światowe, komunizm, społeczne i obyczajowe przemiany, na razie w II RP i w PRL. Pokazywane z perspektywy wiejskiego, potem coraz bardziej ciążącego ku miastu podwarszawskiego Brwinowa, ale i samej stolicy, do której przenosi się część bohaterów.

Trochę się ostatnio debatowało nad tym, czy Polacy nie tracą zainteresowania historią. Wcześniej witali ją życzliwie jako temat dla popkultury, teraz podobno mniej. I możliwe, że obrazy nazbyt polityczne lub czysto wojenne trochę się przejadły. Ale historia wciąż jest pochłaniana, jeśli spleciona jest z losami ludzi. Zwykłych Polaków, chociaż nie tylko. Fenomen popularności serialu „Osiecka" pokazującego dzieje PRL-u poprzez losy ówczesnych celebrytów, których starsi sobie przypominali, a młodsi poznawali, też to jakoś potwierdza.

Warto zacząć od tego, że nie byłoby serialu „Stulecie Winnych" bez książki Ałbeny Grabowskiej o tym samym tytule. To ona, pół-Bułgarka, lekarka z zawodu, wpadła na pomysł opowiedzenia o zwykłej, na poły chłopskiej, na poły rzemieślniczej rodzinie z Brwinowa. Sięgnąłem po tę książkę po obejrzeniu trzech sezonów serialu. Prawdę mówiąc, czyta się to trochę jak bryk powieści, a nie powieść. Jak streszczenie losów licznych bohaterów, chwilami opisywanych bardziej w stylistyce średniej klasy reportażu niż literatury pięknej. O wzruszenie czy inne emocje nie zawsze łatwo, kiedy wpadamy w tryby wyliczanki, co się z kim stało. Nie są to ludowe „Noce i dnie".

A jednak przy całym niedosycie literackim, warto odnotować, że powieść też stała się popularna, nawet jeśli nie trafiła do każdego polskiego mieszkania, na co większe szanse stwarza film telewizyjny. Po prostu utrafiła w potrzeby. Dla telewizji przerabianiem fabuły zajęło się kombo scenarzystów pod wodzą Ilony Łepkowskiej. Doświadczeni filmowcy: Piotr Trzaskalski, Michał Rogalski i Piotr Śliskowski nadali temu kształt jako reżyserzy.

Co z tym zrobiono? Przede wszystkim nieco uproszczono genealogię, więc rozmiary opowieści. I książka, i serial to historia rodu założonego przez Antoniego, zduna, i jego żonę, babcię Bronię. On ginie w roku 1939, ona dożywa lat 50. Mają czterech synów. Tu już zaczynają się cięcia.

Do II wojny światowej w serialu dożywają dwaj synowie, wspomniani już Stach i Władek, choć w powieści – trzej. Serial koncentruje się na dwóch córkach Stacha, bliźniaczkach, Ani i Mani, najpierw granych przez Weronikę Humaj i Karolinę Bacię, potem przez Urszulę Grabowską i Magdalenę Walach. To ich sercowe kontredanse – w końcu każda doczeka się po dwóch mężów i nawet klasycznego trójkąta z ich udziałem – są osnową wszystkich sezonów. W powieści Stach ma jeszcze dwóch synów, co oczywiście komplikuje fabułę. W wersji filmowej jest prościej.

Scenarzyści postawili na radykalne zmiany w losach niektórych bohaterów. Przykładowo wspomniany już Jasiek, syn Władka, to w serialu człowiek, który wrócił ze Związku Sowieckiego wraz z Pierwszą Armią, stał się jedynym członkiem PZPR w rodzinie, wiecznie skłóconym z ojcem, i przeżył dwa miłosne dramaty, drugi zakończony opuszczeniem go przez żonę Niemkę. W powieści Jasiek znalazł się po wojnie na Zachodzie. Takich różnic jest całe mnóstwo. Mimo to autorka udzieliła popularnemu serialowi błogosławieństwa.

Długi katalog błędów

Najpierw wypada powiedzieć o mankamentach tej sagi. Już powieść wprawia momentami w dysonans poznawczy każdego, kto wie cokolwiek więcej o historii Polski. Według Grabowskiej kolektywizacja rolnictwa zaczęła się w Polsce w roku 1945. Z naiwności dotyczącej opisu działań opozycji demokratycznej po roku 1976 można by ułożyć cały katalog.

Stosunkowo niewiele tu smaczków, zabawy realiami. Mamy za to wpadki świadczące o niewielkim rozeznaniu. Z całą pewnością na Mazowszu potomstwo brata ojca nazywane było stryjecznym bratem lub siostrą (a potomstwo wuja lub ciotki to rodzeństwo cioteczne). W powieści, i zresztą w serialu także, uparcie mówi się o „kuzynach". To język z zaboru pruskiego, dopiero dziś przyjmowany coraz częściej pod wpływem Zachodu w całej Polsce. Wtedy jednak nazewnictwo było inne, co symbolizowało siłę rodzinnych więzi. A przecież to o tych więziach jest cała saga Winnych. Mnie to przeszkadza.

Serial dziedziczy po książce zupełnie fantastyczną historię wyekspediowania w roku 1950 za granicę Pawła Bartoszewicza, męża jednej z sióstr, Mani, skazanego na śmierć „wyklętego". Wystarczy szantaż – w powieści wobec sędziego, w filmie wobec pani prokurator. To nieprawdopodobne, system był zbyt szczelny, chyba nawet dla Jakuba Bermana, a co dopiero mówić o zwykłym funkcjonariuszu wymiaru sprawiedliwości. Najwyraźniej jednak scenarzyści uznali tę historyjkę za wystarczająco atrakcyjną.

„Who cares?" (Co to kogo obchodzi?) – tak podobno zareagował pewien amerykański producent, gdy mu wypominano nieścisłości scenariuszowe w filmie o historii starożytnej. Widać Polska stalinowska wydaje się naszym twórcom równie odległa. Może to zresztą ignorancja? Co jednak dziwiłoby, kiedy widzi się córkę profesora Tadeusza Łepkowskiego, wybitnego historyka, w roli scenariuszowej koordynatorki.

Serial jest bardziej spójny i potoczysty od powieści. A jednak bardziej zapuszczając się w politykę, mnoży błędy nawet częściej od Ałbeny Grabowskiej. Oto jeden z bohaterów, ksiądz Ignacy Winny, podejmuje w latach 50. pracę w katolickim liceum, wzorowanym na PAX-owskim Świętym Augustynie. W tym momencie widzimy sprawę nienazwanego po nazwisku, a zamordowanego Bohdana Piaseckiego. Rozumiem, że się go maskuje, ale dlaczego mówi się, że jego ojciec to dygnitarz z KC PZPR? Jest absolutnie niemożliwe, aby ktoś taki posyłał syna do katolickiej szkoły. To już mocne zafałszowanie, spaczające nam obraz epoki.

Inny przykład, może najdrastyczniejszy. Ryszard Borkowski, drugi mąż Mani, jest w serialu pracownikiem fabryki Ursus. I zaczyna w niej – nie ma tego w książce – działalność opozycyjną wkrótce po Grudniu '70. Pełną, łącznie z noszeniem bibuły. Przyspieszenie startu demokratycznej opozycji o kilka lat to odkrycie na miarę czasów.

Nie wiem, czym to tłumaczyć. Zapewne uznaniem, że liczy się przede wszystkim efekt. Że wszystko musi się składać w zajmującą opowieść. Czy jednak do tego potrzebne jest nazywanie Urzędu Bezpieczeństwa z lat stalinowskich „Służbą Bezpieczeństwa"? Ta nazwa pojawiła się dopiero w kolejnej epoce komunizmu. Wtedy było UB albo bezpieka. Każdy, kogo interesuje historia, to wie.

Do tego należy dołożyć trochę fabularnych niekonsekwencji, psychologicznych nieprawdopodobieństw, rwących się wątków. I co poradzić, że pomimo wszystko ludzie pokochali Winnych? Ja chwaliłem już kiedyś dwa pierwsze sezony, skądinąd staranniej przyrządzone niż trzeci, za to, że unikały wpisywania się w czyjąkolwiek politykę historyczną. Za to, że poszczególne wątki nie służyły niczemu poza pokazywaniem indywidualnych losów, bez tezy.

Można powiedzieć, że zarazem to wada, bo nie wykorzystano okazji, aby dokonać jakiejś fabularnej syntezy losów polskiej wsi. Brwinów jest nietypowy. Nietypowe są losy dwóch sióstr wziętych pod opiekę przez bogacza Stanisława Lilpopa, co wynika z sąsiedztwa obejść Winnych ze Stawiskami, gdzie mieszka Jarosław Iwaszkiewicz (Lilpop był jego teściem).

Nie zobaczymy tu ruchu ludowego ani klasowych sprzeczności. Kwestia społecznych nierówności jest ledwie muśnięta. Głównie poprzez historię Jaśka oskarżonego przez sanacyjnego dyplomatę Wierusza-Kowalskiego o kradzież. Zachowanie policji pokazuje, jak bardzo klasowe było to państwo. Tyle że twórcy serialu unikają mocniejszych uogólnień w każdej sferze.

Unikają także większej drapieżności w portrecie samej rodziny. Jest ona dziwnie idealistyczna, wyzbyta chłopskiej pazerności i uporu. Nawet największy zakapior, czyli Władek Janiczka, co i rusz okazuje się altruistą. Gdy rodzi się zapowiedź prawdziwego dramatu, jak w przypadku losów Romana Winnego maltretującego w pijackim widzie rodzinę i z tego powodu zabitego przez syna, scenariusz zatrzymuje się w pół drogi. Winni to klan, któremu z dużą łatwością przychodzi przyjęcie na swoje łono podczas wojny ukrywanej żydowskiej dziewczynki. Pokazuje się to jako oczywistość.

Ten rys pewnej idealizacji zostanie przeniesiony w czasy PRL-u. Czy w marcu 1968 r. podczas dyskusji przy stole o studenckich rozruchach nie znalazłby się w takiej rodzinie nikt, kto nie nadstawiłby ucha życzliwiej na oskarżenia wobec syjonistów? Może były i takie, „nietknięte" rodziny, ale przydałoby się chyba więcej szarości?

W dwóch poprzednich sezonach Winni są konsekwentnie bardziej przedmiotami niż podmiotami historii. Dotyczy to nie tylko pierwszej wojny (co bardziej naturalne), ale drugiej także. Owszem, Stach w czymś tam pomaga partyzantom, synowie idą do wojska, Michał Śniegocki, kandydat do ręki Ani, i ksiądz Ignacy Winny walczą w powstaniu. Ale są wciąż zwykłymi ludźmi, po których przejeżdża się walec historii. Skądinąd niektóre obrazy samej wojny są w tym serialu nad wyraz prawdziwe. Nie zapomnę sceny egzekucji, którą Niemcy fundują brwiniakom już we wrześniu 1939 r.

W PRL-u niby dalej tak jest, a jednak coś się zmienia. Martyrologii pojawia się więcej niż w powieści i chyba więcej niż w rodzinie przeciętnych Polaków. U Grabowskiej Paweł, antykomunistyczny partyzant, to jednak ewenement. Zresztą tłumaczony także dziwnością jego osobistych losów, moim zdaniem mało prawdopodobnych – we wrześniu 1939 porzucił żonę Manię, nie umiejąc wybrać między siostrami. W serialu uwięziony zostaje także nowy mąż Ani, Michał Śniegocki. Może i dobrze, że tak mocno akcentuje się wszechobecność UB, ale Winni wydają mi się zbyt dziarscy w swoim kontestowaniu „komuny".

Później ich losy tak są skonstruowane, aby przecinały się i z Marcem '68, i z Grudniem '70 (migracja młodszego Michała do Trójmiasta), i wreszcie poprzez przedwczesną aktywność opozycyjną Ryszarda z rokiem 1976. Może to wszystko i jest możliwe, ale też chwilami zbyt ilustracyjne i dydaktyczne. Znika relatywność przeciętnego Polaka w reakcjach na system komunistyczny, którą sam pamiętam choćby z lat 70. Winni stają się coraz bardziej zwarci wobec PRL-u. Jeśli coś przyniosło taki przełom w nastawieniu całych polskich rodzin, to dopiero Solidarność w roku 1980. A i to nie całkiem.

Serial pełen empatii

To wszystko jest moim katalogiem zastrzeżeń lub wątpliwości. Dlaczego więc jednak siadałem co niedzielę przed telewizorem, czekając na to, co dalej?

Po części dlatego, że jak wielu Polaków i ja lubię sagi rodzinne z ich dylematami dnia codziennego, wyborami życiowymi, miłosnymi zawijasami. Ale chyba nie tylko to tłumaczy ten fenomen. Pozyskała mnie stawka na pokazanie zwykłego Polaka, może mocniejsza w poprzednich sezonach, ale obecna i w trzecim. Jeden przykład: siostry Ania i Mania stają się symbolami awansu ludzi ze wsi. Przejawem tego awansu jest zwłaszcza ich miłość do książek i pasja, żeby uczyć innych. To akurat zostało oddane bardzo prawdziwie – także jako lekcja codziennego patriotyzmu.

Wiele zależało tu od aktorów. I oni nawet przy scenariuszowych naiwnościach wywiązali się ze swojego zadania budowania naszej empatii wobec bohaterów bez zarzutu. O Janiczku, coraz bardziej sugestywnym i prawdziwym im starszego gra człowieka, już było. Ale przecież była też jego zwyczajna żona Kazia grana przez Katarzynę Kwiatkowską. Był niezrównany duet Roman Garncarczyk i Kinga Preis w roli dziadków – Antoniego i Broni. On był słabym, ale budzącym sympatię mężczyzną, ona silną, trzymającą rodzinę w karbach kobietą. Był Jan Wieczorkowski jako Stach, syn tamtych dwojga.

Od Preis czy Wieczorkowskiego młodsi aktorzy powinni uczyć się, jak grać wiekową przemianę do pełnej starości. Skądinąd w filmie byli matką i synem, a dzieli ich rok różnicy.

Stach Wieczorkowskiego jeszcze w ostatnich odcinkach trzeciego sezonu jawił się jako postać charyzmatyczna, nawet kiedy głównie milczał. Świetnie wypadła cała czwórka aktorek grających Anie i Manię – tu akurat zdecydowano się na zmianę. I dostaliśmy wiele dobrych ról drugoplanowych: Tomasz Włosok jako romantyczny syn młynarza Paweł, Stefan Pawłowski jako Michał Śniegocki senior, Mateusz Janicki jako degenerujący się Kazimierz Tarasiewicz, poprzednik Śniegockiego w roli męża Ani, Lesław Żurek jako pełen rozterek ksiądz Ignacy Winny, Marcin Franc jako sympatyczny Michał Śniegocki junior, Patryk Szwichtenberg jako miotający się, pełen kompleksów Jasiek. Trzeba by wymieniać całą długą listę.

Ale tak naprawdę to nie tylko zasługa aktorów. Popełniając sporo błędów, twórcy kilka rzeczy oddali prawdziwie. Weźmy choćby scenę pod koniec trzeciego sezonu, kiedy po latach Polskę odwiedza Damian Winny, drugi syn Władka, ze swoją córką. Sam pa- miętam z lat 70. takie rodzinne wizyty po latach rozdzielenia. One wynikały ze skomplikowania polskich losów.

A moment, w którym Michał mówi do Andzi Winnej, drugiej żony Stacha: „Ona dużo przeszła?". Andzia odpowiada: „Jak my wszyscy". I to jest prawda o tych polskich losach, wypowiedziana bez żadnego zadęcia.

Serial uświadamia nam, że w kraju, w którym jak mówił Jan Englert, każdy Polak jest szlachcicem, tą ścieżką polskich losów maszerowały masy polskich chłopów, drobnych rzemieślników i inteligentów w pierwszym pokoleniu. Dużo to czy mało, że to uchwycono? Ja sądzę, że jednak dużo.

Legenda ludu

Wpisuje się to bardzo paradoksalnie w dyskusję, na ile jesteśmy szlacheccy, a na ile chłopscy. Wywołała ją ostatnio naukowa „Ludowa historii Polski" Adama Leszczyńskiego, ale też felietonowe prowokacje Szczepana Twardocha. To na łamach „Plusa Minusa" prof. Andrzej Leder narzekał przy tej okazji, że już za PRL-u portret przodka stawał się portretem szlacheckim (głośna wystawa „Polaków portret własny"). Ale też oskarżał PiS, że kultywuje mity Polski szlacheckiej. To paradoks, zważywszy, że dotyczy to może najbardziej ludowej partii w historii III RP.

Paradoks nie całkiem prawdziwy, sam pamiętam jak zawsze niechętny reprywatyzacji Jarosław Kaczyński zacierał swoje szlacheckie korzenie w wywiadzie rzece, żeby nie urażać ludowych wyborców. Wybór „Stulecia Winnych" na serialowy przebój, choć mógł wynikać z kalkulacji komercyjnych TVP, stał się dopełnieniem takiego rozumowania. Tworzy się nowa legenda. Nawet za cenę upiększeń. Zapewne prawdziwa chłopska rodzina była bardziej skażona małościami i wadami – typowo polskimi, dzielonymi ze szlachtą, i tymi, które były pochodną niskiego statusu. Pisał o pułapkach stawki na „chłopskość" także w „Plusie Minusie" prof. Andrzej Zybała.

To, co Leder nazywa „szlacheckością", jest w wielu wypadkach po prostu wiernością tradycyjnej kulturze, z jej romantyzmem, kultem niepodległości, umiłowaniem wolności. Ta kultura była do pewnego momentu tworzona przeważnie przez szlachtę, a jednak przed wojną chłopscy publicyści zauważali paradoks: ulubioną lekturą w ludowych bibliotekach była na ogół Trylogia. Ania i Mania, dzielne bibliotekarki i nauczycielki, też się z tym musiały zetknąć. Finałem było uwielbienie dla powstańczych tradycji wśród robotników z Sierpnia '80, pochodzących na ogół z zabitych dechami wsi.

Gdzieś ten proces widzimy i w „Stuleciu Winnych". Pokazywany jest naiwnie, z lukami, ale się jednak przewija. Notabene, Lederowi i innym tego typu lewicowcom, choćby z „Krytyki Politycznej", zadałbym pytanie: czy polski lud to dla was bardziej taran służący rewizji polskiej kultury jako „szlacheckiej", czy ciemny motłoch zdolny tylko do wydawania Żydów? Chłopskość to szansa czy zagrożenie? Można odnieść wrażenie, że ci sami ludzie są gotowi do obu odpowiedzi.

Ci arcypolscy Winni z Brwinowa, upiększeni, zwyczajnie, choć czasem czytankowo, patriotyczni, nie są z pewnością ani jednym, ani drugim. Są jednak bohaterami polskiej opowieści. Mimo wszystko to dobrze, że jest ona opowiadana. 

Nie zdziwiłem się, kiedy usłyszałem, że przedłużono życie Władkowi Winnemu. W serialu TVP „Stulecie Winnych" gra go przez wszystkie trzy sezony Arkadiusz Janiczek, świetny aktor teatralny, pamiętany choćby z „Placu Zbawiciela" Krzysztofa Krauzego. Władysław to w tej chwili jeden z dwóch nestorów rodu Winnych, obok Stacha, jego brata, którego gra Jan Wieczorkowski. W pierwszych odcinkach dziejących się podczas I wojny światowej bracia byli młodsi od aktorów ich grających. W trzecim sezonie, którego akcja kończy się w roku 1976 – Wieczorkowski i Janiczek, czterdziestokilkulatkowie, grają starców.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi