Dystans do siebie też jest w tych tekstach bardzo wyrazisty. Widać go również w pani filmikach zamieszczanych na Instagramie.
To się wydarzyło bardzo spontanicznie. Dla mnie był to także proces terapeutyczny. Podjęłam decyzję, że będę się za pomocą tych filmów komunikować. Udowodniłam sobie, że tylko od naszej decyzji zależy, czy będziemy się przejmować, „co ludzie powiedzą", czy pozwolimy sobie na swobodne działanie. Ważne, że w tej wolności nie chodzi o to, by robić wszystko, ale by się kontrolować. To jest wspaniałe w człowieku, że on może podjąć decyzję, że się zatrzyma. Nie będzie szedł na starcie z całym światem, tylko powie sobie: „Nie, nie przekroczę tej granicy". Robiłam filmiki bez makijażu, spontanicznie. To rodzaj dziecięcej zabawy. W ciele czułam to samo, jak wtedy, gdy bawiłam się jako dziecko. To mi daje szczęście. Okazało się, że owoc w postaci relacji z dużą grupą ludzi jest niezwykle soczysty, czyli warto było.
Czuć w tych tekstach, że dzieciństwo jest dla pani ważne.
Jest niesamowicie ważne. Nie wiem, czy to jest czytelne, ale jeżeli miałabym zaryzykować podanie recepty na zmianę świata, na ukrócenie tego pędu donikąd, to polecam spotkanie z własnym dzieciństwem, by przeżyć je jeszcze raz na poziomie emocji i ciała. To konieczne, by zaleczyć rany w nas, zetrzeć wszystkie kolce, którymi musieliśmy się obudować, by nie dać się zranić po raz kolejny. A potem świadomie zdecydować, że będziemy dbać o dzieci. Zrozumienie, że dziecko to skarb, jest kluczowe. To ono będzie opiekować się naszą planetą. Świat będzie znakomity, gdy uszanujemy dzieci.
Duże wrażenie zrobił na mnie tekst o pierwszej komunii. Czy żeby go napisać, musiała pani przypomnieć sobie tamte emocje, odnaleźć je w sobie?
Nie musiałam tego wspomnienia wyszarpywać z siebie teraz. Ono zawsze było ze mną. Miałam osiem lat i przez splot wydarzeń zataiłam przed rodzicami, że nie chodzę na religię. Był we mnie lęk przed wytłumaczeniem im, dlaczego tak się stało. Mały problem urósł potem we mnie – dziecku – do monstrualnych rozmiarów. Wszystko oczywiście skończyło się katastrofą. Okazało się bowiem, że nie mogłam przystąpić do pierwszej komunii. Rodzice nie mieli o tym pojęcia. Kupili mi sukienkę, przygotowali przyjęcie. Jako dorosła często tym wspomnieniem dzieliłam się z bliskimi, znajomymi, nawet z fanami. Tylko za każdym razem robiłam to w sposób prześmieszny: co za wspaniała anegdotka, jakie to było zabawne! Zawsze wiedziałam, że to był znaczący moment dla mnie jako człowieka. To doświadczenie na pewno ze mną coś zrobiło i jest obecne w mojej dorosłości. Ja jednak zaśmiewałam tę w gruncie rzeczy tragiczną historię. Tak sobie z tym radziłam. Poprzez śmiech. W książce postanowiłam przeżyć i opowiedzieć to zdarzenie tak, jak je zapamiętałam. Niezwykłe było to, że moje ciało pamiętało tamten stan, ten strach, rozpacz i samotność. Były chwile, że myślałam, że się uduszę. Ten rozdział pisałam na raty, musiałam wstawać i odpoczywać. Przy pisaniu czułam tamte zapachy. Naprawdę się z tym spotkałam. To było dla mnie ogromnie ciężkie. A kiedy skończyłam – rozpłakałam się. Myślę, że to były bardzo stare łzy.
To była wtedy pani tajemnica?
Nikt nie wiedział, że odgrywam teatr życia. Nie miałam nawet żadnej przyjaciółki, której bym powiedziała, że ja udaję, że chodzę na religię. Zafundowałam sobie ciężkie przeżycia jako dziecko i to w totalnej samotności.
Czy samotność – w różnych przejawach – to uniwersalne doświadczenie dzieciństwa?
Moja mama przeczytała ten tekst i rozmawiałyśmy o tym zdarzeniu już jako dojrzałe kobiety. To była nasza pierwsza rozmowa na ten temat. Wtedy, gdy to wszystko się wydarzyło, moi rodzice byli bardzo oburzeni. To był dla nich wstyd. Zupełnie inaczej to czuli. Nikt nie pomyślał, żeby pochylić się nade mną i przyjrzeć się moim emocjom. Teraz, po latach, moja mama ma do siebie żal, że w tym amoku, pośród galaret, kurczaków, oburzonej rodziny, nie pomyślała o małym człowieku. Warto więc patrzeć na dzieci, rozmawiać z nimi, znaleźć metodę na komunikowanie się. Dzieci czują nasze wsparcie. Moje doświadczenia z dzieciństwa wciąż pamiętam, dlatego staram się mieć głębszą relację z synem. Jestem czujna jako matka. Zawsze bardzo zależało mi, by czegoś nie przegapić. Nie chciałam, by mój syn musiał przechodzić przez to, co ja. Chciałam znać własne dziecko i chyba mi się to udało, bo rozumiałam je bez słów. Wszystko widziałam w jego spojrzeniu. Zawsze powtarzałam synowi: „Jakby co – pamiętaj, że ja tu jestem". Uważam, że człowiek musi mieć jedno miejsce na świecie, w którym może powiedzieć wszystko. I taki jest nasz dom.
I to działało?
Tak. Czasami musiałam poczekać, bo on chciał sam zmierzyć się z problemem. Czasami mówił do mnie, że nie chce o tym rozmawiać. I to było bolesne, bo ja przecież chciałam się przydać. Jednocześnie musiałam pozwolić temu człowiekowi na jego własne przeżywanie. Na szczęście on mnie zawsze znajdował. On się komunikował. To jest niezwykle ważne. Nie jest tak, że my dopiero jako dorośli mamy dostęp do gniewu, żalu czy rozpaczy. Nie! To są emocje, które są w nas zawsze. Mali ludzie potrafią być strasznie wkurzeni, potrafią czuć rozpacz. Czasami powody tych emocji mogą wydawać się błahe, ale dla dziecka są najważniejsze. Ta książka też jest apelem, by uznać, że dzieci są ludźmi, tylko że niższymi, które mniej widziały i mniej wiedzą. Chodzi o to, by im ładnie opowiedzieć świat.
Elementem, który przewija się przez pani życie opowiedziane w „Powrocie z Bambuko", jest wielokrotne liczenie do dziesięciu.
Do tej pory to mam. Jak się bardzo denerwuję, na przykład przed wyjściem na scenę, to odliczam. To jest odwlekanie momentu, którego się boję, odwlekanie skoku. Zresztą na basenie, gdzie trenowałam jako dziecko, kiedy bałam się skoczyć z wysokiej trampoliny, mówiłam sobie: „Trzy cztery..." albo liczyłam do dziesięciu, albo od dziesięciu w dół. To był sygnał, że już teraz muszę to zrobić. Najczęściej robiłam to wielokrotnie, tak się bałam (śmiech).
Liczyła pani do dziesięciu przed początkiem nowego etapu w życiu?
Rzeczywiście, jeśli chodzi o zawieszenia Heya, to ja się do tego zbierałam. Jednak kiedy powzięłam decyzję, że poinformuję o niej kolegów, bardzo się w sobie zawzięłam. Już bez odliczania. Wiedziałam, że dalej już tak nie mogę. Wcześniej przeszłam poważną kontuzję nogi. Byłam unieruchomiona, upodlona własną niemocą. I ten czas dał mi do myślenia. Cała para przeszła do głowy. Podjęłam decyzję i zachwyciła mnie moja konsekwencja. Wszyscy mówili mi: „Nie rób tego, to jest błąd, a co z nami?!". Moja mama też się do tych głosów przyłączyła, mówiąc: „Przecież to twoja jedyna praca, nie masz oszczędności, co z twoją emeryturą? Zastanów się!". Mamy tak mają. Myślę, że moja tego się nigdy nie wyzbędzie....Teraz pozwalam jej na lęki. Zachęcam ją, by się ich wyzbyła, bo od razu się lepiej żyje, ale ona ma w sobie gotowość do wielu z nich. Szanuję jej drogę, jednocześnie swobodnie realizując swoją.
Jak to jest z pani nieśmiałością? Bardzo dużo pani o tym pisze i mówi, a jednak tworzy pani książkę, która wymaga przekroczenia wielu granic.
Jestem bardzo nieśmiała. Jednak warto sobie uświadomić, że każdy rodzaj mojej działalności: pisanie, tworzenie filmików czy śpiewanie, rozgrywa się w samotności. Poza tym od trzech lat jestem inną osobą. Ja chyba tracę nieśmiałość w sytuacji jeden na jeden – tak jak podczas tej rozmowy. To umiem. Tak samo potrafię być śmiała i odważna, kiedy jestem sama z myślami i je spisuję, kiedy nagrywam piosenkę. Ciągle jeszcze, gdy wychodzę na scenę, muszę przełamać panikę. Gdy robię krok i na „trzy cztery" wychodzę, to też wytwarzam sobie rodzaj samotności pomimo okoliczności – często śpiewam z zamkniętymi oczyma. Tej umiejętności zawdzięczam, że mogę to w ogóle robić. Ale kiedy otworzę oczy i kiedy już nie śpiewam – znów się wstydzę.
Część tych tekstów powstawała w czasie lockdownu. Czy ten okres wpłynął na pani postrzeganie świata, przewartościowanie pewnych rzeczy?
Szczerze? Jeżeli chodzi o życie codzienne – niczym się to nie różniło od tego, jak żyłam wcześniej. Kiedy nie muszę wyjechać na koncert, nie mam konieczności wyjścia na zewnątrz, po prostu siedzę w domu. Nie prowadzę rozbudowanego życia towarzyskiego. Jednak na początku pandemii byłam ciekawa, czym ona jest jako zjawisko. Obserwowałam też reakcje ludzi w sieci i w gronie bliskich. Wtedy zauważyłam, że ten czas bardzo silnie na nich wpłynął. Czasami bardzo niedobrze. Wskutek napięcia związanego z niewiadomą rozpadały się tak mocne konstrukty, jak na przykład rodzina. To duże wyzwanie dla wszystkich społeczeństw, z wyjątkiem wschodnich, oscylujących wokół filozofii, która hołubi moment „tu i teraz". Oni chyba są bezpieczniejsi w przypadku takich dziwnych zjawisk na świecie. My kulturowo żyjemy w szpagacie pomiędzy przeszłością a przyszłością. Wspominamy albo planujemy. Nie umiemy się cieszyć chwilą, która trwa. To bardzo ciekawa lekcja.
Czy świat show-biznesu jest pani przestrzenią? Tam inaczej postrzega się ciało i chyba trudniej zaakceptować siebie pięćdziesięcioletnią.
Wiem, że taka presja jest. Wiem też, w jakim napięciu żyją kobiety w tej branży. Ja jednak zadałam sobie pytanie, czy muszę podlegać takiej presji. Okazało się, że to wszystko iluzja. To konstrukty, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, ale mogą mieć, jeżeli tak zdecydujemy. Wybrałam prawdę i zgodę z sobą. Dostrzegłam absurd na przykład w konieczności ubierania się na każde wyjście inaczej. Uznałam, że dla mnie to nie jest możliwe do ogarnięcia. Przecież to musi kosztować fortunę! Poza tym, jakie to straszne móc założyć tylko raz sukienkę, którą się lubi. Ja od lat całe sezony gram w dwóch sukienkach plandekach.
Biorę odpowiedzialność za swoje życie. Wiem, że świadomie nie przysporzę sobie kłopotów. Świadomie decyduję nie wybierać ludzi, zdarzeń i informacji, które mogą mi uprzykrzyć życie.
Co teraz przed panią?
Na pewno chciałabym nagrać płytę, ale poczekam na moment, kiedy to będzie miało sens. Nagrywanie płyty i niegranie koncertów to tak, jakbym kulała na jedną nogę – taki spacer nie ma sensu. Może zacznę sobie dłubać pomalutku, ale bez pośpiechu. A prywatnie? Moje idealne życie to takie: wygrywam w totolotka ogromną kumulację, stać mnie na to, by kupić kawałek ziemi, tam pobudować dom z dala od miasta i wejść w kontakt z ziemią, bo dla dojrzałej kobiety to fajna opcja. Krótko mówiąc, trochę się oddalić. Chciałabym też raz na jakiś czas pisać książkę. Wtedy już nie musiałabym nigdzie w świecie bywać. To byłoby moje idealne życie.
—rozmawiała Aldona Łaniewska-Wołłk, Polskie Radio
Katarzyna Nosowska – w latach 1992–2017 wokalistka rockowego zespołu Hey, także autorka albumów solowych. W 2018 r. wydała debiutancką powieść „A ja żem jej powiedziała...". Jej druga powieść „Powrót z Bambuko" ukazała się we wrześniu tego roku