Wielka wyprawa do wielkiego świata

Małżeństwo Michała i Elżbiety Skotnickich, potomka starego szlacheckiego rodu z córką mieszczanina, opierało się ówczesnym konwenansom. Można się domyślać, że ich wieloletnia podróż do Włoch była wyrazem chęci symbolicznej legitymizacji związku. Przyniosła także doniosłe skutki artystyczne - mówi prof. Mikołaj Getka-Kenig, dyrektor Muzeum Zamkowego w Sandomierzu.

Publikacja: 13.09.2024 17:00

Elżbieta Skotnicka sportretowana przez François-Xaviera Fabre’a

Elżbieta Skotnicka sportretowana przez François-Xaviera Fabre’a

Foto: TOMASZ FIOŁKA/Muzeum Narodowe w Krakowie

W sandomierskim Muzeum Zamkowym odwiedzających przyciągała tego lata jedyna swego rodzaju wystawa. Opowiadała o grand tourach, czyli popularnych przed wiekami wyprawach polskich ziemian do korzeni cywilizacji, Francji i Włoch. Tu bohaterami byli Michał Skotnicki i jego żona Elżbieta, mieszkańcy Sandomierszczyzny i dziedzice sławnego rodu Bogoriów. Ich wyprawa była jedną z ostatnich tego rodzaju, ale przyniosła nadzwyczajny plon.

Plus Minus: Wystawa o grand tourze Skotnickich w Sandomierzu była oryginalnym pomysłem. Skąd wyszła inspiracja tego projektu?

Pomysł zorganizowania wystawy o grand tourze Michała i Elżbiety Skotnickich ma swoją genezę w projekcie badawczym dr Weroniki Rostworowskiej-Kenig, prowadzonym przez kilka lat na Wawelu i w Instytucie Historii Sztuki UJ, a dotyczącym nagrobków klasycystycznych w katedrze wawelskiej. Pierwszym z nich był właśnie pomnik Skotnickiego, stanowiący replikę monumentu z kościoła Santa Croce we Florencji. Projekt dotyczył nie tylko samej formy, co w przypadku historii sztuki jest kluczowym zagadnieniem, ale również okoliczności jego powstania, a więc osoby zmarłego, fundatorki nagrobka, jak również wyboru miejsca itp.

Nas – mam na myśli Muzeum Zamkowe w Sandomierzu – pomnik Skotnickiego z natury rzeczy bardzo interesował. Z jednej strony jest on ściśle związany z lokalną historią najbliższych okolic Sandomierza – podsandomierska wieś Skotniki, z której Michał pochodził, pojawia się zresztą na obu pomnikach – a z drugiej strony stanowi wyraz szerokich, europejskich horyzontów jego twórców. Idea wystawy o włoskim wojażu Skotnickich mającym doniosłe skutki artystyczne – dosyć powiedzieć, że florencki nagrobek był powszechnie podziwiany we Włoszech – idealnie pasowała więc do profilu naszej działalności.

W tej opowieści wątki uniwersalne mieszają się z lokalnymi. Zacznijmy od uniwersalnych. Czym były grand toury?

Grand tour, czyli dosłownie wielka podróż, był zjawiskiem typowym dla elitarnej kultury epoki nowożytnej, przede wszystkim XVII i XVIII w. Była to długa, niekiedy nawet kilkuletnia wyprawa, przede wszystkim do Włoch, często też Francji, w mniejszym stopniu Wielkiej Brytanii czy Niemiec. Początkowo „wielcy turyści” udawali się w taką podróż w celach edukacyjnych, pewną część pobytu przeznaczając na naukę na słynnych akademiach i uniwersytetach. Jednak w XVIII w., zwłaszcza w drugiej połowie tego stulecia, coraz częściej takie wyprawy służyły przede wszystkim poszerzaniu kulturalnych horyzontów poprzez nawiązywanie kontaktów towarzyskich, jak również zwiedzanie zabytków, zwłaszcza tych związanych z dziedzictwem klasycznym – antyku oraz renesansu. W tym okresie w wielkie podróże zaczęły się również udawać kobiety, choć często jako towarzyszki mężów. Warto podkreślić, że wielkie podróże były jednym z kluczowych czynników rozwoju neoklasycyzmu w różnych częściach Europy.

W taką wyprawę wybrali się Skotniccy.

Ich podróż przypadała już na schyłkowy okres tego zjawiska. Jego kryzys na początku XIX w. wynikał bezpośrednio z wojen napoleońskich, ograniczających podróżowanie po Półwyspie Apenińskim. Co prawda po 1815 r. mogło dojść do odrodzenia tego fenomenu. Tak się jednak nie stało zapewne po części z powodu postępującej wciąż demokratyzacji stosunków społecznych i dostosowujących się do nich elit. Trzeba wiedzieć, że grand tour był bardzo kosztowną formą podróżowania – wydawano krocie na ekwipaże, wynajęte pałace i wille, modne ubrania czy zamawiane dzieła sztuki. Na przełomie XVIII i XIX w. to były naturalne elementy takiej wyprawy, stanowiącej wyznacznik statusu. Z czasem nawet bardzo zamożni ludzie zaczęli podróżować o wiele taniej (a przede wszystkim mniej spektakularnie), co od lat 40. XIX w. umożliwiała kolej, ale również rozwój infrastruktury turystycznej: hoteli, restauracji itp.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Moskwa straszy końcem świata

Czy zostawały po nich ślady w literaturze, sztuce, epistolografii?

Grand tour jest fenomenem europejskim, a nawet światowym (jeżeli bierzemy pod uwagę np. elity amerykańskie przełomu XVIII i XIX w.). Można by więc dużo na ten temat powiedzieć, zwłaszcza w przypadku Wielkiej Brytanii, gdzie wielkie podróżowanie było szczególnie rozpowszechnione wśród tamtejszego ziemiaństwa. Jeżeli jednak skupimy się tylko na polskich elitach, należy przede wszystkim wskazać grandtourową genezę polskiego kolekcjonerstwa dzieł sztuki. Takie fundamentalne dla polskiej historii sztuki zbiory obrazów i rzeźb, jak kolekcja wilanowska Potockich – dziś w znacznej mierze w zbiorach Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie – czy dzikowska Tarnowskich – teraz już rozproszona, jedynie w szczątkowej formie zachowana w Muzeum- -Zamku Tarnowskich w Tarnobrzegu – miały swoje korzenie właśnie w wielkich podróżach swoich założycieli.

Jakie są najsłynniejsze polskie grand toury?

Słynnym wielkim podróżnikiem był Stanisław Kostka Potocki, który do Włoch jeździł nawet kilkakrotnie. Po raz pierwszy udał się tam z myślą o wzbogaceniu krajowego wykształcenia, ale w późniejszym czasie jego głównym celem było już budowanie kolekcji. Kilka lat temu Muzeum Pałacu w Wilanowie zorganizowało dużą wystawę czasową poświęconą właśnie podróżom Potockiego do Włoch (głównie do Neapolu i Rzymu). Jedną z najcenniejszych polskich pamiątek z takich wypraw jest konny portret Potockiego pędzla Jacques’a-Louisa Davida, namalowany w Neapolu, a dziś wiszący w Wilanowie. Dodajmy, że jego wybitny uczeń, François-Xavier Fabre, sportretował później we Florencji Michała i Elżbietę Skotnickich – oba płótna prezentowaliśmy na naszej wystawie.

Bodaj najsłynniejszą parą wielkich podróżników byli natomiast Jan Feliks Tarnowski i jego żona Waleria ze Stroynowskich, którzy z Włoch przywieźli do galicyjskiego Dzikowa wiele wspaniałych obiektów, w tym monumentalną rzeźbę „Perseusz z głową Meduzy”, obecnie w zbiorach Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku. Warto podkreślić, że Tarnowski był bliskim krewnym Michała Skotnickiego (ich babki były siostrami). Oprócz więzów rodzinnych łączyły ich jednak również: podobny wiek, bliskie sąsiedztwo, jak i bogaci teściowe, którzy sponsorowali ich wyjazdy.

Wyjazd Skotnickich to dokument końca pewnej epoki, pewnego obyczaju. Czy dlatego jest tak interesujący?

Z pewnością jest to jeden z czynników, który zwrócił naszą uwagę. Nas zainteresował jednak również społeczny kontekst małżeństwa Michała i Elżbiety, które z jednej strony opierało się ówczesnym konwenansom, ale z drugiej strony stanowiło zapowiedź poważnych, choć dość powolnych, przemian na przestrzeni XIX w. Chodzi o związek potomka starego szlacheckiego rodu z córką mieszczanina. Bez względu na znaczny majątek Elżbiety według ówczesnych standardów było to małżeństwo zdecydowanie przekraczające podziały klasowe, a właściwie stanowe. Pamiętajmy, że szlachectwo było w Rzeczypospolitej przede wszystkim statusem prawnym, umożliwiającym bierny i czynny udział w rządzeniu państwem. Można powiedzieć, że nowoczesnym odpowiednikiem szlachectwa jest po prostu obywatelstwo. Co prawda ojciec Elżbiety, czyli Wincenty Laśkiewicz, uzyskał polską nobilitację na Sejmie Wielkim. Stało się to jednak w wyniku wręcz masowego uszlachcania elit mieszczańskich w latach 1790–1791, nie mówiąc o tym, że tradycyjnie świeżo nobilitowani uznawani byli za szlachciców co najmniej drugiej kategorii.

Małżeństwo Michała i Elżbiety jest więc ciekawym przykładem, jak wyglądało zbliżenie tych dwóch odmiennych światów, niejedyne, ale dość rzadkie w tym czasie. Można zresztą domyślać się, że ich wielka podróż była wyrazem chęci symbolicznej legitymizacji związku, tym bardziej że pozostałe po nich dzieła sztuki świadczą o wielkich ambicjach, zwłaszcza Elżbiety.


Kim byli bohaterowie tej historii?

Jak wspomniałem, Michał Skotnicki był potomkiem starego szlacheckiego rodu z okolic Sandomierza. Jego ojciec Konstanty odznaczał się jako lokalny polityk, blisko związany z ostatnim wojewodą sandomierskim Maciejem Sołtykiem. Ich ówczesną siedzibą były podsandomierskie Skotniki, z którego wywodził się ród Skotnickich jeszcze w średniowieczu. Natomiast Elżbieta z Laśkiewiczów była córką Wincentego, uznawanego za najbogatszego kupca krakowskiego końca XVIII w. Laśkiewiczowie byli związani z Krakowem od końca poprzedniego stulecia, a ślub Elżbiety z Michałem był pierwszym w historii tej rodziny przypadkiem koligacji ze starą szlachtą.

Jak wyglądała ich trasa?

Wiadomo, że wpierw mieszkali w Neapolu. Tutaj powstała jedna z dwóch zachowanych prac malarskich Elżbiety – akwarelowy „Pejzaż włoski”, obecnie w Muzeum Narodowym w Krakowie. Niestety, nie mogliśmy go zaprezentować na wystawie ze względu na zły stan zachowania. Z tego okresu pochodzi też anegdota, znana ze źródeł pamiętnikarskich, o znacznych umiejętnościach tanecznych Elżbiety, które zachwyciły ówczesną królową Neapolu. W dowód uznania monarchini przekazała jej swój kaszmirowy szal, będący wówczas szczególnie luksusowym dodatkiem damskiej garderoby. Być może jest to ten sam, z którym Elżbieta została sportretowana później przez Fabre’a.

Skotniccy opuścili Neapol zapewne z powodu inwazji francuskiej, która zaczęła się w lutym 1806 r. Ich następnym pewnym przystankiem była Florencja, wówczas stolica Królestwa Etrurii, satelickiego państwa Cesarstwa Francuskiego. Trudno jednak uwierzyć, że nie zahaczyli o znajdujący się po drodze Rzym. Brak jednak jakichkolwiek dowodów źródłowych, że przebywali w Wiecznym Mieście. Jeżeli chodzi o Florencję, najpewniej nie mieszkali w samym mieście, ale w pobliskim Fiesole.

Wygląda na to, że zadomowili się w Toskanii. Czy to typowe dla grand touru?

Ich podróż, trwająca około pięciu lat, choć w Toskanii około dwóch i pół roku, była dłuższa niż zazwyczaj. Z reguły takie wyjazdy trwały od roku do dwóch lat. W przypadku Skotnickich powodem był zapewne stan zdrowia Michała, który chorował na gruźlicę; z tego powodu też zmarł w 1808 r. w Fiesole. Łagodny klimat włoski traktowano wówczas jako lekarstwo samo w sobie.

Jakie były losy Elżbiety?

Po śmierci Michała bardzo szybko powróciła do Krakowa. Skotnicki został początkowo pochowany w Fiesole, szybko jednak przeniesiono go do florenckiego kościoła Santa Croce. Tam żona ufundowała mu wspomniany nagrobek dłuta Stefana Ricciego. Michał był pierwszym obcokrajowcem, którego pochowano w tej szczególnej świątyni, zwanej toskańskim panteonem – spoczywają tam Galileusz, Michał Anioł oraz Dante.

Jak już wspominałem, Elżbieta wystarała się również o upamiętnienie męża w katedrze krakowskiej, ustawiając tam replikę nagrobka florenckiego. Wybór Wawelu miał wymiar symboliczny. Parafią Elżbiety był kościół Mariacki, tam też brała ślub. Ona jednak zdecydowała się na miejsce jednoznacznie kojarzące się z królami i magnatami. Było to świadectwo wielkich ambicji osoby, która z tą tradycją nie miała przecież wiele wspólnego. Elżbieta przeżyła męża o 40 lat, nie wyszła ponownie za mąż, nie miała też dzieci (choć opiekowała się kilkuletnim Tomaszem Zielińskim, potem znanym kolekcjonerem i mecenasem sztuki). Planowała również utworzenie stypendium im. Skotnickich dla młodych malarzy, aby mogli wyjeżdżać do Włoch. Na ten cel chciała przeznaczyć swoją bogatą kolekcję dzieł sztuki, nie znalazła jednak chętnego do jej nabycia i sfinansowania tej szczytnej idei. Zmarła w okresie Wiosny Ludów i została pochowana przez spadkobierców na Cmentarzu Rakowickim.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Patriotyzm ukorzeniony

Jakie pozostawili ślady w kulturze?

Do najważniejszych elementów ich spuścizny należą z pewnością dwa wspomniane nagrobki – w Santa Croce i na Wawelu. Do dziś są to dobrze znane dzieła neoklasycyzmu, w szczególności ten florencki cieszy się zainteresowaniem badaczy, również włoskich. Stanowi też ważną pamiątkę obecności Polaków we Florencji, jest często odwiedzany przez polskich turystów. Z kolei nagrobek krakowski zapisał się również w dziejach literatury. Jedna ze scen w dramacie „Akropolis” Stanisława Wyspiańskiego jest w całości poświęcona „Pani z pomnika Skotnickiego”, czyli ożywionej żałobnicy z nagrobka. Nie można również zapomnieć o zachowanych do dziś portretach Michała i Elżbiety pędzla Fabre’a, które należą do najlepszych przykładów francuskiego malarstwa doby neoklasycyzmu w zbiorach polskich. Są też dobrze znane specjalistom spoza Polski, uczestnicząc w międzynarodowych wystawach. Np. kilka lat temu portret Elżbiety był pokazywany na wielkiej wystawie o fenomenie grand touru w Gallerie d’Italia w Mediolanie.

Czy to typowe, by te ślady były aż tak wybitne?

Tak jak wspomniałem, wielkie podróże często miały donośne skutki kulturalne, bo też temu po części służyły. W przypadku Skotnickich ten ślad byłby jeszcze wybitniejszy, gdyby zachowała się ich kolekcja dzieł sztuki, po której pozostały jedynie wspomniane portrety pędzla Fabre’a. Wiadomo, że znajdowały się w niej nie tylko dzieła współczesne, ale również prace tzw. dawnych mistrzów. Jak dotąd wiemy jednak bardzo mało o tym zbiorze, który rozproszył się w wyniku działów rodzinnych Laśkiewiczów. Nasza wystawa służyła jednak też temu, aby przypomnieć, że taka kolekcja kiedyś istniała, a badania nad jej zawartością i losami są wciąż prowadzone.

Skotniccy to ród rycerski o XII-wiecznym rodowodzie. Czy najstarszy taki w Polsce? W Skotnikach jest tablica, która mówi o 30 pokoleniach Skotnickich, którzy urodzili się w dworze.

Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że jeżeli mówimy o Skotnickich ze Skotnik herbu Bogoria, to mamy na myśli ród szlachecki, który ukształtował swoją specyficzną tożsamość poprzez przyjęcie tego nazwiska w połowie XV w. Skotniccy wywodzili się jednak z rodu Bogoriów, który dał początek również innym rodom, np. Mokronoskim lub Mokronowskim, między XVII a XIX w. właścicielom Grodziska Mazowieckiego. Byli więc początkowo jedną z linii rodu Bogoriów, wyróżniającą się jednak tym, że noszącą nazwisko od jednej z najstarszych posiadłości w rękach Bogoriów zapewne od końca XII w.

Herb Skotnickich to jeden z najstarszych polskich herbów. Jaka jest jego legenda?

Herb Bogoria, czyli dwa odwrócone do siebie ostrza strzał w czerwonym polu, z pewnością należy do starszych herbów polskiego rycerstwa. Jego pierwsze wizerunki pochodzą z pierwszej połowy XIV w. Legenda herbowa oczywiście przesuwa jego początki o wiele wcześniej niż nawet najstarsze źródła poświadczające istnienie rodu Bogoriów, bowiem aż do czasów Bolesława Szczodrego (panował w latach 1058–1079). Władca miał bowiem docenić męstwo rycerza zwanego Bogorią – jest to postać fikcyjna, przynajmniej w świetle aktualnych badań – wyjmując mu z ciała złamane strzały.

Najwybitniejsi przedstawiciele w średniowieczu?

Najbardziej znanym przedstawicielem całego rodu Bogoriów był Jarosław ze Skotnik. Ten arcybiskup gnieźnieński zasłynął jako jeden z najważniejszych doradców Kazimierza Wielkiego, wybitny prawnik i polityk, jak również inicjator wielu przedsięwzięć architektonicznych. Z jego inicjatywy powstała m.in. gotycka katedra w Gnieźnie oraz kilka kolegiat. Sam konsekrował również nową gotycką katedrę na Wawelu. Budował także zamki w dobrach arcybiskupich. Można go też uznawać za współtwórcę Uniwersytetu Krakowskiego (sam był absolwentem Uniwersytetu Bolońskiego). Ważną pamiątką po abp. Jarosławie jest dobrze zachowany kościół w Skotnikach. Nie można też jednak zapomnieć o jego przodku Mikołaju Bogorii, który był komesem (czyli zarządcą prowincji) Kazimierza Sprawiedliwego i fundatorem klasztoru cystersów w Koprzywnicy koło Sandomierza w 1185 r. Istotnym członkiem rodu był także inny Mikołaj, kasztelan wiślicki, a następnie marszałek Królestwa za panowania Jagiełły. Miał on swój udział w wyborze Jadwigi na tron polski, a następnie zawiązaniu unii polsko-litewskiej. Według genealogów późniejsi Skotniccy herbu Bogoria mieli pochodzić od brata arcybiskupa Jarosława – również Mikołaja, wojewody krakowskiego, ważnego dyplomaty w służbie Kazimierza Wielkiego, m.in. uczestnika słynnego zjazdu w Wyszehradzie.

Potem rola rodu zaczynała się zmniejszać, ale np. w czasie II wojny światowej złożył on wielką daninę krwi.

Przede wszystkim trzeba podkreślić, że spadek politycznego i ekonomicznego znaczenia Bogoriów u schyłku średniowiecza był całkiem normalnym procesem w polskich warunkach. Nowożytna magnateria z terenu Małopolski i Wielkopolski, a więc takie rody, jak np. Lubomirscy, Potoccy czy Zamoyscy, w znacznej mierze nie wywodziła się z piastowskiego możnowładztwa. Potomkowie dawnych komesów i palatynów, którzy przechodzili do grona średniej szlachty, nie byli ewenementem. Skotniccy pamiętali jednak o dawnej pozycji i sławie, czego dobrym świadectwem używana przez nich na przełomie XVIII i XIX w. korona hrabiowska na portretach i nagrobkach, będąca odwołaniem do tytułu komesa, którym był Mikołaj z Bogorii, pierwsza historyczna postać w rodzie Bogoriów. Taka korona pojawiła się również na nagrobku Michała Skotnickiego na Wawelu; obecnie w dość zdeformowanym kształcie, bez charakterystycznych dziewięciu „pałek”.

Na początku XVI w. Marcin Skotnicki był kasztelanem zawichojskim, z tej racji należał do sygnatariuszy konstytucji Nihil Novi. W połowie XVII w. Krzysztof Skotnicki był towarzyszem podróży edukacyjnej, wczesnej formy grand touru, braci Sobieskich: Marka i Jana, późniejszego króla, z czego można wnioskować, że jego najbliższa rodzina musiała być blisko związana z tym magnackim rodem. W XVIII w. Skotniccy zajmowali stanowiska typowe dla lokalnej szlachty jako tzw. urzędnicy ziemscy, posłowali również na sejmy, dwóch z nich, w tym ojciec Michała, miało również order Świętego Stanisława, przyznawany przez Stanisława Augusta lokalnym liderom szlacheckim. Byli także aktywni w służbie kościelnej, np. w końcu XVII w. Tomasz Skotnicki jako biskup pomocniczy chełmiński, a Krzysztof – opat cystersów w Koprzywnicy. W XIX w. i na początku XX w. Skotniccy ze Skotnik utrzymali tę pozycję, odgrywając istotną rolę w środowisku ziemiańskim okolic Sandomierza. Jeden z właścicieli Skotnik z początku XX w. pełnił nawet funkcję prezesa gubernialnej dyrekcji Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego, kluczowej instytucji wspierającej rozwój rolnictwa w Królestwie Polskim.

II wojna światowa faktycznie tragicznie zaznaczyła się w historii tej rodziny – poczynając od gen. Stanisława Grzmota-Skotnickiego, który poległ jeszcze w trakcie kampanii wrześniowej, a skończywszy na jego bracie Maksymilianie, właścicielu Skotnik, który zmarł w oflagu pod sam koniec wojny. Kilku ich bliskich krewnych straciło w tym okresie życie w obozach koncentracyjnych w wyniku rozstrzelania za udział w konspiracji bądź w trakcie walk powstania warszawskiego. Dodajmy, że żona ostatniego właściciela, Maria z Knothe’ów, która prowadziła majątek Skotniki podczas okupacji, pełniła funkcję zastępcy dowódcy Wojskowej Służby Kobiet AK Okręgu Radom–Kielce.

Jakie były losy Skotnik po wojnie?

Majątek został upaństwowiony na mocy dekretu PKWN o reformie rolnej. Na tej podstawie Skotniccy mieli również zakaz zbliżania się do majątku. Właściciele jednak już wcześniej go opuścili ze względu na ofensywę sowiecką. Znaczna część wyposażenia dworskiego znalazła się w tej sytuacji pod opieką okolicznych chłopów, którzy po okresie stalinowskim zwrócili te przedmioty Skotnickim (to się zdarzało, choć nie było normą). Zachowanie mieszkańców wobec rodziny w tym trudnym czasie zasługuje na szacunek. Sam dwór wraz z parkiem i zabudowaniami gospodarczymi został administracyjnie wydzielony z całego majątku i przeznaczony m.in. na szkołę, a następnie bibliotekę, przychodnię oraz przedszkole. Równocześnie pozostawał w kręgu zainteresowania lokalnych władz konserwatorskich, które wysoko oceniały wartość historyczną tego obiektu z przełomu XVII i XVIII w. Niestety, w latach 60. we dworze wybuchł pożar, który zniszczył dach i wnętrza. Gruntowna restauracja nastąpiła dopiero po kilku latach, kiedy właścicielem obiektu stała się sandomierska huta szkła. Nie był to odosobniony przypadek w PRL, aby dawne rezydencje ziemiańskie przekazywać zakładom przemysłowym. Pod koniec epoki komunizmu dwór trafił jednak w ręce gminy Samborzec, która ponownie umieściła w nim szkołę.

Kiedy ród wrócił na ojcowiznę?

W 1997 r. Chciałbym jednak zauważyć, że trudno mówić o rodzie jako właścicielu jakiegoś majątku (czy w tym przypadku dworu), bo to zawsze są konkretne osoby. W tym przypadku dwór zwrócono Maksymilianowi Skotnickiemu, synowi ostatniego prywatnego właściciela, też Maksymiliana. Przypuszczam, że w odzyskaniu tego historycznie najcenniejszego skrawka dawnych dóbr wielce pomogło to, że stanowił on już wówczas własność gminy. Gdyby należał do przedsiębiorstwa państwowego, nie byłoby to takie proste. Do zwrotu doszło dzięki życzliwości lokalnej społeczności, dobrze wspominającej rodzinę. Obecnie dwór stanowi własność synów Maksymiliana, czyli Michała i Maksymiliana Skotnickich. Nie jest co prawda zamieszkiwany, ale w okresie letnim bywa miejscem rozmaitych wydarzeń kulturalnych, wystaw, koncertów czy pokazów filmowych, które ściągają tutaj również turystów z Sandomierza. Jest to dobry przykład współpracy z lokalnymi stowarzyszeniami promującymi region.

Kim są Skotniccy dziś? Czy są kontynuacją tamtej linii Michała i jego żony z Laśkiewiczów?

Współcześni Skotniccy ze Skotnik są potomkami jeszcze innego Maksymiliana, który był kuzynem „naszego” Michała. Zachowali pamięć o Michale i Elżbiecie, do dziś w zbiorach właścicieli dworu zachowały się np. dwa meble, które według tradycji miały należeć do Michała; jeden z nich – sekreterę – pokazaliśmy na wystawie. Wciąż kolekcjonują również pamiątki po tej wyjątkowej parze. Warto jednak podkreślić, że nie jest to rodzina, która żyje tylko przeszłością. Wręcz przeciwnie, wspomniany Michał Skotnicki, starszy syn Maksymiliana i aktualny współwłaściciel dworu skotnickiego, jest przykładem osobistego sukcesu na niwie gospodarczej, którego nie zawdzięcza przodkom, ale własnej pracy. Trudno tutaj też mówić o powrocie do dawnego znaczenia rodziny, która przez ostatnie kilkaset lat skupiała się raczej na budowaniu pozycji w lokalnym, podsandomierskim środowisku, gdyż jest to raczej wyznaczanie nowych horyzontów. Skotnicki jako wieloletni prezes jednej ze znaczących polskich firm działających na rynku nieruchomości może się już poszczycić znacznym osobistym wkładem w nowoczesny rozwój Warszawy pierwszych dekad XXI w. Młodszy ze współwłaścicieli dworu – Maksymilian – jest aktywnym architektem.

Pomagali w przygotowaniu wystawy?

Jak najbardziej. Wypożyczyli na wystawę autoportret Michała, miniaturę z portretem Elżbiety, wspomnianą sekreterę, jak również kilka dokumentów, w tym dyplom potwierdzenia szlachectwa dla Maksymiliana. Sfinansowali również w połowie druk katalogu wystawy. Widać, że to dziedzictwo jest dla nich bardzo ważne.

Sandomierszczyzna to ziemia jednego z ważnych polskich książąt: Henryka. Jaka była waga jego postaci w polskiej historii?

Henryk Sandomierski był jednym z synów Bolesława Krzywoustego, a więc należał do pierwszego pokolenia Piastów okresu rozbicia dzielnicowego, czyli w tym czasie, kiedy zaczyna się historia rodu Bogoriów. Henryk był też twórcą księstwa sandomierskiego, choć jego następcy łączyli potem władzę w Sandomierzu z tronem książąt krakowskich. W historii kultury zapisał się jako hojny fundator. Dzięki niemu miała powstać m.in. kolegiata w Opatowie oraz nieistniejąca obecnie romańska kolegiata w Wiślicy. Według jednej z hipotez Henryk Sandomierski został ukazany (obok brata Kazimierza i jego najbliższych) na tzw. płycie orantów w Wiślicy, jednym z najcenniejszych zabytków sztuki romańskiej w Polsce. Bodaj najlepiej kojarzony jest jednak jako uczestnik wypraw krzyżowych, z którymi zresztą wiąże się jego pobożne fundacje.

Czytaj więcej

Michał Skotnicki: Ochrzczono mnie w kościele z fundacji mojego przodka z XIII wieku

Był w istocie krzyżowcem?

Według Jana Długosza Henryk Sandomierski udał się do Ziemi Świętej w 1154 r. Wyruszył tam wraz z zastępem polskich rycerzy, wpierw nawiedzając Grób Pański, a następnie uczestnicząc w zmaganiach wojennych króla Jerozolimy Baldwina III z Arabami. Miał tam spędzić około roku. Istnieje też domniemanie, że nie był to pierwszy pobyt Henryka w Palestynie, gdyż już w 1147 r. mógł wziąć udział w krucjacie.

Są na to jakieś dowody?

Podstawowym źródłem co do udziału Henryka w wyprawie z 1154 r. są „Roczniki” Jana Długosza. Jak dotąd nie podważano tego przekazu. Natomiast teza o wyprawie z 1147 r. opiera się na niejednoznacznej wzmiance w bizantyńskiej kronice Joannesa Kinnamosa, według której jednym z krzyżowców był jakiś król Lechitów. Powiązanie tej postaci z Henrykiem jest przedmiotem dyskusji wśród historyków. Warto jeszcze dodać, że na terenie dawnego księstwa sandomierskiego (w tym w Sandomierzu) zachowało się kilka dość wyjątkowych płyt nagrobnych z wizerunkiem miecza. Według tradycji miały to być nagrobki rycerzy Henryka, którzy powrócili z wyprawy krzyżowej. Według Długosza wielu z nich zmarło w trakcie pobytu w Palestynie zarówno w walkach z Saracenami, jak i z powodu klimatu.

Czemu to istotne, strategicznie położone miasto na skrzyżowaniu szlaków handlowych nie odegrało ważniejszej roli w polskiej historii?

Sandomierz odgrywał ważną rolę w polskiej historii zarówno politycznej, jak i gospodarczej i kulturalnej, ale w dobie średniowiecza. Był wówczas drugim najważniejszym ośrodkiem w Małopolsce. Wraz z unią polsko-litewską rola Sandomierza wręcz się umocniła ze względu na jego położenie na trasie z Krakowa do Wilna. Tutejszy zamek był jedną z ulubionych rezydencji Władysława Jagiełły. Równocześnie jednak unia polsko-litewska walnie przyczyniła się do tego, że Sandomierzowi wyrosła poważna konkurencja pod postacią Lublina zarówno jako rezydencji królewskiej, bliższej Litwie i ziemiom ruskim, a później również siedziby trybunału koronnego. Z kolei w obrębie ukształtowanego w XVI w. województwa sandomierskiego o wiele większą rolę zaczął odgrywać Radom ze względu na bliskość Warszawy. Od zachodu takim ośrodkiem było zaś biskupie miasto Kielce, wokół którego już w epoce przedrozbiorowej rozwijały się zakłady górnicze i hutnicze.

Ten stopniowy upadek Sandomierza dał o sobie w pełni znać już po upadku Rzeczypospolitej i unieważnieniu odwiecznych podziałów administracyjnych. W Księstwie Warszawskim Sandomierz znalazł się w departamencie radomskim. Potem w Królestwie Polskim reaktywowano co prawda województwo sandomierskie, ale z Radomiem jako stolicą. Istniała wciąż regionalna tożsamość sandomierska – nie chodziło jednak o samo miasto, lecz Sandomierszczyznę jako charakterystyczny obszar o swojej długiej historii. W XX w. miejsce Radomia jako dominującego ośrodka administracyjnego zajęły Kielce i tak jest do dziś, z krótkim, kilkudziesięcioletnim okresem województwa tarnobrzeskiego, kiedy Sandomierz odgrywał rolę swego rodzaju drugiej stolicy tego dość małego województwa.

To miasto wybitnych ludzi. Kogo warto wspomnieć?

Trudno się z tym nie zgodzić, mając na myśli nie tylko tych, co się w nim urodzili bądź zmarli, ale również tych, którzy związali z nim przynajmniej część swojego życia. Nie licząc monarchów z dynastii Piastów i Jagiellonów, którzy często tutaj rezydowali, w średniowieczu z Sandomierzem związany był zarówno kard. Zbigniew Oleśnicki, który tutaj umarł, jak i Zawisza Czarny, urodzony w pobliskim Garbowie. W dobie renesansu w Sandomierzu przyszedł na świat wybitny muzyk Mikołaj Gomółka. Przeszło pół wieku później urodził się tutaj również kanclerz Jerzy Ossoliński. W czasach nam bliższych nie można zapomnieć o Jarosławie Iwaszkiewiczu, który czuł silną więź z Sandomierzem, często go odwiedzając. Sandomierskie korzenie ma również pisarz Wiesław Myśliwski, urodzony w podsandomierskich Dwikozach.

Michał Skotnicki na portrecie pędzla François-Xaviera Fabre’a

Michał Skotnicki na portrecie pędzla François-Xaviera Fabre’a

Pracownia Fotograficzna MNK

W sandomierskim Muzeum Zamkowym odwiedzających przyciągała tego lata jedyna swego rodzaju wystawa. Opowiadała o grand tourach, czyli popularnych przed wiekami wyprawach polskich ziemian do korzeni cywilizacji, Francji i Włoch. Tu bohaterami byli Michał Skotnicki i jego żona Elżbieta, mieszkańcy Sandomierszczyzny i dziedzice sławnego rodu Bogoriów. Ich wyprawa była jedną z ostatnich tego rodzaju, ale przyniosła nadzwyczajny plon.

Plus Minus: Wystawa o grand tourze Skotnickich w Sandomierzu była oryginalnym pomysłem. Skąd wyszła inspiracja tego projektu?

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi