Bogusław Chrabota: Moskwa straszy końcem świata

Wizja zagłady, którą grozi Kreml, wywodzi się z Biblii i niekoniecznie musi się ziścić.

Publikacja: 06.09.2024 10:00

Bogusław Chrabota: Moskwa straszy końcem świata

Foto: Adobe Stock

Pisałem ostatnio o technologiach, które rychło zawładną światem. Podejmując taką narrację, trudno być specjalnie oryginalnym. Pióro samo się ugina (przepraszam za archaizm) w dość oczywistą stronę; każe utożsamiać owe władztwo ze śmiertelnym zagrożeniem, a nawet pełną zagładą. Bo tak właśnie jest. Katastroficzne wizje przyszłości związane z rozwojem technologii to chyba najczęstsza projekcja przyszłości. Totalną zagładą ludzkości związaną z brakiem kontroli nad rozwojem technologii straszyli nie tylko filozofowie, poeci, pisarze, filmowcy, ale nawet ci, którzy sami kładli fundamenty pod rozwój cywilizacji technicznej, także tej cyfrowej; w swoich czasach Einstein, a współcześnie Gates czy Musk.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Ukraina, Kursk i wolna Rosja. W co zagrają Zełenski i Ponomariow?

Koniec świata, który nieustannie się powtarza

To zresztą typowe w uniwersum kultury zrodzonej z judaizmu i chrześcijaństwa. Lubi się tu postrzegać fatum na wzór srogiego starca, który z mieczem w ręku próbuje wygubić grzeszników. Zarówno Stary, jak i Nowy Testament z lubością epatują figurą zagłady. To wszystko echa dręczonego plagami Egiptu, palonej ogniem Sodomy, wymordowanych przez Mojżesza czcicieli cielca. Kolejnym odcinkiem tego tragicznego komiksu sprzed dziesiątków wieków jest Apokalipsa św. Jana, nie tylko dowód ciągłości eschatologii, ale i jej przeniesienia na grunt religii miłości. Trochę jedno do drugiego nie pasuje; strach przed boskim gniewem nie do końca konweniuje z sensem nadziei. Ale cóż, Nowy Testament wywodzi się ze Starego. Trudno było dziedzicom pierwotnego judaizmu zaakceptować wizję wiecznego życia wśród baraszkujących beztrosko olimpijczyków.

W efekcie mamy obezwładniającą projekcję wijącego się w konwulsjach świata dni ostatnich; pełnego krzyku, ognia, lejącego się z nieba gorącego asfaltu, piekielnych istot wycinających rzesze grzeszników, czemu z wysokości przygląda się nieliczny zastęp ocalonych. To sprawiedliwi, dzieci boże, jedyni ocaleni z pogromu. Depozytariusze spełnionej nadziei i przyszłość ludzkości.

Kiedy słucham Dmitrija Miedwiediewa czy innych moskiewskich bajkopisarzy o trzeciej wojnie światowej, na której progu rzekomo jesteśmy, to wiem, że z jednej strony operują tą wizją, a z drugiej odwołują się do naszego nią skrępowania.

Mój Boże, cóż to za banał. Ileż razy ta figura odbijała się w znanej nam sztuce; legendy, poematy, powieści, filmy złe i dobre, seriale. Nic chyba w języku ludzkiej sztuki nie wyraża się częściej prócz figury zawiedzionej miłości. Banał, a jednak wciąż pracuje. Oto więc mamy obraz, z którym się urodziliśmy i z którym umrzemy. Obraz, który przeorał schematy wyobraźni, ufundował etykę, stworzył jeden z toposów najsilniejszych i wszechobecnych. Po co o nim piszę? Bo niekoniecznie musi być prawdziwy; nawet więcej, niemal nie ma odpowiedników w rzeczywistości; nawet jeśli uwzględnimy największe tragedie w historii świata, najbrutalniejsze akty antyhumanitarne, to ludzkość trwa. Historia się nie skończyła. A człowieczeństwo wciąż nas zaskakuje niezwykłą siłą przetrwania.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Sankcje za demokracje. O negocjacjach pokojowych Kijowa i Moskwy

Dimitri Miedwiediew to kolejny bajkopisarz

Kiedy słucham Dmitrija Miedwiediewa czy innych moskiewskich bajkopisarzy o trzeciej wojnie światowej, na której progu rzekomo jesteśmy, to wiem, że z jednej strony operują tą wizją, a z drugiej odwołują się do naszego nią skrępowania. Oto wsparcie demokratycznych krajów Zachodu dla Ukrainy nie jest naturalnym odruchem pomocy krajowi w opresji, ale konfrontacją cywilizacji. Starciem gigantów. Sprawą świętą z jednej strony, z drugiej ostateczną. Ta bitwa nieuchronnie musi się skończyć kryterium nuklearnym, które zamknie dzieje świata. Finałem, który przeżyje niewielu (czytaj: Putin i jego banda pochowani w bunkrach na Uralu). Groźba ma wyzwolić strach. Nie tylko osadzony w rachunku prawdopodobieństwa (w istocie dysponujemy arsenałem, który może zniszczyć świat kilkakrotnie), ale atakujący nas podkorowo; przecież wychowano nas w toposie grożącej światu zagłady.

Ano nie. Arogancją – rzecz jasna – byłoby odrzucenie rachunku prawdopodobieństwa, ale tenże może dotyczyć także innych zdarzeń. Na przykład tezy przeciwnej, że strony nie użyją broni jądrowej. Matematykom zostawiam obliczenia. Sam nie wiem, jak się z nimi zmierzyć. Za to rozsądek, czyli wnioski z akumulowanej przez dziesiątki ludzkich pokoleń wiedzy i pojmowania, podpowiada, że i tym razem przetrwamy. Samobójstwa popełniają ludzie, rzadziej cywilizacje. A Putin, gdyby świadomie chciał użyć strategicznej czy taktycznej broni jądrowej, dawno by to zrobił.

Z niecierpliwością więc czekam na koniec tej wojny najbardziej konwencjonalnej. Wyglądam zawieszenia broni. I namawiam, by nie dać powodować się tylko strachem. To im, na Kremlu, zależy, byśmy się bali. Jak przez całą historię cywilizacji, która stworzyła świat, w jakim żyjemy.

Pisałem ostatnio o technologiach, które rychło zawładną światem. Podejmując taką narrację, trudno być specjalnie oryginalnym. Pióro samo się ugina (przepraszam za archaizm) w dość oczywistą stronę; każe utożsamiać owe władztwo ze śmiertelnym zagrożeniem, a nawet pełną zagładą. Bo tak właśnie jest. Katastroficzne wizje przyszłości związane z rozwojem technologii to chyba najczęstsza projekcja przyszłości. Totalną zagładą ludzkości związaną z brakiem kontroli nad rozwojem technologii straszyli nie tylko filozofowie, poeci, pisarze, filmowcy, ale nawet ci, którzy sami kładli fundamenty pod rozwój cywilizacji technicznej, także tej cyfrowej; w swoich czasach Einstein, a współcześnie Gates czy Musk.

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi