Polska bez makijażu. Dlaczego piękno wciąż jest dla Polaków kłopotem

Jak to się stało, że z naszym stosunkiem do kobiecego piękna wciąż tkwimy w latach 90. poprzedniego stulecia?

Publikacja: 02.08.2024 10:00

Polska bez makijażu. Dlaczego piękno wciąż jest dla Polaków kłopotem

Foto: Mirosław Owczarek

Trzy kobiety stoją w zwartej grupce. Wszystkie mają koło trzydziestki. Przyglądają się bacznie swoim stopom, a dokładniej – palcom u nóg. Każdy z trzydziestu paznokci jest starannie pomalowany lakierem: jedna dziesiątka srebrzystym, druga – połyskliwie granatowym, trzecia zaś klasycznie, a zarazem pod kolor sukienki – soczystą, ciemną czerwienią.

– Świetne sandały. No, no i paznokcie sobie zrobiłaś – Ta-od-granatowych z wyraźną aprobatą zwraca się do Tej-od-srebrnych.

– Naprawdę Ci się podoba? A ja nie byłam pewna. Tak mnie jakoś wzięło na wiosnę. – Tej-od-srebrnych robi się bardzo miło. – Na ręce już mi nie starczyło cierpliwości – dodaje.

– Co tam ręce, ręce nieważne. Lubię popatrzeć na swoje stopy, jak mam pomalowane – dorzuca Ta-od-czerwonych-pod-kolor-sukienki.

– Piękny kolor – to Granat, najwyraźniej wyrocznia w tej grupce, chwali Czerwień, a następnie ostrożnie, z przepraszającym uśmiechem zwraca się do Srebra:

– Wiesz, czytałam gdzieś, że na nogach lepiej idą ciemne kolory. Nie, żeby tak było brzydko, przeciwnie, tylko taka jest, zdaje się, zasada”.

Czytaj więcej

Jak stać się najlepszą wersją samego siebie

Agnieszka Graff o urodzie, czyli jak polski feminizm wstaje z kolan

Fragment z jakiejś lekkiej i niewymagającej literatury dla kobiet? A może upiększone sprawozdanie z dyskusji toczącej się na jakiejś zamkniętej, kobiecej grupie w mediach społecznościowych?

Zakończenie tej scenki rodzajowej zdradza wszystko: „Właścicielka srebrnych paznokci jest nieco zbita z tropu, ale wciąż zadowolona z wyglądu swoich stóp. Postanawia jeszcze zasięgnąć języka co do najlepszej marki lakieru. Tę informację otrzyma już na schodach; jest po dziesiątej, biuro warszawskiej organizacji feministycznej, »Ośki«, właściwie dawno powinno być zamknięte. Trzy feministki – powiedzmy, że dwie i pół, bo Ta-od-czerwonych tylko sympatyzuje – ze swoją rozmową o lakierach jeszcze wszystko opóźniają. Po kilkugodzinnej debacie o cielesności u Zapolskiej i Prusa jesteśmy jednak zmęczone, mamy ochotę na pogaduchę, plotę, komplement. Poza tym naprawdę chcę wiedzieć, jaki jest najlepszy lakier do paznokci”.

Tak (na jeden ze sposobów) zaczynał się i wstawał z kolan polski feminizm w „Świecie bez kobiet” Agnieszki Graff z 2008 r. W rozdziale „Odczepmy się od urody” poruszanych jest jeszcze wiele innych, interesujących, a nawet intrygujących kwestii. Zaczynając od tej najbardziej oczywistej, czyli wytłumaczenia, że feministka wcale nie musi być brzydka, poprzez obronę konkursów miss oraz konieczności przyjęcia do wiadomości fascynacji kobiet kulturą masową (pismami kobiecymi, romansami, operami mydlanymi), a także podjęcie krytyki nurtu antypornograficznego, kończąc na obronie makijażu i dbania o urodę.

Wiele z tych spraw przybrało już do dziś zupełnie inną formę, ale z jedną wciąż mamy wielki problem – piękno pozostaje dla nas kłopotem, z którym należy się zmierzyć. Niezależnie od tego, czy nasze serce znajduje się bardziej po lewej czy po prawej stronie.

Zdrowsze bez kremów, lakierów i pudrów? Niektórzy by się zdziwili, co się kryje za „naturalnym wyglądem” 

Ogólnie wymogi społeczne są takie, że kobieta mimo wszystko piękna być powinna. Ale sam makijaż, kosmetyki, wszelkie upiększania ciała, oceniane są jednoznacznie jako głupoty i błahostki. Kto to widział na poważnie zajmować się jakimiś mazidłami, kremami oraz kolorowymi puzderkami. Przecież nikt rozsądny nie traciłby na to ani czasu, ani pieniędzy. Niewiasta piękna ma być z natury bez żadnych chemicznych wspomagaczy.

O ironio, panie chwalone za naturalność też najczęściej wspomagają się kosmetykami, tyle tylko że takimi, które nie są widoczne na pierwszy rzut oka. Niestety, panowie (nie oszukujmy się, to właśnie oni w głównej mierze stawiają się w pozycji arbitrów elegancji) nie potrafią zrozumieć, że makijaż, nawet taki składający się z kilkunastu produktów kosmetycznych, bywa niewidoczny.

Ale według prostych schematów najprościej jest osądzać, wtedy klaruje się łatwy do ogarnięcia obraz świata. Bo nie chodzi wcale o troskę wobec kobiet, aby nie truły swych ciał chemią kosmetyków kolorowych. Co ciekawe, niektóre z pań przytakują z zadowoleniem, gdy słyszą taką retorykę, wierząc gorąco, że bez kremów, lakierów i pudrów są zdrowsze, a przy tym promieniują naturalnym wdziękiem. Tak jakoś czasami podskórnie czują, że są lepsze od tych wyfiokowanych, spędzających czas przed lustrem.

Jednak ta metoda na poprawę własnego samopoczucia dość szybko zawodzi, gdyż współczesne kosmetyki kolorowe, zwłaszcza te z górnej półki, nierzadko służą też zaawansowanej pielęgnacji. Taka jest, niestety, prawda – trudno jest uzyskać perfekcyjną cerę (bez przebarwień, zaskórników, wągrów itd.) bez zewnętrznego wspomagania, nie wspominając już o ochronie przed słońcem, redukcji zmarszczek i tym wszystkim, co opóźnia procesy starzenia. Mówiąc wprost: od malowania się na co dzień do bycia wypindrzoną karykaturą samej siebie jest całkiem daleka droga.

Czytaj więcej

Kacper Kita: Kto wywróci stolik w Unii Europejskiej?

Kino akcji, piwo przed telewizorem i przesiadywanie w garażu. Prostaccy faceci są akceptowani, a kobiece zainteresowania wywołują społeczny niesmak

Tak jak wspomniałam – nie o zdrowie czy szacunek do własnego ciała rozgrywa się gra. To z kobietami jest problem. A raczej z tym, czym mają ochotę się zajmować. Z automatu bowiem uznaje się takie rzeczy za coś gorszego sortu, głupkowatego i nieistotnego. Ale co się dziwić, skoro jest to wszystko przeznaczone dla tej płci mniej lotnej, mniej wyrafinowanej i nieprzeznaczonej do rzeczy wielkich.

Chociaż istnieje wiele prostackich rzeczy przeznaczonych dla mężczyzn, to właśnie tzw. kobiece zainteresowania wywołują największy społeczny niesmak. Choć nie można uznać, że oglądanie akcyjniaków, picie piwa przed telewizorem, bezproduktywne przesiadywanie w garażu stanowią jakieś wyrafinowane formy spędzania wolnego czasu, to o paniach najczęściej mówi się, że nie mają żadnych zainteresowań, tylko by oczy malowały. No, a jak dodamy do tego podróże małe i duże, Netflixa to automatycznie otrzymujemy wizję typowej, współczesnej „głupiej baby”.

Trudno jakoś niektórym pojąć rozumem, że malowanie się, dbanie o urodę może być po prostu relaksem, chwilą wytchnienia od codziennego zgiełku. Nie musi być synonimem nieskromności i próżności lub objawem tkwienia w oparach patriarchatu. Tak jak dodawała Agnieszka Graff pod koniec rozdziału swojej książki: „Nie idę do drogerii ze strachu, lecz po to, by poprawić sobie humor. Nie jest przypadkiem, że kosmetyki najlepiej sprzedają hasła takie jak »jesteś tego warta«, a w pismach kobiecych porady kosmetyczne często zaczynają się od słów »zrób sobie wakacje« albo »bądź dla siebie dobra«. Istnieją realne obszary opresji, dyskryminacji czy choćby zmęczenia kobiet, a przemysł kosmetyczny oferuje nam chwilę oddechu (»podaruj sobie odrobinę luksusu!«), małą wycieczkę do narcystycznego raju, przypominającego wczesne dzieciństwo. Do miejsca, gdzie jest ciepło, ładnie pachnie, a kochająca kobieca dłoń (własna lub kosmetyczki) wklepuje w skórę coś bardzo miłego”. Niemniej ta chwila wytchnienia wciąż wywołuje u wielu zgrzytanie zębami. Tak jakby kobiecy odpoczynek niszczył dobrostan społeczny, wywracał do góry wszystkie zasady i reguły. Przecież w tym czasie mogłyby zająć się czymś pożytecznym, prawda? Np. wychowywaniem dzieci, robieniem obiadu albo sprzątaniem. Wszyscy przecież wiemy, że tylko mężczyźni pracują „na poważnie”, a baby jedynie przekładają papierki w tych korporacjach, w przerwach między wklepywaniem na twarz podkładu.

Wymagania wobec matki i żony: mają być piękne, ale nie marnować czasu na dbanie o urodę

Wydawać by się mogło, że jest to pieśń czasów dawno minionych. Przecież do wszystkich już dotarło, że kobiety mogą robić karierę, spełniać się zawodowo, a przy tym mieć „poważne” zainteresowania. Niemniej w tym numerze nie zajmujemy się paradoksami związanymi z pięknem, ponieważ chcieliśmy powspominać sobie stare, ale wcale nie takie fajne, czasy. Nasze dwuznaczne podejście do piękna po prostu przybrało inną formę, ale, jak to mówią, niesmak co u niektórych wciąż pozostał i trzyma się mocno. Bo jak inaczej ocenić te wszystkie utyskiwania na to, że jedynym niezbywalnym atrybutem pań jest ich uroda? Czemu wciąż musimy się tłumaczyć, że oprócz kosmetyków interesują nas też inne rzeczy?

Nawet Agnieszka Graff, lata temu, musiała wspomnieć o tym, że przed dyskusją o paznokciach panie brały udział w rozmowie na temat cielesności u Zapolskiej i Prusa. Nie wiadomo, dlaczego trzeba było usprawiedliwić to przyglądanie się lakierom odbytym wcześniej intelektualnym zaangażowaniem. Tak jakby od zawsze istniało nieusuwalne, absolutne i domagające się jednoznacznego wyboru „albo-albo”. Albo malowanie się i dbanie o ciało, albo reszta, czyli sprawy ważne, wymagające używania rozumu. Nie od dziś wiadomo przecież, że umalowanie oka obniża IQ i kobieta zaczyna się gubić przy trochę trudniejszym tekście.

Zostawiając na boku żarty, czas potraktować ten temat serio. Największy kłopot z tym wszystkim mają przede wszystkim ci, którzy chcą dyktować kobietom, jakie powinny być. Mając na podorędziu zestaw kryteriów, wszem i wobec obwieszczając swoje morały, gubiąc się przy tym w podstawowej logice oraz zapominając o zdrowym rozsądku.

Piękno to niebezpieczny obiekt pożądania. Z jednej strony powinno istnieć, upiększać naszą rzeczywistość czy szarość codzienności, a z drugiej nie powinno ułatwiać egzystencji, nie może być czymś upraszczającym społeczną grę. Nie może pochłaniać zasobów gospodarstwa domowego i powinno jakoś tak naturalnie wydarzać się samo, aby matka i żona nie traciła na nie czasu. Zarazem niech dba o siebie, by wstydu nie przynosiła.

Czytaj więcej

Konstanty Pilawa: Koniec Unii, jaką znamy

Po trzydziestce zbrzydną, czyli jak pocieszają się sfrustrowani red-pillowcy

Spójrzmy, jak takie stanowisko zyskuje konkretną treść w ideologii tzw. red pillowców przekonanych – w dużym uproszczeniu – o tym, że potrzeby kobiet uznaje się współcześnie za ważniejsze od potrzeb mężczyzn, feministki ich upadlają, a świat niesłusznie skazuje ich na samotność. Mając z tyłu głowy, że dla panów o takich przekonaniach, którymi zapełniają internet, kobiety z definicji stanowią obiekt gorszego rodzaju, warto przyjrzeć się temu, jaką funkcję przypisuje się w ich uniwersum urodzie.

Po pierwsze, jest ona czymś, dzięki czemu kobiety mogą przejąć władzę nad mężczyznami, zmuszając ich do negatywnie wartościowanych zachowań, a przy tym uroda jest „rozdzielana” przypadkowo przez naturę, więc żadna w tym zasługa kobiet, że bywają piękne. Po drugie, przystojni mężczyźni uzyskują przewagę nad innymi reprezentantami swojego gatunku, co też jest niesprawiedliwe. Po trzecie, de facto jest ona narzędziem pozwalającym na oszukiwanie i osiąganie osobistych korzyści.

Wreszcie najważniejsze – skoro kobiety najbardziej troszczą się o to, co jest im dane z natury, z porządku przyrodniczego, to potwierdza się założenie o tym, że kierują się najniższymi instynktami. Dlatego też nie można podchodzić do nich jak do istot rozumnych.

Na szczęście w pewnym momencie urodziwe kobiety zderzają się ze „ścianą” (czytaj: po trzydziestce brzydną) i nie mogą już dłużej wykorzystywać mężczyzn, liczyć na ich atencję, czerpać od nich profitów (czytaj: pieniędzy i uwagi).

Tak to się wszystko toczy w tej naiwnej i chłopskorozumowej psychologii ewolucyjnej (notabene uznawanej przez wielu szacownych specjalistów za paranaukę, schlebiającej potocznym mniemaniom, a nie rzetelnym badaniom), ku uciesze tych, którzy w nauce i faktach szukają potwierdzenia tego, co już dawno temu uznali za prawdę. Człowiek codziennie i bez końca budzi się w rzeczywistości lat 90.

Magdalena Czyż o seksie na biurku wykładowcy. Co w tym niewłaściwego? Już tłumaczę

Trzeba uczciwie zaznaczyć, że nie tylko panowie miewają problem z pięknem, bywa ono kością niezgody również między kobietami. Stanowisko Agnieszki Graff wcale nie jest i nie było wiążące dla całego feministycznego nurtu. W końcu wciąż mocne są tam echa „Mitu urody” Naomi Wolf, gdzie wszelkie upiększanie uznaje się za synonim ucisku i uprzedmiotowienia. Niemniej te spory wciąż są lepsze od powrotu trzpiotek, które rzeczywiście traktują urodę jako swój jedyny atut i broń.

Bo w takim kierunku poszedł ostatecznie głośny artykuł Magdaleny Czyż (opublikowany niedawno na Wyborcza.pl) o tym, jak kobiety stały się niedotykalskie, nie potrafią już czerpać radości z przygodnego seksu, a w ogóle to mają mentalność zakonnicy. Nie wiem, co powstrzymało autorkę od dodania wprost, że mówi przede wszystkim o zazdrosnych brzydulach, bo to do nich z pewnością nie odnosi się zdanie z artykułu, że „są świadome zalet swojej płci i świadomie z niej korzystają”. Pani Czyż bowiem tak skorzystała z atutów swojej płci, że zaliczyła egzamin z filozofii na piątkę, bo miała romans z wykładowcą. Nie wspominam już o tym, że swoje dywagacje prowadziła w tekście, gdzie jednym z wątków była sprawa molestowania studentek. To wszystko budzi niesmak i obrzydzenie.

Autorka nie składa broni, atakuje dalej w kolejnym tekście, pytając hardo: „Zastanawiam się, jak to jest, że w kraju, w którym psa z kulawą nogą nie interesuje problem plagiatów na uczelniach, w kraju, w którym afera »humanum tumanum« trwała może z półtora dnia, taki szum robi wyznanie jednej kobiety, że dostała fory na jednym z kilkudziesięciu egzaminów podczas studiów?”.

Już tłumaczę, dlaczego zdawanie egzaminów na piękne oczy budzi taki szum. Nauka, uniwersytet, badania itd., dla wielu, niezależnie od tego, czy są kobietami, czy mężczyznami, jest świętością. To może być trudne do zrozumienia dla kogoś, kto traktował studia jako sposobność nawiązywania przygodnych relacji seksualnych i podśmiewania się na wzór bohaterek z „Seksu w wielkim mieście” z niedomyślnych profesorków, niezauważających podrywających ich studentek. Naprawdę nie wiem, czy u takiej osoby może pojawić się refleksja, że te książki, na które podobno się pokładała z wykładowcą, aby doznać cielesnych uciech, dla innych mogły być czymś, co domaga się największego szacunku. A nawet więcej: stanowią nieraz kwestię życia i śmierci, coś czemu poświęcają wszystko. No, ale dajmy zadość tym górnolotnym słowom, ponieważ jest jeszcze jeden poważny dramat wynikający z takiego postępowania.

I nie mówię wyłącznie o tym, że przez takie opowiastki znów upada wiara w to, że dziewczyny idą na politechniki i uniwersytety, bo zakochały się w nauce, a nie w przystojnym wykładowcy. I nawet nie o tym, że kolejna piękna, umalowana dziewczyna będzie musiała udowadniać, że nie jest głupia, a jej zainteresowania nie ograniczają się do make-upu. Największą zgrozę budzi seksualizowanie relacji międzyludzkich. Jakby mężczyźni i kobiety nawiązywali ze sobą kontakt tylko po to, aby połączyć się w pary. Dlatego też trzeba być czujnym i bacznie obserwować. Chłopak dyskutujący po wykładzie z profesorem nie budzi podejrzeń, ale dziewczyna? Czy wypada jej kontynuować dyskusje po godzinach? A kiedy na konferencji podchodzi do prelegenta, bo nie zdążyła zadać pytania, czy na pewno ma czyste intencje? A ten wykładowca, co tak długo omawia prace ze studentką, na pewno nie chce od niego czegoś innego?

W takich warunkach nauki nie da się uprawiać, no, chyba tylko po uznaniu, że część osób jest w salach wykładowych wyłącznie po to, aby upiększać otoczenie. No bo do czego innego mogą służyć ładni ludzie?

Czytaj więcej

"Królestwo: Exodus”: Nihilista w szpitalnej kaplicy

Piękno, przerażający Lewiatan. Wspólny problem konserwatystów i postępowców

W tej całej społecznej polaryzacji, wiecznej wojnie między płciami, zaganianiem bab do kuchni, a chłopów na front zapominamy o tym, że przed byciem kobietą bądź mężczyzną jesteśmy przede wszystkim ludźmi. I wymyśliliśmy coś takiego jak kultura, dzięki czemu nie musimy już tak bardzo oglądać się na to, co ma nam do zaproponowania natura. Możemy nosić ubrania, jeść nożem i widelcem, dbać i zwiększać nasze cielesne oraz umysłowe atrybuty. Nie jesteśmy zbiorowym organizmem, który jedynie dzieli się na mniejsze części z przypisaną im konkretną funkcją. Mamy indywidualne powołanie do robienia czegoś. Nawet jeśli większość podobnych nam zajmuje się czymś zupełnie innym. A fundowanie poczucia własnej wartości na tym, że inni, nieznani nam mężczyźni czy kobiety osiągali znaczące sukcesy i są zdecydowanie lepsi od tej drugiej płci, jest tylko miłym oszukiwaniem swojego ego. W końcu nie trzeba nad sobą pracować, starać się być kimś lepszym, skoro z automatu przynależy się do „lepszego gatunku”.

Najtrudniej zaakceptować rzeczy najprostsze. To, że kobiety mogą się malować, a jednocześnie nie być głupie i mieć inne zainteresowania. Albo nawet mogą tylko dbać o urodę i nie dbać o swój rozwój intelektualny. Tak jak mężczyźni spędzający swoje życie na piciu piwa. Nie oznacza to oczywiście, że piękno nie niesie ze sobą jeszcze innych zagrożeń. Nieustanna pogoń za urodą znaną tylko z mediów społecznościowych przynosi wiele społecznych i zdrowotnych szkód. Popycha nastolatki w stronę zaburzeń odżywiania, a nastolatków do traktowania koleżanek jak przedmiotów służących do zaspokajania ich fantazji. Coraz to nowe zabiegi upiększające mogą wydrenować nasze kieszenie, ponadto bywają niebezpieczne, a nawet szkodliwe.

Mając to wszystko na względzie, do piękna trzeba podchodzić z rozsądkiem. Jednak nie ma co się oszukiwać – ten postulat chyba nigdy nie doczeka się spełnienia. Bo piękno to najbardziej przerażający Lewiatan, który wrogów ma wszędzie. Nie znoszą go zarówno konserwatyści (bo niszczy skromność i pokorę), jak i ci o bardziej progresywnych poglądach (gdyż niweczy równość i uprzedmiotawia). A mimo to jest pożądany oraz wypatrywany. I my nadal nie potrafimy się z nim uporać.

Trzy kobiety stoją w zwartej grupce. Wszystkie mają koło trzydziestki. Przyglądają się bacznie swoim stopom, a dokładniej – palcom u nóg. Każdy z trzydziestu paznokci jest starannie pomalowany lakierem: jedna dziesiątka srebrzystym, druga – połyskliwie granatowym, trzecia zaś klasycznie, a zarazem pod kolor sukienki – soczystą, ciemną czerwienią.

– Świetne sandały. No, no i paznokcie sobie zrobiłaś – Ta-od-granatowych z wyraźną aprobatą zwraca się do Tej-od-srebrnych.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi