Jak stać się najlepszą wersją samego siebie

Widząc swą potęgę, pragniemy osiągnąć jeszcze więcej, chcemy przekroczyć swe naturalne granice, a w konsekwencji musimy porzucić samego siebie.

Publikacja: 12.07.2024 10:00

Człowiek jest zdolny do wielkich rzeczy, tkwią w nim niewyobrażalne twórcze siły, które pełną moc ob

Człowiek jest zdolny do wielkich rzeczy, tkwią w nim niewyobrażalne twórcze siły, które pełną moc objawią… gdy porzucimy ich indywidualny wymiar. To w masie ma tkwić siła, to ona jest najważniejszym faktem do zbadania

Foto: ilbusca

Spór o to, czy człowiek jest czymś „wielkim”, czy też stosunkowo „małym” wśród wszelkich otaczających go bytów, trwa od samego początku naszej aktywności intelektualnej. Bo religia, naciski społeczne i kulturowe sobie, a mimo to człowiek zawsze tak jakoś kombinuje, aby wyjść poza to, co jest mu pisane przez naturę i los. Jednak najważniejsze pytanie dotyczy zakresu tej władzy: jak bardzo można panować nad sobą i światem przyrody? Niemniej panowanie to dopiero początek. Nie chodzi przecież tylko o to, żeby dostatecznie wykorzystać dostępne nam narzędzia i środki, by żyło nam się lepiej i dostatniej. Stawka jest o wiele wyższa: gra toczy się o możliwość zmiany bądź przekształcenia tego, co powszechnie obowiązujące. Inaczej mówiąc: o przełamanie praw przyrody i tego, co organizuje ludzką naturę.

Chociaż pewne tendencje były obecne już wcześniej, poważnie robi się dopiero w XVI i XVII wieku. Z przyrody sukcesywnie znikają przyczyny celowe, wedle których już od starożytności i Arystotelesa celem każdej substancji jest osiągnięcie przez nią doskonałości, a więc dobra. W tym duchu jabłko spada na ziemię, ponieważ jego celem (o ile nic nie stanie mu na przeszkodzie) jest znaleźć się jak najbliżej ziemi. Niemniej w nowożytności celowość zostaje zastąpiona przez wyjaśnienia sprawcze. Izaak Newton wybornie wyłożył, że jabłko nie spada na ziemię, bo takie jest miejsce jego przeznaczenia, lecz z powodu siły grawitacji, z jaką Ziemia działa na ten owoc. A takie postawienie sprawy zmienia całkowicie obraz świata. Nie tylko dlatego, że coraz mniej w nim miejsca dla Pana Boga i jego rozumnego planu. Jabłko nie może sobie stawiać żadnych celów, nie dąży z rozmysłem do tego, aby znaleźć się na ziemi. Z tym prawdopodobnie każdy się zgodzi. Jak i z tym, że tylko człowiek może wyznaczać sobie cele do realizacji. A rzeczy materialne jedynie podlegają pewnym siłom i prawom, które wprost czekają na odkrycie.

Niemniej żądne wiedzy ludzkie poznanie wcale nie chciało się w tym miejscu zatrzymać. Bo skoro prawa można odnaleźć, to czemu przy okazji nie można ich zmienić, trochę przekształcić, usprawnić zgodnie z naszą wolą?

Czytaj więcej

Przemysław Batorski: Męki polityki historycznej

Człowiek staje w centrum świata

Przyroda stała się Księgą Natury, która tylko czeka na poprawne odczytanie. Jeszcze przez długi czas jej autorem miał być Bóg, a później już nie wiadomo, kto i po co coś takiego sprawił. Ale twórca tego wielkiego dzieła wcale już nie był taki ważny. Liczyło się to, że w naszym zasięgu są siły, które możemy wykorzystywać wedle naszego uznania. Nie tylko po to, aby budować wspaniałe konstrukcje teoretyczne, lecz także w celach praktycznych, by każdemu na ziemi po prostu żyło się lepiej. Nic w tym przecież zdrożnego – w tym wykorzystywaniu dostępnych nam materiałów, tworzeniu narzędzi badawczych do okiełznywania groźnych przyrodniczych sił. No, ale jakoś człowiek nigdy nie chce się zatrzymać, zawsze coś go pcha do tego, aby przekroczyć to, co z natury nieprzekraczalne. Nawet jeśli deklaratywnie zniża się do poziomu faktów empirycznych.

W tej mechanistycznej wizji świata empiria musiała zostać doceniona. Liczyło się analizowanie każdego najmniejszego bytu. Jednak już nie po to, aby poznać jego istotę, dociekać o jego jakościach bądź atrybutach, bo przecież trzeba dążyć do prawdy. Rzeczy były ważne ze względu na swą użyteczność, funkcję, które mogły sprawować w powszechnie obowiązującym systemie władzy. O ile można je do czegoś wykorzystać, o tyle warto się nad nimi pochylać.

Zdawało się ówczesnym badaczom, że w końcu odnaleźli naukowe wyjaśnienie dla dostrzegalnego gołym okiem chaosu występującego w przyrodzie. Owszem, przedmioty nieustannie się zmieniają, przekształcają, znikają i się pojawiają. Ale nie potrzeba Boga do utrzymywania w ryzach tego bezładu, skoro mamy niepodważalne prawa i reguły, wedle których to wszystko się wydarza. To nie obiekty okazywały się stałe i niezmienne, lecz dotyczące ich procesy. Grawitacja, zasada bezwładności, zasada zachowania pędu, mechanika płynów, prawo Hooke’a i Pascala, trzy prawa ruchu planet, fizyka cieplna – można wymieniać praktycznie bez końca. Na tym opierała się stabilność świata, uwolnionego w końcu od nietrwałości rzeczy. Ale czy owe prawa rzeczywiście były takie niepodważalne? Francis Bacon, ojciec nowożytnego empiryzmu, który podobno dokonał żywota z powodu przeziębienia, nabawiwszy się go, gdy wypychał kurę śniegiem, aby sprawdzić, jak zimno wpływa na konserwację żywności, zgodnie z duchem czasu stwierdzał, że prawdziwa potęga człowieka polega na podporządkowaniu prawom i zasadom natury. Ale zaraz, jeszcze nieśmiało, dodawał – a prawdziwe podporządkowanie polega na tym, że uczymy się nimi władać, aby ostatecznie nad nimi panować, czyli przerabiać zgodnie z przyjętymi wcześniej założeniami.

Wśród badaczy o nastawieniu empirycznym bardzo szybko uwidocznił się pewien dwuznaczny paradoks. Z jednej strony człowiek okazywał się tylko jednym z elementów świata przyrodniczego, zdeterminowanym przez takie same siły i prawa. Pod wieloma względami ograniczony, niedostępna mu była istota rzeczy, mógł badać jedynie to, na co pozwalały mu jego niedoskonałe zmysły i rozum, który nie był już wychwalany pod niebiosa. Człowiek miał znać swoją miarę i nie wychylać się za bardzo poza wykreślony przez empirię zakres doświadczenia. Natomiast z drugiej strony kryła się w tym wszystkim jakaś wspaniała obietnica. Bo ten, kto bada, kto wyznacza cele i zakres przeprowadzanej przez siebie analizy, ten trzyma w garści ogromną władzę. Nie jest przecież tak, że jedynie biernie odczytuje Księgę Natury. Owszem, odkrywa, w jaki sposób płynie woda, ale może też zmienić jej bieg. Posiada w końcu siły twórcze wpływające na rzeczywistość.

Wymyślone pojęcie świadomości

Jeszcze mocniej unaocznią nam to brytyjscy empiryści. John Locke i George Berkeley. O ich zasługach dla filozofii można napisać grube tomy. Ja jednak chcę zwrócić uwagę, w jaki sposób sankcjonują nową perspektywę ujmowania świata. Uważam, że najważniejszym zdaniem z „Rozważań dotyczących rozumu ludzkiego” Johna Locka’a jest to ze wstępu, w którym autor stwierdza, że jego książka mogłaby być lepsza, ale już bardziej nie chciało mu się jej poprawiać.

To stwierdzenie nie było po prostu kurtuazyjnym zabezpieczeniem się przed niedoróbkami dzieła (nomen omen i tak wprowadzał poprawki przy okazji kolejnych wydań). Ono uprzedza czytelnika, jak traktuje się tam pojęcia, bowiem autor nie za bardzo troszczy się o ich definicyjną ścisłość. Bo to już nie jest wcale takie ważne. Liczy się to, że dobrze sprawują swoją funkcję, czyli ułatwiają poruszanie się wśród dostępnych nam danych, które czerpiemy z doświadczenia. Wystarczy, że mniej więcej wiemy, do czego się odnoszą. Dzięki temu możemy na nich pracować i wykorzystywać je do innych celów. Co więcej, nie muszą mieć wcale związku z rzeczywistością. Potrafimy w końcu stworzyć pojęcie ojcobójstwa, chociaż w świecie może nie istnieć żaden syn, który zabiłby ojca. Taka jest siła kreacji tkwiąca w człowieku.

Ale to jeszcze nie koniec, na tym nie można się zatrzymać. Nic tak wdzięcznie nie poddaje się przeróbkom jak pojęcia. John Locke zmienił znaczenie pojęcia „consciousness” z religijnego sumienia na całkiem świecką świadomość, aby lepiej opisać to, co dzieje się w naszym wnętrzu, w naszej głowie. Tę metodę postępowania jeszcze lepiej rozjaśni George Berkeley, gdy będzie pisał, że tym, co określa zarówno Boga, jak i człowieka, jest aktywność, siła nieustannego tworzenia. Oczywiście nie dla nas jest całkowita boska potęga, ale wciąż możemy powtarzać działalność Adama, pierwszego człowieka, nadając nazwy napotkanym rzeczom i zjawiskom.

Ale z nazwami trzeba postępować niezwykle ostrożnie (sam Berkeley nie omieszkał poddawać ich srogiej krytyce), bo co raz zostanie wprowadzone do rzeczywistości, już nie będzie chciało jej opuścić, zmieni jej oblicze na wieki wieków. I miał w tym chyba wielką rację. Jeśli zapytamy kogokolwiek, czy coś takiego jak świadomość istnieje, to nawet nie potraktuje nas poważnie. Przecież to oczywiste, że istnieje, przydaje się do opisu naszych stanów psychicznych. Zapomnieliśmy tylko, kto ją wymyślił.

Zainteresowania brytyjskich empirystów pouczają nas o jeszcze jednej ważnej rzeczy. Zwrócili się oni do naszego wnętrza, szukając tam kolejnego materiału do empirycznych badań, tworząc prawa rządzące naszą świadomością. I tak jak przyrodę można było poddawać modyfikacjom, tak i nasza natura stała się nad wyraz plastyczna. Bo niby coś na nas wpływa, coś nas determinuje, ale jakoś te swoje nawyki możemy ukierunkowywać w dobrą stronę. A nawet jeśli nie, to sama wiedza o nich dostarcza nam praktycznych wskazówek na temat tego, jakie oczekiwania możemy mieć co do własnej osoby. Jednak na prawdziwą rewolucję trzeba było czekać dopiero do czasów industrialnych, gdy zaczął królować pozytywizm.

Czytaj więcej

Kacper Kita: Kto wywróci stolik w Unii Europejskiej?

Przekształcić swoją naturę i wznieść się ponad innych

Herbert Spencer już nie miał oporów – prawa natury można nie tylko zmieniać, lecz także aktywnie na nie wpływać, oczywiście z licznymi zastrzeżeniami i obostrzeniami. No, ale zakres tego, co niezmienne oraz niemożliwe do przekroczenia, stale się kurczył. Nie zapominajmy, że wiek XIX był prawdziwym wiekiem cudów. Wtedy powstał wehikuł do prędkiego przemieszczania się na duże odległości (pociąg), maszyna do przekazywania na odległość tekstu (telegraf) i słów (radio), małe urządzenie, które zamieniało noc w dzień (żarówka), unieruchomiono i zachowano fragmenty świata (fotografia), a także zamknięto zimno w pudle (lodówka). Nic zatem dziwnego, że wydawało się, że człowiek może osiągnąć wszystko, a granice nakładane jego poznaniu były nic niewarte.

Takie były powszechne nastroje, choć sami naukowcy pozostawali bardziej wstrzemięźliwi. Mówili przecież, że badać można tylko fakty, to co w przyrodzie, to co możemy empirycznie sprawdzić, żadne rozumowe wymysły i dzikie twory naszej wyobraźni. A potem przeprowadzali najbardziej fantastyczne eksperymenty, z pogranicza niemożliwości.

Ale tym, co interesowało człowieka najbardziej, był zawsze on sam. Wiek XIX dawał nadzieję na to, że można zmieniać nie tylko świat, lecz także ludzką naturę. A nawet było to konieczne, ponieważ rzeczywistość stała się wręcz przepełniona faktami, które domagały się badania. Taki nadmiar materiału źródłowego wymaga rzeszy badaczy, pieczołowicie segregujących i klasyfikujących w laboratoriach dane. Tylko jak ich stworzyć? Jak zmienić ich osobowość, aby te w sumie nudne i powtarzalne badania nie były dla nich zbyt męczące? Interesujący pomysł miał nasz Julian Ochorowicz, ojciec pozytywizmu warszawskiego, do którego na lata przyległa łatka okultysty. A przecież badał on tylko nowy dział zjawisk, jeden z kolejnych odkrytych w wieku pary i elektryczności. Zresztą badanie wirujących stolików w tym czasie zajmowało wielu zacnych naukowców. Wróćmy jednak do tego, jak stworzyć nowego człowieka, skoncentrowanego na naukowych badaniach, raz po raz dokonującego kolejnego odkrycia.

Według Juliana Ochorowicza należało się pozbyć wszelkich osobistych ambicji. Nowy, wspaniały świat nie potrzebuje geniuszy, lecz sprawnych laborantów, którzy niestrudzenie będą gromadzić fakty. Oczywiście pomocne jest w tym odpowiednie wychowanie, ale nie ma co czekać na to, aż wyrośnie nam nowe pokolenie. Owszem mamy w sobie pewne determinujące popędy, ale trzeba je po prostu ukierunkować na cele adekwatne oraz wartościowe. Pomocna przy tym okaże się zintensyfikowana praca nad sobą. Trzeba wykształcić w sobie odpowiedni zapał do pracy przez ciągłe wykonywanie tych samych zadań. Jeśli będziemy się kierować stosownymi wskazówkami (jak przygotować materiał badawczy, jakie powinny być nasze cele, jak skonstruować wnioski) wypracowanymi przez pozytywizm – wynik badania zawsze będzie rzetelny i pewny. Bo w takim ujęciu my też jesteśmy przedmiotem badania. A to, czym się zajmujemy, jest drugorzędne wobec tego, czy stosujemy odpowiednią metodę badawczą. Analogicznie jak w przypadku bytów przyrodniczych – ludzie mogą się między sobą różnić, ale podlegają tym samym procesom, na które w pewien sposób potrafimy wpływać. Ważne, aby uwierzyć pozytywizmowi i zacząć aktywnie działać na rzecz tego, co blokuje nasz potencjał.

Julian Ochorowicz podawał wiele konkretnych rad na temat tego, jak można zmienić swoją naturę. Bo nie chodziło tylko o drobne korekty charakterologiczne, trzeba przebudować się bardziej dogłębnie, aby sprostać wyzwaniom stawianym przez wiek XIX. A zatem należało prowadzić osobisty dziennik, żeby samego siebie poznać. Gdy już zdobędziemy taką wiedzę, będzie można zastosować kolejne metody rugujące wady, a wzmacniające zalety. Jeżeli nauka zbyt nas męczy, to trzeba nawet zmuszać się do czytania i powtarzania, by w końcu przychodziło nam to niejako machinalnie, bez udziału znudzenia czy strudzenia. Ideałem, do którego należało dążyć, był przecież naukowy styl życia. A naukowcem mógł zostać każdy, bo istniały odpowiednie ku temu sposoby. Ale był jeszcze jeden skutek owych metod – dzięki nim człowiek mógł wyzbyć się niepotrzebnych emocji. Bo praca naukowa jest spokojna i pozbawiona wzruszeń, odrywa nas od niepotrzebnych rozmyślań. Kiedy można badać, to nie trzeba już za bardzo się o siebie troszczyć.

Czy AI uwolni nas o tego, co ludzkie?

Do czego tak naprawdę miał prowadzić projekt Juliana Ochorowicza? Do człowieka maszyny, który machinalnie wykonuje kolejne naukowe zadania. Gdy już przekształci się w dobrze funkcjonujący mechanizm, będzie wolny od innych bolączek kłopoczących jego egzystencję. Przynajmniej Ochorowicz dawał takiemu indywiduum odrobinę wytchnienia – pozwalał mu zajmować się poezją lub rozważaniami etycznymi. Ale tak tylko trochę, bo w tyle głowy miał to, że odkrycia naukowe czasami potrzebują inspiracji niewywodzącej się z samego obserwowania oraz gromadzenia faktów. W takim ujęciu może przestanie być on człowiekiem, ale za to dołoży od siebie cegiełkę do powszechnego gmachu wiedzy. Bo pozytywizm naprawdę sporo obiecywał. Geniuszów nie ma, każdy może być naukowcem. O ile zrezygnuje z tego, co czyni go człowiekiem, nie tylko z uczuć, lecz także z ambicji. Ot, kolejny paradoks. Człowiek jest zdolny do wielkich rzeczy, tkwią w nim niewyobrażalne twórcze siły, które pełną moc objawią… gdy porzucimy ich indywidualny wymiar. To w masie ma tkwić siła, to ona jest najważniejszym faktem do zbadania. I tak jak w przyrodzie przesunięto akcent z rzeczy na prawa, tak jednostki, na ich podobieństwo, stawały się składnikami większej całości podlegającej pewnym procesom. Człowiek, widząc swą potęgę, pragnie osiągnąć jeszcze więcej, chce przekroczyć swe naturalne granice, a w konsekwencji musi porzucić samego siebie.

W sumie nie dziwi nas, że koncepcja warszawskiego pozytywisty nie spotkała się z większym uznaniem. Koniec końców aż tak bardzo sami siebie nie chcemy przekraczać. XIX wiek również otrzeźwiał, widząc, że brak granic stawianych człowiekowi jest nie tylko czymś niemożliwym, lecz także niebezpiecznym. Przekonanie o tym, że świat musi poddawać się woli człowieka, było dużo trudniejsze w realizacji, niż zakładano. A próby przeobrażenia ludzkiej natury okazały się wątpliwe pod względem moralnym. Podobnie przestano wierzyć, że do ingerencji w nią wystarczą odpowiednie narzędzia (czyt. metody badawcze). No, ale człowiek szybko zapomina i mimo wszystko lubi wyglądać poza samego siebie. Sztuczna inteligencja przecież ma nas uwolnić od tego, co nas nudzi i męczy, co wiąże się z trudem czy wysiłkiem. Już nie trzeba będzie się uczyć dobrze pisać, bo AI zrobi to za nas. Za pomocą swych metod wszystko nam znajdzie, policzy i poda w zgrabnej formie. A my sami będziemy wolni od tych zajmujących czas czynności. Nie wiadomo tylko, czy po tym kolejnym przekroczeniu siebie będziemy jeszcze do czegokolwiek w ogóle potrzebni.

Spór o to, czy człowiek jest czymś „wielkim”, czy też stosunkowo „małym” wśród wszelkich otaczających go bytów, trwa od samego początku naszej aktywności intelektualnej. Bo religia, naciski społeczne i kulturowe sobie, a mimo to człowiek zawsze tak jakoś kombinuje, aby wyjść poza to, co jest mu pisane przez naturę i los. Jednak najważniejsze pytanie dotyczy zakresu tej władzy: jak bardzo można panować nad sobą i światem przyrody? Niemniej panowanie to dopiero początek. Nie chodzi przecież tylko o to, żeby dostatecznie wykorzystać dostępne nam narzędzia i środki, by żyło nam się lepiej i dostatniej. Stawka jest o wiele wyższa: gra toczy się o możliwość zmiany bądź przekształcenia tego, co powszechnie obowiązujące. Inaczej mówiąc: o przełamanie praw przyrody i tego, co organizuje ludzką naturę.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi