W 2014 r. ukazała się u nas debiutancka powieść Terry’ego Hayesa „Pielgrzym”, połączenie thrillera, kryminału i historii szpiegowskiej. Obecnie wydany „Dzień szarańczy” tegoż autora należy do podobnego rodzaju piśmiennictwa, ale dochodzi fantastyka i aspekt futurologiczny. Sam Hayes to zapowiedział zajawką „Pojutrze…”; księga (prawie 800 stron) zajmuje się tym, co nas nieodwołalnie czeka w bliskiej przyszłości w dziedzinie militariów i terroryzmu.
Choć wydawca nazywa „Rok szarańczy” powieścią, jest to raczej zbiór czterech nowel powiązanych osobą głównego agenta, bywalca tzw. Terenów Niedostępnych, co w języku CIA oznacza tereny Iranu, Afganistanu, Pakistanu i Rosji. Wejście w tę strefę człowieka nieprzygotowanego sprawia, że jego żywot liczy się w dniach, jeśli nie w godzinach. Kane jest jednak specjalistą od takich penetracji: zna miejscowe języki, obyczaje, jest sprawny fizycznie i nie boi się zabić. Cztery historie przedstawione przez Hayesa to wyprawa do Iranu w celu przejęcia informacji od kuriera, wytropienie zdrajcy, który doprowadził do likwidacji siatki CIA w Iranie, akcja w hucie w Bajkonurze oraz nadzorowanie rejsu eksperymentalnego okrętu podwodnego, dzięki specjalnym zabiegom uczynionego niewidzialnym. We wszystkich tych historiach Kane odgrywa kluczową rolę. Od bohatera „Pielgrzyma” różni go tylko jedno: ma rodzinę.
Czytaj więcej
Tematem książki „Upgrade. Wyższy poziom” Blake’a Croucha, znanego twórcy fantastyki, jest wyprodukowanie ulepszonego człowieka, a droga do tego wiedzie przez manipulacje genetyczne. Pytanie tylko, czy ktoś, kto nie potrafi udoskonalić ryżu, powinien brać się za ludzi?
Element futurologiczny w trzech z czterech historii jest wyraźny, choć tylko w jednej decydujący. Nie istnieje już ISIS, a jego miejsce zajęła u Hayesa jeszcze bardziej radykalna Armia Czystych; to jej kurier dla lepszego życia postanowił zdradzić jej sekrety. Zrujnowany kosmodrom Bajkonur, z którego startował Gagarin, jest w przyszłości ośrodkiem hutniczym, w którym wytapia się metale z rud pozyskanych na asteroidach. Okręt zaś podwodny „Leviathan”, który zniknął tak dokładnie jak pancernik w słynnym eksperymencie filadelfijskim, został przerzucony w czasie. Dały tu znać o sobie fantastycznonaukowe skłonności Hayesa, który z powodzeniem trudnił się pisaniem scenariuszy do filmów klasy „Mad Maxa”. Wbrew pozorom jest to najsłabszy fragment książki, typowa science fiction na średnim poziomie: trwa straceńcza walka Ruchu Oporu z Orkami, czyli potworami powstałymi z przeobrażonych ludzi. Ruda z asteroidy była zanieczyszczona zarodnikami deformującymi ludzkie DNA. Gdyby jednak cofnąć się w czasie, nigdy by do deformacji nie doszło, bo wszak ludzkość i bez nich ma dosyć kłopotów.
„Rok szarańczy” wytycza zatem granice kompetencji Hayesa: szpiegowanie, Tereny Niedostępne, gry wewnątrz CIA i na szczytach władzy w USA. Wykroczenie poza ten krąg tematów jest dla jego prozy zabójcze, choć on sam pewnie uważa inaczej, podbechtany sukcesami scenariuszy SF. O ile jednak w sektorze „szpiegowskim” jego opowieści są wiarygodne, o tyle fantastyka wychodzi mu jako ciąg nieprawdopodobieństw i żyłowania pomysłów już do cna wyżyłowanych. Hayes zna i rozumie fantastykę pobieżnie, posługuje się bez finezji jej najgrubszymi liczmanami. Dla jego publiki to zapewne wystarczy, ale mamy podczas lektury niemiłe wrażenie, że proza lśniąca jak złoto sąsiaduje w tej książce z fragmentami bylejakości. Szanujący się autor nigdy by sobie na to nie pozwolił.