Jan Maciejewski: Ostateczne narodzenie

Kiedy poczuliśmy, że coś ciągnie nas w dół, pożegnaliśmy świat, który znamy, z westchnieniem rozpaczy i nostalgii. „Cóż zrobić, na każdego widać przyjdzie kres”. Wydawać się nam musiało, że spadamy bezwolnie w przepaść, do tego wyjątkowo ciasną i krętą. Ale to nie nicość powitała nas na końcu, a łzy ulgi i szczęścia. Nie mieliśmy pojęcia, jak bardzo na nas czekano.

Publikacja: 17.05.2024 17:00

Jan Maciejewski: Ostateczne narodzenie

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Kobieta, gdy rodzi, doznaje smutku, bo przyszła jej godzina. Gdy jednak urodzi dziecię, już nie pamięta o bólu z powodu radości, że się człowiek narodził na świat”. W ciągu kilku ostatnich tygodni miałem wrażenie, że przyciągamy ten fragment Ewangelii. Fruwał wokół nas jak natrętny owad, szczególnie irytujący moją żonę. „No tak, Pan Jezus na pewno wiedział, o czym mówi” – odcinała się za każdym razem z przekąsem.

Zauważyłem, że kobiety w dziewiątym miesiącu ciąży przestają tolerować jakiekolwiek uwagi mężczyzn na temat ich stanu. Kimkolwiek by byli, choćby i Synem Bożym. Przestają wówczas tolerować tę wrodzoną nam, niezawinioną, ale jednak nieuleczalną ignorancję, na którą skazuje nas płeć. Jest coś takiego w tym czasie – tych ostatnich minutach, zanim przyjdzie ich godzina – czego w żaden sposób nie da się wysłowić ani przekazać. Jest to jakiś szczyt, na który wspiąć się mogą tylko one. Odetchnąć rozrzedzonym, a jednak upajającym powietrzem. Spojrzeć w dół, na przerażający i jednocześnie zapierający dech w piersiach krajobraz. I ten szczyt ma w sobie coś z Golgoty.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Biała sukienka

Zrozumiałem to równo dobę temu w sali porodowej. Każdy mężczyzna, który kiedykolwiek się w niej znalazł, wie, jak dużo się wtedy myśli – a raczej jak szybko myśli przebiegają przez nas, przychodzą z zewnątrz, bez naszej zasługi ani winy. Stajemy się tak bezradni, że aż zaczynamy rozumieć. Zamykamy oczy albo odwracamy wzrok. Ale i tak do uszu dobiega jej przyspieszony oddech. I wtedy wzrok pada na wiszący nad drzwiami krzyż. Jezus mówił o porodzie na moment przed swoją męką. Był więc zapewne jedynym mężczyzną w dziejach, któremu wolno było zabierać głos na ten temat. Dopina się też w tych jego słowach klamra, która otwarła się z winy Ewy: zapowiedzią, że odtąd ona i wszystkie jej córki rodzić będą w bólach. Niebo, wtedy zamknięte, otworzyć miało się również w bólu. Największym cierpieniu w dziejach świata. Ale od tamtej chwili śmierć to tylko drugie narodziny. Ostateczne narodziny.

Stajemy się tak bezradni, że aż zaczynamy rozumieć. Zamykamy oczy albo odwracamy wzrok. Ale i tak do uszu dobiega jej przyspieszony oddech. I wtedy wzrok pada na wiszący nad drzwiami krzyż. 

W tej wczorajszej bezradności przypominałem sobie, jak pięć miesięcy wcześniej umierała ta, po której moja córka odziedziczyła swoje imię. O smutku, który wszyscy dookoła czuli, gdy przyszła jej godzina. O spazmach bólu, lekarzach i pielęgniarkach, którzy mogą już tylko uśmierzać cierpienie, ale nic nie zmienią; nie odwrócą tego, co nieodwracalne. Wszyscy wiedzą, co się stanie, niepewne jest tylko, kiedy. Ze wszystkiego, co spotyka człowieka, narodziny i śmierć są do siebie najbardziej podobne.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Niewidzialne miasto

Więc tamto drugie, prawdziwe życie ma się do tego, które znamy, jak okres płodowy do życia na ziemi. Wtedy też się nam pewnie wydawało, że umieramy. Pamiętaliśmy jeszcze czas, kiedy pływaliśmy w tym cudownym, ciepłym i bezpiecznym oceanie zupełnie swobodnie. Smuciliśmy się, że coraz mniej jest dla nas miejsca, coraz trudniej się poruszać. W ostatnich chwilach byliśmy już zupełnie bezradni i unieruchomieni. A kiedy poczuliśmy, że coś ciągnie nas w dół, pożegnaliśmy świat, który znamy, z westchnieniem rozpaczy i nostalgii. „Cóż zrobić, na każdego widać przyjdzie kres”. Wydawać się nam musiało, że spadamy bezwolnie w przepaść, do tego wyjątkowo ciasną i krętą. Koniec, zanim okaże się początkiem, jest mało komfortowy. Ale to nie nicość powitała nas na końcu, a łzy ulgi i szczęścia. Okazało się, że przez cały ten czas ktoś na nas czekał, że mówiono o nas, myślano, wyczekiwano. I nie tylko możemy się ruszać, ale nawet mamy dokąd wyruszyć.

 Jeżeli można cokolwiek powiedzieć o tamtym świecie, to chyba tylko to. Że przepaść, jaka dzieli go od naszego, porównać da się chyba jedynie z tą, która odróżnia łono od Wszechświata. Które w swojej istocie (funkcji i celu) też jest łonem, tylko nieco większym. Tak więc też powinno się go traktować – jako miejsce przygotowania do powtórnego, ostatecznego narodzenia.

Dla Urszuli Maciejewskiej na jej pierwsze narodziny.

Kobieta, gdy rodzi, doznaje smutku, bo przyszła jej godzina. Gdy jednak urodzi dziecię, już nie pamięta o bólu z powodu radości, że się człowiek narodził na świat”. W ciągu kilku ostatnich tygodni miałem wrażenie, że przyciągamy ten fragment Ewangelii. Fruwał wokół nas jak natrętny owad, szczególnie irytujący moją żonę. „No tak, Pan Jezus na pewno wiedział, o czym mówi” – odcinała się za każdym razem z przekąsem.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi