Jan Maciejewski: Niewidzialne miasto

To coś, co się właśnie zmieniło, wisi w powietrzu. Nie wiadomo jak ani kiedy, ale jest bezwzględnie inne – jak tonacja w utworze podaje inny nastrój.

Publikacja: 05.04.2024 17:00

Jan Maciejewski: Niewidzialne miasto

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Istnieją w tym samym miejscu, ale wydają się nie wiedzieć o swoim istnieniu. Ich obszary przenikają się i uzupełniają: bywa, że połowa mostu należy do jednego, a już druga – do drugiego. Ulice, skwery, kamienice – doskonale podzielone i przemieszane jak groch z kapustą. Każde z nich ma swój język, modę, osobne są zwyczaje, kuchnia – cały rytm i sposób życia. Miasto w mieście, ale trudno powiedzieć, które tkwi w którym. Wizja Chiny Miéville’a z powieści „Miasto i miasto” jest dużo bardziej skomplikowana. To nie Watykan ze swoimi ogrodami i murami, odseparowany od reszty Wiecznego Miasta. A jednak, coś jest na rzeczy.

W świecie stworzonym przez Miéville’a funkcjonuje doskonała, uświęcona wielowiekową tradycją segregacja. Nie ma tu podziału na lepszych i gorszych – jedni i drudzy są tak samo obcy. Równie niewidoczni i niesłyszalni. Żyją w tym samym miejscu, ale w zupełnie innym celu. Przed tygodniem zdarzyło mi się przeżyć w takim mieście kilka dni.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Prometeusz się wstydzi

Miejsce opuszczone przez studentów wracających na święta do domu momentalnie zajęli zagraniczni turyści. Może to złudzenie, ale wydaje mi się, że jeszcze nigdy nie było ich tak wielu jak w tym roku. Nie stworzyli jednak własnego miasta, zasilili tylko jego populację. Miało już wcześniej swoje kawiarnie i restauracje, swoje ścieżki i zaułki, swoich mieszkańców. A pośród niego to drugie, równoległe. Inaczej ubrane, idące dużo żwawszym krokiem, w innym kierunku, nie do restauracji czy baru. Jedno roześmiane, drugie raczej milczące.

W świecie stworzonym przez Miéville’a funkcjonuje doskonała, uświęcona wielowiekową tradycją segregacja. Nie ma tu podziału na lepszych i gorszych – jedni i drudzy są tak samo obcy.

Miasto i miasto. Miasto, które się bawi, i to, które się modli. Miasto, które zapomina (próbuje zapomnieć), i miasto, które wspomina. Mijają się, ocierają o siebie, czasami przyglądają ze zdziwieniem. Dlaczego palicie to ognisko? O, i tam, znowu! To tak można, w centrum miasta, w biały (no, może powoli gasnący) dzień? Dlaczego ci wszyscy ludzie niosą świece i dokąd tak się przemykają? Czemu zamiast tego nie usiądą i nie napiją się wina? Przecież wiosna jest po to, by się nią cieszyć, celebrować wielkie odżywanie świata.

Rzeczywiście, entuzjazm tych pierwszych – nie dni nawet, lecz godzin – wiosny na plantach ma w sobie coś niepodrabialnego. Świat zazielenia się w oczach, ale nie o kolor tu chodzi, co przede wszystkim o zapach. To coś, co się właśnie zmieniło, wisi w powietrzu. Nie wiadomo jak ani kiedy, ale jest bezwzględnie inne – jak tonacja w utworze podaje inny nastrój. Nie wiem, czy biura turystyczne piszą o tym w swoich folderach, czy tym właśnie skusiły zagranicznych przybyszy do spędzenia Wielkanocy w Krakowie. Ale na pewno to właśnie zatrzymało tu ich wszystkich. Nie pozwoliło wrócić wcześniej do hoteli i apartamentów, wyciągnęło z ciasnych wnętrz restauracji. Planty w Krakowie to coś więcej niż Central Park w Nowym Jorku. To nie ogród w mieście, ale pierścień ogrodu wokół miasta. Nie da się go ominąć, za to na dobrą sprawę wszędzie można nim dojść.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Chrześcijanie i marksiści według Franciszka

Nie tylko miasto i miasto, ale też ogród i ogród. Przez te kilka popołudni i wieczorów pierwszy tętnił życiem i zabawą. Nawet policja przymykała oczy, bo i komu chciałoby się po tysiąc razy tłumaczyć łamanym angielskim zawiłości polskiego modelu przeciwdziałania problemom alkoholowym. Drugi z ogrodów także nie zasypiał. Jak pierwszy nasiąkał, wsysał w siebie alkohol z rozbijanych butelek, tak drugi pił kapiące ze skroni śmiertelnie przerażonego człowieka krew i pot. Mijali się, ocierali o siebie, rzesze balangowiczów i oddziały wojsk arcykapłana pod przewodnictwem zdrajcy. I w tym samym ogrodzie, obok siebie, w niedzielę nad ranem, jedni spali na ławkach jak nieżywi, a inni szukali tego, który miał być martwy. Jak miasto w mieście, ogród w ogrodzie, tak niedzielny poranek był przebudzeniem w przebudzeniu. Takim samym otwarciem oczu, ale na zupełnie inny głos:

„– Można prosić dowód osobisty?”. „– Mario…”.

Istnieją w tym samym miejscu, ale wydają się nie wiedzieć o swoim istnieniu. Ich obszary przenikają się i uzupełniają: bywa, że połowa mostu należy do jednego, a już druga – do drugiego. Ulice, skwery, kamienice – doskonale podzielone i przemieszane jak groch z kapustą. Każde z nich ma swój język, modę, osobne są zwyczaje, kuchnia – cały rytm i sposób życia. Miasto w mieście, ale trudno powiedzieć, które tkwi w którym. Wizja Chiny Miéville’a z powieści „Miasto i miasto” jest dużo bardziej skomplikowana. To nie Watykan ze swoimi ogrodami i murami, odseparowany od reszty Wiecznego Miasta. A jednak, coś jest na rzeczy.

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi