Zabrakło jej pewnie ze 20 centymetrów. Za niska, aby uklęknąć, musiała stanąć wyprostowana jak struna: najpierw przy konfesjonale, dzień później – balaskach. I był to kolejny, chyba rozstrzygający argument, że wybraliśmy odpowiedni moment, nie było na co czekać. Wchodząc do świata, w którym gesty odzyskują swoje właściwe znaczenie, pierwsza odebrana przez nią lekcja zabrzmiała: klękanie jest tylko dla tych, którzy potrafią stać wyprostowani; dla mocnych i odważnych, tchórze nie mają tu czego szukać. Spuszczenie wzroku, ugięcie kolan w tym konkretnym miejscu i czasie znaczy coś dokładnie przeciwnego niż gdziekolwiek indziej. Schylasz się po to, żeby coś odzyskać, a nie oddać; nie tyle oddajesz hołd, co samemu go przyjmujesz.
Czytaj więcej
To był bałagan ujarzmiony ostatnim wysiłkiem woli. Kosmos tropów i znaków rządzący się własnymi regułami. Nie tylko książki, pióra, ołówki i notatniki miały tu swoje miejsce. Także każda z widokówek, zdjęć, figurek. Kosmos dzieła ma to do siebie, że powstać może tylko z chaosu. Z bałaganu.
„Najprościej powiedzieć, czym jest transsubstancjacja, mówiąc: małe dzieci należy uczyć o niej tak wcześnie, jak to tylko możliwe. Oczywiście, bez użycia słowa transsubstancjacja, bo to nie jest słowo małego dziecka” – to zdanie brytyjskiej filozof analitycznej Gertrude Elizabeth Anscombe jest najbardziej niezwykłą definicją, jaką znam: poza tym, do czego odnosi się bezpośrednio, wyjaśnia też w pewien sposób wszystko inne. Dowodzi, że każda wyższa wiedza jest wiedzą wczesną. A najwyższa z nich – pierwszą. Chwilę później Anscombe pisze o wydarzeniu, którego sama była świadkiem. Trzyletnie dziecko zapytało matkę, która właśnie przyjęła komunię świętą: „czy On jest w tobie?”. A kiedy odpowiedziała, że owszem, padło przed nią na twarz.
Dopiero kiedy patrzyłem na nią w ubiegłą niedzielę, ubraną w dwa razy zmniejszaną, a i tak luźno zwisającą z jej drobnych ramion białą sukienkę, dotarło do mnie, czym tak naprawdę jest biel. Nie tyle początkiem, czymś nieskażonym, nieruszonym – ale szczytem.
Zakręcające język w podwójny supeł słowo „transsubstancjacja” oznacza w rzeczywistości coś bardzo prostego: fakt, że dana rzecz całkowicie przemienia się w coś innego. Jedna fizyczna rzeczywistość staję się po wypowiedzeniu konkretnych słów inną – ale taką, która już wcześniej istniała. Przemienia się, ale nie jak woda – w lód czy parę. Już prędzej jak woda w ogień. Tylko ktoś, w czyich rękach patyk może się naraz stać królewskim mieczem czy zwykła szyszka poszukiwanym od stuleci skarbem, jest tak naprawdę w stanie zrozumieć tę różnicę. Jedynie tym, którzy bawiąc się, wytyczają wokół siebie święty krąg – nie zabijają nudy, ale ożywiają pierwotne moce uśpione w rzeczach i świecie, przyjdzie z łatwością przyjąć dar, do którego teologowie muszą zbliżać się przy użyciu skomplikowanych terminów. Tej najważniejszej wiedzy nie można zgromadzić, da się ją jedynie odzyskać. Z tego właśnie czasu, kiedy zabawa była liturgią; ceremonią przemiany i powrotu.