Ta historia nie lubi się powtarzać, ale musi to robić. Jeśli do czegoś można by ją porównać, to chyba tylko do „Bolera” Ravela. Ten sam, grany w kółko, tyle że za każdym razem przy użyciu większej liczby instrumentów i coraz głośniej, temat. Nie dość, że ten sam, to jeszcze nie za długi – bo w końcu trzy dni to wcale nie tak dużo.
Czytaj więcej
My, rówieśnicy geostrategicznej pauzy, urodzeni na początku lat 90., byliśmy „pokoleniem RTL 7”. Zachodnio (z niemiecka, panie) brzmiąca nazwa tego kanału, na którym jednak nadawano po polsku, była jak przedsmak dania głównego. Podawanego od poniedziałku do piątku, tuż po powrocie ze szkoły, japońskiego anime „Dragon Ball”.
Stacja ostatnia – Judasz pada ofiarą tragicznego nieporozumienia
W stałym, co roku wybijanym przez przyrodę rytmie, pierwszej wiosennej pełni księżyca, niezmiennie ten sam temat. Grzechu i odkupienia. Zdrady wielu i wierności garstki. Te same dni tygodnia, modlitwy i gesty, symbole i znaki. Temat pozostaje bez zmian, tylko świat dookoła dba o coraz bogatszą instrumentację. Co roku głośniejszy. A jeśli wtedy nie rozumiał, gardził, odrzucał tę ofiarę i Tego, który ją składa, to przeszło dwa tysiące repetycji później ze swojego niezrozumienia postanowił uczynić dogmat. Obnosi się nim, twierdzi, że całe to przedstawienie nie trzyma się kupy i trzeba je opowiedzieć raz jeszcze. Jeśli całuje, to nie stopy krzyża, ale kilkanaście godzin wcześniej policzek. Nie adoruje, tylko daje sygnał. Brać go. Trochę głośniej.
Zdrajca to takie nieładne słowo. A może to tylko osoba w kryzysie niewierności? Albo dotknięty jednym z modnych schorzeń – choćby ADHD. A jeszcze lepiej, jeżeli ze zdrajcy zrobimy zdradzonego.
Zdrajca to takie nieładne słowo. A może to tylko osoba w kryzysie niewierności? Albo dotknięty jednym z modnych schorzeń – choćby ADHD. A jeszcze lepiej, jeżeli ze zdrajcy zrobimy zdradzonego. Jego, a nie Chrystusa, rozterkom i cierpieniom będziemy się przyglądać w tych dniach. Jego drogę, może nie krzyżową, a wisielczą, śledzić? Stacja pierwsza, Jan Ewangelista knuje spisek. Stacja druga, nikt nie wybiega za zdrajcą w ciemną noc. Stacja ostatnia – Judasz pada ofiarą tragicznego nieporozumienia. Bo jeśli to on, a nie Jezus, jest kozłem ofiarnym – obciążonym winą wielu, wygnanym na pustynię, ponoszącym niesłusznie karę w zamian za prawdziwych sprawców, to po co jeszcze gryźć się w język? Nazwijmy go mesjaszem. Przecież przynosi nam dobrą nowinę: grzech nie istnieje, jest tylko społeczne wykluczenie i okrutny świat dookoła. Nie ma zbrodni, są tylko nierozwiązane konflikty w toksycznej grupie dwunastu mężczyzn. Nie ma zdrajców, są tylko niezdiagnozowani. Co za ulga: nareszcie Rabbi, na którego czekaliśmy. Mesjasz na miarę naszych ambicji. Coraz głośniej.