Czarna legenda ukraińskich pogromów 1919 roku trwa już niemal tak długo, jak czas dzielący nas od inspirujących ją wydarzeń. Jak każda legenda – nie wiadomo, kto pierwszy nią się posłużył, choć znamy nazwiska przynajmniej niektórych spośród jej aktywnych szerzycieli. A jest wśród nich genialny twórca literatury. Powtarzana bezrefleksyjnie czy też interesownie – zawsze uderza w dobre imię ukraińskiej państwowości, tej prawdziwie niepodległej, która dziwnym trafem nigdy nie miała na świecie dobrej prasy. Zdumiewa jej trwałość, zdolność do powracania do życia w nurcie potocznych opinii, pojawiania się i znikania w różnych kontekstach historycznych. Jedno można powiedzieć na pewno: przykleiła się ona do Ukraińców trwalej niż do nas wymysł o „polskich obozach”. Nie budzi już może podobnie silnych emocji, ale tylko dlatego, że dotyczy epoki odleglejszej w czasie, bo wcześniejszej o pokolenie. Jednak jest mocniej od „naszej” czarnej legendy osadzona w koleinach stereotypów. A zatem trudniejsza do odkłamywania.
Czytaj więcej
Quasi-detektywistycznego filmu „Święty” o kradzieży figury św. Wojciecha w 1986 roku nikt nie rzuci na polską barykadę. Nie jest to bowiem ani katolska nudna piła, ani też niesmaczna antykatolicka agitka. Obejrzeć warto.
Stygmatyzacja
Zwierzęcy jazgot wyrwał się znienacka z białego budynku. Jazgot, potem stękanie. Jazgot. – Tłuką gudłaja – niegłośno, a soczyście powiedział ktoś.
Podobnych opisów, tyleż zwięzłych, co sugestywnych, jest u Michaiła Bułhakowa znacznie więcej. Zna je każdy, kto czytał „Białą gwardię” lub chociażby opowiadania dostępne w polskim tłumaczeniu jako „Notatki na mankietach”. A jeśli zna, nie potrafi zapomnieć. Bułhakow uparcie krąży wokół jednego wspomnienia – „nocy z drugiego na trzeciego”. Chodzi o 2/3 lutego 1919 r., kiedy to z Kijowa pod naporem czerwonych wycofywały się petlurowskie oddziały Ukraińskiej Republiki Ludowej. Według pisarza dopuściły się one wtedy „niesłychanie krwawych i okrutnych” pogromów ludności żydowskiej. Jednak w rzeczywistości żadnego pogromu w Kijowie wówczas nie było. A mówiąc ściśle: nie wydarzyło się tam wtedy nic takiego, co w ogólnym chaosie, towarzyszącym odbijaniu stolicy Ukrainy, wysunęłoby się na plan pierwszy jako osobne i zauważalne zjawisko.
Czy znaczy to, że Bułhakow kłamał? Tak też nie można powiedzieć. Pisarz, który wtedy w Kijowie przebywał, musiał być świadkiem jakiejś drastycznej sceny, gdyż w rezultacie przeżytego szoku się rozchorował. Być może widział nawet, jak grupa petlurowców znęca się nad Żydami na moście Łańcuchowym, którym uchodzili przed bolszewikami cywile pomieszani z żołnierzami. Rzecz w tym, że z tej jednej sceny uczynił symbol panowania nad miastem ukraińskich niepodległościowców. I unieśmiertelnił ten symbol w oczach milionów czytelników.