Źródła antyukraińskich fobii wśród Żydów

Gdy dwa lata temu Putin zaatakował Ukrainę, sondaż przeprowadzony na ulicach Tel Awiwu i Jerozolimy wykazał, że spora część respondentów na pytanie, z kim sympatyzują, odpowiadała, że z Rosją. Dlaczego?

Publikacja: 10.05.2024 17:00

Źródła antyukraińskich fobii wśród Żydów

Foto: AFP

Czarna legenda ukraińskich pogromów 1919 roku trwa już niemal tak długo, jak czas dzielący nas od inspirujących ją wydarzeń. Jak każda legenda – nie wiadomo, kto pierwszy nią się posłużył, choć znamy nazwiska przynajmniej niektórych spośród jej aktywnych szerzycieli. A jest wśród nich genialny twórca literatury. Powtarzana bezrefleksyjnie czy też interesownie – zawsze uderza w dobre imię ukraińskiej państwowości, tej prawdziwie niepodległej, która dziwnym trafem nigdy nie miała na świecie dobrej prasy. Zdumiewa jej trwałość, zdolność do powracania do życia w nurcie potocznych opinii, pojawiania się i znikania w różnych kontekstach historycznych. Jedno można powiedzieć na pewno: przykleiła się ona do Ukraińców trwalej niż do nas wymysł o „polskich obozach”. Nie budzi już może podobnie silnych emocji, ale tylko dlatego, że dotyczy epoki odleglejszej w czasie, bo wcześniejszej o pokolenie. Jednak jest mocniej od „naszej” czarnej legendy osadzona w koleinach stereotypów. A zatem trudniejsza do odkłamywania.

Czytaj więcej

„Święty”: Milicjanci w poszukiwaniu świętości

Stygmatyzacja

Zwierzęcy jazgot wyrwał się znienacka z białego budynku. Jazgot, potem stękanie. Jazgot. – Tłuką gudłaja – niegłośno, a soczyście powiedział ktoś.

Podobnych opisów, tyleż zwięzłych, co sugestywnych, jest u Michaiła Bułhakowa znacznie więcej. Zna je każdy, kto czytał „Białą gwardię” lub chociażby opowiadania dostępne w polskim tłumaczeniu jako „Notatki na mankietach”. A jeśli zna, nie potrafi zapomnieć. Bułhakow uparcie krąży wokół jednego wspomnienia – „nocy z drugiego na trzeciego”. Chodzi o 2/3 lutego 1919 r., kiedy to z Kijowa pod naporem czerwonych wycofywały się petlurowskie oddziały Ukraińskiej Republiki Ludowej. Według pisarza dopuściły się one wtedy „niesłychanie krwawych i okrutnych” pogromów ludności żydowskiej. Jednak w rzeczywistości żadnego pogromu w Kijowie wówczas nie było. A mówiąc ściśle: nie wydarzyło się tam wtedy nic takiego, co w ogólnym chaosie, towarzyszącym odbijaniu stolicy Ukrainy, wysunęłoby się na plan pierwszy jako osobne i zauważalne zjawisko.

Czy znaczy to, że Bułhakow kłamał? Tak też nie można powiedzieć. Pisarz, który wtedy w Kijowie przebywał, musiał być świadkiem jakiejś drastycznej sceny, gdyż w rezultacie przeżytego szoku się rozchorował. Być może widział nawet, jak grupa petlurowców znęca się nad Żydami na moście Łańcuchowym, którym uchodzili przed bolszewikami cywile pomieszani z żołnierzami. Rzecz w tym, że z tej jednej sceny uczynił symbol panowania nad miastem ukraińskich niepodległościowców. I unieśmiertelnił ten symbol w oczach milionów czytelników.

Krzysztof Tur, najlepszy polski biograf pisarza, potwierdza, że ten artystowski mieszczuch, niewytykający nosa z Kijowa, nie miał zielonego pojęcia, jak wygląda ukraiński chłop – a tacy przecież stanowili trzon armii Symona Petlury. Jak prawie wszyscy kijowscy Rosjanie, do ukraińskich niepodległościowców żywił głęboką niechęć. Uważał ich za dzikusów, barbarzyńców niegodnych posiadania ani wspaniałej metropolii nad Dnieprem, ani też ukraińskiego państwa. Podobnie myślało wówczas wielu kijowian, także kijowskich Żydów. Ludzie byli zmęczeni ciągłym przechodzeniem miasta z rąk do rąk (w sumie kilkanaście razy) i woleli już władzę „samego czorta” – tu: bolszewików – byleby tylko znowu zapanował porządek. Z tym że bolszewickie „porządki” szybko przestały się kijowianom podobać. A Bułhakow, który niebawem wyjechał z miasta jako lekarz wojskowy, wywiózł też ze sobą, w nienaruszonym stanie, antypetlurowskie uprzedzenia.

Główny winowajca

Prawdziwy pogrom przeżył Kijów w październiku 1919 r., kiedy to przez pięć dni, a raczej nocy, zamordowano tam 600 Żydów. Oszczędźmy sobie szczegółów, wystarczy pomnożyć przez tę liczbę stan emocji, jakie wywołuje w czytelniku któryś z opisów Bułhakowa. Nawet reporter antysemickiego „Kijewlanina” przerażony tym, co usłyszał i zobaczył, pisał o „średniowiecznym terrorze” panującym na ulicach stolicy. Pogromu, jak zwykle, dokonał miejski motłoch, ale przy bezpośredniej inspiracji, a nawet czynnym udziale oficerów i żołnierzy Sił Zbrojnych Południa Rosji (SZPR).

Biała armia generała Antona Denikina, reakcjonisty walczącego o powrót samodzierżawia, z reguły mordowała Żydów tam, gdzie tylko wkroczyła. A jeśli nie czyniła tego od razu, urządzała pogrom, wycofując się przed bolszewikami.

Nochem Sztif, lingwista i historyk literatury, który później przyczynił się do powstania w Wilnie istniejącego do dzisiaj Żydowskiego Instytutu Historycznego, zaczął dokumentowanie tych zbrodni bezpośrednio po pokonaniu denikinowców przez Armię Czerwoną. Swoją pracę skończył już w Berlinie: jego książka „Pogromen in Ukrajne”, wydana tamże w 1923 r., to budzący grozę zapis pasma okrucieństw i śmierci. Śledząc położenie na mapie 105 ukraińskich miast i miasteczek, które znalazły się na jego liście, możemy wręcz odtworzyć szlak wojennego pochodu SZPR, zwanych też Armią Ochotniczą. A przecież dzisiaj wiemy już, że takich miejsc było więcej, bo co najmniej 150. Zginęła w nich – współcześni historycy (Zvi Gitelman, Manus I. Midlarsky) nie mają co do tego wątpliwości – większość spośród żydowskich ofiar rewolucji i wojny na Ukrainie lat 1918–1920.

Większość – to znaczy ilu? Historycy różnie to obliczają, niektóre szacunki mówią nawet o jednej czwartej miliona zamordowanych. Tak czy inaczej, biali Rosjanie odpowiedzialni są za śmierć, ostrożnie szacując, około 100 tysięcy Żydów.

Dziś książka Sztifa znana jest jedynie wąskiemu gronu specjalistów. Opisane w niej fakty nie funkcjonują w społecznej świadomości – ani na Zachodzie, ani na samej Ukrainie.

Czytaj więcej

Rosyjska Cerkiew stopnieje. To nie są tylko pobożne życzenia

Nie panował nad armią

Jaki jest udział w tych zbrodniach wojsk petlurowskich? Do niedawna w niemalże wszystkich publikacjach na ten temat powtarzano niezweryfikowaną wersję, jakoby żołnierze Ukraińskiej Republiki Ludowej wymordowali większość ofiar pogromów. Jako pierwszy szacunek ten podważył prof. Antony Polonsky, po nim – wspomniani wyżej historycy. Dziś uważa się, że może chodzić najwyżej o 30 proc. ogółu zabitych, a prawdopodobnie jeszcze mniej. Dokładniejszych proporcji nikt poważny już nie poda. Co ciekawe, proporcje winy petlurowców maleją tutaj wraz ze wzrostem szacunkowej liczby żydowskich ofiar przypisanych białym Rosjanom.

Gdy mówimy o winie, suche liczby nie oddają nam jednak istoty sprawy. Chodzi bowiem o to, że Ukraina doby rewolucji ogarnięta była anarchią. Był to żywioł, nad którym nikt nie potrafił w pełni zapanować. Nie potrafił tego także rząd Petlury, mimo że jego program, obejmujący hasła zarówno socjalistyczne, jak i patriotyczne, cieszył się u Ukraińców popularnością stosunkowo największą. Ale cóż z tego, skoro ukraińskie państwo faktycznie kontrolowało jedynie większe miasta oraz linie kolejowe? Wszędzie dalej, nawet o kilka kilometrów dalej, rządził ten, kto miał siłę: anarchiści Nestora Machny, „zieloni” walczący ze wszystkimi, wreszcie zwykli bandyci, każący nazywać się atamanami. Wszyscy oni chętnie łupili, kogo się dało – a najchętniej najsłabszych. A najsłabszymi byli z reguły Żydzi.

Ta słabość państwa przeniosła się na słabość armii. Petlurze mocno zależało, by obronić Ukrainę przed wrogami ze wschodu i zachodu, brał więc do wojska, kogo miał. Skutek był taki, że poza kadrowymi oddziałami większość sił zbrojnych URL stanowili właśnie tacy sami watażkowie. Przychodzili pod sztandar wolnej Ukrainy, a kiedy im pasowało, urywali się, by gromić i rabować. Często też przechodzili na stronę wroga – kiedy ten ofiarowywał im lepsze warunki służby.

W tym leży tajemnica „winy” Petlury. Jako głowa państwa odpowiadał on oczywiście za wszystko, co działo się na jego terytorium. Jednak w rzeczywistości on tego państwa, mimo najlepszych chęci, w pełni nie kontrolował. Nie kontrolował też w pełni własnej armii, której poszczególni dowódcy – a raczej odziani w mundury URL hajdamacy – dopuszczali się zbrodni na Żydach. A wszystko szło potem na konto szefa.

Po serii dużych pogromów, do jakich doszło w styczniu i lutym 1919 r. w Żytomierzu, Płoskirowie (obecna nazwa miasta to Chmielnicki) i Felsztynie (dzisiejsza wieś Skeliwka), Petlura powołał nadzwyczajną komisję śledczą. W sierpniu wysłał zaś rozkazy do lokalnych komendantów, nakazując im sprawców pogromów „bezzwłocznie rozstrzeliwać, informując o tym ludność”. Niestety, komisja wobec powszechnego sabotowania jej prac w terenie działała w ślimaczym tempie i przed wejściem bolszewików nie zdążyła skazać żadnego ze sprawców. Winnego pogromu w Płoskirowie atamana Semesenkę skazano na śmierć i stracono – jednak nie za pogrom, lecz za niewykonanie rozkazu podczas działań wojennych. Można przypuszczać że Petlura zastosował tu późniejszy gambit Eliota Nessa w stosunku do Ala Capone: doprowadził do skazania groźnego przestępcy, korzystając z dostępnych mu pretekstów prawnych.

Wąska kładka

Zbrodnie dokonywane przez żołnierzy URL były zatem aktami oddolnymi, działaniami wbrew i na szkodę własnego dowództwa. Dokładnie odwrotnie niż w przypadku Armii Ochotniczej, gdzie do gromienia Żydów zachęcali swoich podkomendnych oficerowie. Książka Sztifa pełna jest podobnych przykładów. W Kijowie rabowali eleganccy oficerowie lejbgwardii prieobrażeńskiej i elitarnej dywizji Siemionowa. W Tetyjowie do rabunku zachęcali książęta Golicyn i Lwow. Wielkie rzezie, jakich denikinowcy dokonywali podczas wycofywania się przed bolszewikami (po 600 ofiar w Krywym Ozierze i Fastowie, gdzie część Żydów spalono w stodole), dowództwo z reguły usprawiedliwiało w rozkazach dziennych i propagandzie prasowej rzekomym strzelaniem z okien żydowskich kamienic. Argument „strzelania z okien”, powtarzany tak często i tak ogólnikowo, nie mógł być wiarygodny. Armia Ochotnicza mordowała i grabiła nawet tam, gdzie Żydzi nie dawali jej cienia pretekstu do działań odwetowych. W sierpniu 1919 r. w Boryspolu pod Kijowem komitet powitalny trzy razy wychodził naprzeciw wojskom Denikina i tyleż razy był odprawiany: „Chleb i sól wam nie pomogą, żydowscy mordercy!”.

Podobieństwo tych wydarzeń oraz ich powszechna skala wskazują na to, że nie były to bynajmniej przypadki incydentalne, lecz element celowej i na zimno skalkulowanej strategii. Wyrazistym tego dowodem jest proklamacja naczelnego dowództwa białej armii z 7 grudnia 1918 r., w której winnymi zbrodni bolszewickiej rewolucji okazują się być Żydzi, nazywani zresztą obelżywie „gudłajami”.

O co chodziło w tym szaleństwie? Wydaje się, że oprócz antysemityzmu kadry oficerskiej znaczącą rolę odegrała tutaj polityczna kalkulacja. Reakcjonista Denikin marzył o Rosji, którą zmiotła rewolucja lutowa 1917 r. – państwie, które unieważniłoby wszelkie cesje dokonane na rzecz społeczeństwa jeszcze przed bolszewickim przewrotem, a także po nim. W pierwszej kolejności chodziło o uwłaszczenie ziemi obszarniczej, jak również wszelkie inne formy nacjonalizacji oraz uspółdzielczenia dokonane przez rewolucyjne rządy, a nawet w jeszcze większym stopniu – samorzutnie przez zrewoltowany lud. Teraz to wszystko miało być ludowi odebrane. Taki program polityczny dawał jednak denikinowcom wątpliwą bazę szerokiego poparcia. Trzeba więc było cokolwiek „rzucić na pożarcie” prostym ludziom. A pamiętajmy, że w setkach pogromów przeszedł w ich ręce olbrzymi majątek. Tenże majątek Denikin, chociaż półgębkiem, pozwolił ludowi zostawić. Była to – używając znanego porównania Jana Karskiego – jedyna wąska kładka porozumienia białych reakcjonistów z szerokimi masami byłego rosyjskiego imperium.

Dopiero pod koniec stycznia 1920 r., gdy klęska Armii Ochotniczej była już przesądzona, w stepowym Tichoriecku dowództwo wydało rozkaz stanowczo zabraniający żołnierzom brania udziału w pogromach oraz plądrowania. Było już jednak za późno na jakiekolwiek próby naprawy. Na zapleczu odwrotu wojsk Denikina pozostały świeże groby dziesiątek tysięcy pomordowanych.

Czytaj więcej

Czy Kościół zawiódł swoich wiernych?

Drudzy w sztafecie hańby

Tajemnica milczenia i przekłamań, która otacza kwestię pogromów na Ukrainie w 1919 r., ma jednak jeszcze drugie dno. Na drugim miejscu niesławnej sztafety, zaraz za białymi Rosjanami, umieścić można ich czerwonych rodaków.

Podobnie jak w późniejszym przypadku Holokaustu, pierwsze oznaki grozy nadeszły ze wschodu. To właśnie z terenów etnicznie rosyjskich, jak również ukraińsko-rosyjskiego pogranicza, przybyły do Charkowa i Kijowa pierwsze grupy żydowskich uciekinierów, przynosząc ze sobą zatrważające wieści. Wiedzę o tych sprawach mamy, niestety, bardzo fragmentaryczną, ale i tutaj możemy dotknąć ciekawych faktów. Gdy 8 listopada 1917 r., nazajutrz po bolszewickim przewrocie, w Melitopolu (dziś miasto okupowane przez Rosję) motłoch podpalił gorzelnię, miejscowy komitet czerwonych napuścił upojonych gorzałką prostaków na żydowską dzielnicę. Powód? Trzeba było, w cieniu żydowskiej awantury, rozprawić się z miejscowymi oficerami. Bolszewicy w pierwszej fazie swoich rządów wstydzili się jeszcze jawnego mordowania przedstawicieli klas uznanych za wrogie. Dopiero po czterech dniach pogrom opanowali marynarze z Sewastopola.

Popatrzmy teraz na dwa najbardziej krwawe pogromy, jakich dokonano na Ukrainie. Przez Tetyjów w styczniu 1920 r. przechodziła armia URL i, jak się wydaje, żadnemu Żydowi nie stała się krzywda. Dopiero gdy miasto zostało bez obrońców, uaktywnił się okoliczny bandzior znany jako „ataman Mazepa”. Do niego przyłączył się dowódca czerwonej milicji Czajkowski – i razem w marcu dokonali dzieła zniszczenia. Spośród 6 tysięcy żydowskich mieszkańców miasteczka pozostało przy życiu zaledwie 1,5 tysiąca. W 1927 r., podczas procesu Szwarcbarda, o masakrę w Tetyjowie obwiniono „oficerów Petlury”. I rzeczywiście wśród pogromszczyków znalazł się niejaki Ostrowski, który wcześniej służył w armii URL.

Tysiąc Żydów w Jelizawietgradzie (dzisiaj: Kropywnycki) wymordował w maju 1919 r. oddział Matwija Hryhorjewa. To jeden z „zielonych” watażków, który flirtował ze wszystkimi, a w pewnym okresie także z Petlurą. W interesującym nas czasie był jednak na służbie u bolszewików. Dał swoim chłopcom trzytygodniowy urlop – a oni wykorzystali ten czas po swojemu.

Nawet jeśli odpowiedzialność czerwonych ograniczyć z powodu braku pełnej kontroli nad podkomendnymi – mamy tutaj casus dokładnie taki sam, jak w przypadku Petlury. Jeżeli nazwiemy go mordercą Żydów, nazwijmy nim także Lenina.

Bezprawie centralnie sterowane

Symon Petlura przegrał batalię o Ukrainę, choć był sojusznikiem zwycięskiego Józefa Piłsudskiego. Na emigracji w Paryżu, gdzie znalazł się z żoną i córką, klepał biedę. Tam 25 maja 1926 r. dosięgło go pięć kul wystrzelonych z rewolweru Szolema Szwarcbarda. Ten rosyjski anarchista żydowskiego pochodzenia był postacią tajemniczą, dość powiedzieć, że do dziś dnia nie rozwikłano kwestii jego powiązań z GPU, sowiecką bezpieką – następczynią Czeka i poprzedniczką KGB.

Szwarcbard po zabójstwie bez oporu oddał się w ręce policji. Podczas procesu, który odbył się w rok później, tłumaczył, że działał z pobudek zemsty za zmasakrowane na Ukrainie wspólnoty żydowskie. Za oskarżonym wstawiły się liczne osobistości o znanych nazwiskach, m.in. Albert Einstein, Henri Bergson i Maksim Gorki. Ława przysięgłych uznała przedstawione argumenty i wydała wyrok uniewinniający. Jerzy Stempowski, którego trudno posądzać o prawicowe sympatie, nazwał ten wyrok współczesnym barbarzyństwem. Stempowski był orędownikiem naszego porozumienia z Ukraińcami, ale takich osób było wówczas w Polsce niewiele.

Szwarcbard w 1938 r. zmarł na zawał serca w Południowej Afryce. Dziś w Izraelu jego imieniem nazwane są ulice w niejednym z miast.

Do czasu procesu kwestia pogromów z lat 1919–1920 pozostawała poza zasięgiem zainteresowania światowej opinii publicznej. Dopiero proces, o którym pisała prasa wielu krajów, wzbudził pewne zainteresowanie tamtymi wydarzeniami. Wyrok przyniósł też gotową odpowiedź na pytanie: kto zawinił? Odpowiedzi tej przez kilka pokoleń nikt nie kwestionował.

Czytaj więcej

Jacek Borkowicz: Gdy idee stają się idolami

Gdy dwa lata temu Putin zaatakował Ukrainę, sondaż przeprowadzony na ulicach Tel Awiwu i Jerozolimy wykazał, że spora część respondentów na pytanie, z kim sympatyzują, odpowiadała, że z Rosją. Dlaczego? Bo Ukraińcy nas mordowali, a Rosjanie nam pomogli. Tę standardową odpowiedź dawali głównie ludzie starsi.

Ambasador Izraela w Polsce Jakow Liwne, Żyd urodzony w Rosji, wspomniał kiedyś o swojej rodzinie, której członkowie podczas II wojny światowej padli na Ukrainie ofiarą „nazistów oraz ich pomocników”. Trudno kwestionować to wyznanie, z pewnością jest ono jednak wyrazem określonego światopoglądu. Slogan o „nazistach i pomocnikach” jest bowiem elementem propagandy, którą reżim Putina od 2020 r. prowadzi przeciw Ukrainie, a także przeciwko Polsce. Skądinąd Liwne, zanim wybuchła wojna, deklarował się jako tej propagandy zwolennik.

Antyukraińskie fobie wśród Żydów można tłumaczyć lękiem przed anarchią, która w historii wielokrotnie kończyła się dla nich krwawo. Ten lęk, sam w sobie, można zrozumieć, nie godzi się jednak usprawiedliwiać postawy, która z automatu ustawia Ukraińców oraz ich państwo po stronie generującego przemoc chaosu – gdyż jest to przejaw politycznej manipulacji. Zbrodnicza anarchia i bezprawie mogą być także, prawem paradoksu, sterowane centralnie przez totalitarne lub autorytarne siły. Przykłady tego mieliśmy w czasach Hitlera, ale także podczas denikinowskiego epizodu najazdu na Ukrainę.

Czarna legenda ukraińskich pogromów 1919 roku trwa już niemal tak długo, jak czas dzielący nas od inspirujących ją wydarzeń. Jak każda legenda – nie wiadomo, kto pierwszy nią się posłużył, choć znamy nazwiska przynajmniej niektórych spośród jej aktywnych szerzycieli. A jest wśród nich genialny twórca literatury. Powtarzana bezrefleksyjnie czy też interesownie – zawsze uderza w dobre imię ukraińskiej państwowości, tej prawdziwie niepodległej, która dziwnym trafem nigdy nie miała na świecie dobrej prasy. Zdumiewa jej trwałość, zdolność do powracania do życia w nurcie potocznych opinii, pojawiania się i znikania w różnych kontekstach historycznych. Jedno można powiedzieć na pewno: przykleiła się ona do Ukraińców trwalej niż do nas wymysł o „polskich obozach”. Nie budzi już może podobnie silnych emocji, ale tylko dlatego, że dotyczy epoki odleglejszej w czasie, bo wcześniejszej o pokolenie. Jednak jest mocniej od „naszej” czarnej legendy osadzona w koleinach stereotypów. A zatem trudniejsza do odkłamywania.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi
Plus Minus
Przydałaby się czystka
Materiał Promocyjny
Jak wygląda auto elektryczne