Polska i Węgry. Moralna katastrofa systemu

Łatwiej było w Polsce obalić komunizm, niż teraz przywrócić instytucjonalny system demokratycznego państwa prawnego – pisze polski politolog do swego węgierskiego kolegi, publicysty i pisarza. Ten odpowiada: Nasze zadania będą jeszcze trudniejsze.

Publikacja: 08.03.2024 17:00

Na Węgrzech rządzący Fidesz odniósł przytłaczające zwycięstwo (3 kwietnia 2022 r. w lokalu w Budapes

Na Węgrzech rządzący Fidesz odniósł przytłaczające zwycięstwo (3 kwietnia 2022 r. w lokalu w Budapeszcie)

Foto: Peter Kohalmi / AFP

Sprawiający wrażenie skonsolidowanego, a więc stabilnego, „system Orbána” ostatnio się zatrząsł. 10 lutego przebywająca z oficjalną wizytą w Dubaju prezydent Węgier Katalin Novák przerwała ją, wróciła do kraju i wygłosiła telewizyjne orędzie, w którym poinformowała obywateli o rezygnacji ze stanowiska. Tego samego dnia zrezygnowała też była minister sprawiedliwości – i jedyna kobieta w gabinecie – Judit Varga. Obie były odpowiedzialne za ułaskawienie osoby kryjącej pedofila, co – po niemal roku – odkrył jeden z niezależnych portali internetowych. Ta druga rezygnacja była o tyle ważna, iż Varga miała być jedynką rządzącego Fideszu w nadchodzących wyborach europejskich (na Węgrzech połączonych z samorządowymi, rzekomo z racji oszczędności).

Tego samego, sądnego dnia uaktywnił się też medialnie były mąż Vargi Péter Magyar, który zrezygnował z intratnych funkcji i zarobków w spółkach oraz zarządach, otwarcie atakując „system Orbána” od wewnątrz, a wie dużo. Jego wywiady i wpisy w mediach społecznościowych natychmiast zyskały ogromną popularność. Twierdzi, iż dzisiejsze Węgry to nic innego jak „własność kilku klanów”, i zapewnia, że „nie chciałby, aby jego dzieci wyrastały w rodzinnej spółce z o.o.”, w jaką – jego zdaniem – zamienił się teraz kraj.

Czytaj więcej

Co sprawia, że „Policzone” Miklósa Bánffyego to genialna powieść?

Przez tydzień ważyły się też losy byłego ważnego ministra, zasobów państwowych, a zarazem biskupa protestanckiego Zoltána Baloga, który był mocno powiązany z prezydent Novák i przyznał, że wpływał na ten jej nieszczęsny akt ułaskawienia, ale nie chciał ustąpić. Ostatecznie jednak władze jego kościoła go do tego zmusiły.

„Skandal pedofilski”, jak go natychmiast nazwano, poruszył społeczeństwo, a internetowi influencerzy 16 lutego zorganizowali w centrum Budapesztu, na placu Bohaterów, masową demonstrację uznawaną za jedną z największych, jeśli nie największą, od 1989 r. Atakowano na niej korupcję, rodzimą oligarchię, a przede wszystkim wszechobecne państwo, niedbające o obywateli, służbę zdrowia czy system oświaty. To „państwo jest najgorszym złem”, jak napisano na jednym z banerów.

O dziwo demonstracji nie organizowała nadal mocno rozproszona i słaba opozycja. Odniosła ona jednak przynajmniej jedno moralne zwycięstwo: 26 lutego, w dniu, kiedy wybrano kolejnego prezydenta, czyli dr. Tamása Sulyoka, od 2016 r. prezesa Trybunału Konstytucyjnego, zawsze jawnie popierającego premiera Viktora Orbána. Przed tym głosowaniem posłowie opozycji zaproponowali uczczenie minutą ciszy śmierci rosyjskiego dysydenta Aleksieja Nawalnego. Wtedy zareagował szef rządu, twierdząc, iż „szowiniści nie zasługują na szacunek w węgierskim parlamencie”, i podczas gdy opozycja stała, on sam i w ślad za nim posłowie z posłusznej mu frakcji, czyli Fideszu, siedzieli w swych ławach. Co opozycja oraz media na Zachodzie nazwali „moralną katastrofą” i „hańbą”.

W tym samym dniu, gdy wybrano nowego prezydenta, który nie miał kontrkandydatów, bo opozycja swojego nie wystawiła, doszło do jeszcze jednego ważnego głosowania: wreszcie Węgry, jako ostatnie, w zamian za cztery nowe samoloty Gripen, dodane do takich 14 maszyn już wcześniej (od 2007 r.) przez Węgry dzierżawionych, opowiedziały się za przystąpieniem Szwecji do NATO. Tym samym premier Orbán raz jeszcze udowodnił swoje kupiecko-handlowe, wręcz geszefciarskie podejście do życia, z czego już od dawna jest znany i oczywiście nie przez wszystkich za to szanowany.

Zmiana na stanowisku prezydenta, mocno protokolarnym i symbolicznym, oraz trzy głośne dymisje wstrząsnęły społeczeństwem, ale raczej nie systemem. Opozycja jest nadal słaba i rozdrobniona, nie przedkłada alternatywy ani programowej, ani osobowej dla nadal silnego Orbána. Nowa jakość polega na tym, że teraz już nikt na Węgrzech nie będzie mógł powiedzieć, że nie wie, gdzie i w jakich realiach żyje. Ten system coraz bardziej wygląda na brzydkie kaczątko: kłamliwe, fałszywe, skorumpowane, oligarchiczne i nieuczciwe.

Drogi Laci!

Nasz kraj po ubiegłorocznych wyborach stał się niezmiernie ciekawy. W wielu zachodnich mediach twierdzą, że staliśmy się poletkiem doświadczalnym, gdzie sprawdza się nie tylko stare, ale też zupełnie nowe scenariusze. Tak jak w niezapomnianym annus mirabilis 1989 r., tak i teraz patrzymy, jak przebiegnie przejście z (pół)dyktatury w demokrację.

Czytaj więcej

Premier Węgier leci do USA. Spotka się z "jedyną szansą świata na pokój"

Mamy wiele wersji dalszych wydarzeń, dociekań, scenariuszy, a naokoło sporo niepewności i obaw. Przede wszystkim dlatego, że reprezentanci przegranego w wyborach, ale pozostającego w grze systemu Jarosława Kaczyńskiego wyprowadzają pełnych gniewu, a nawet nienawiści, ludzi na ulice. Gdzie nie spojrzeć, twarde zmagania i przeciąganie liny. Takiego boju nie było od upadku komunizmu. Wygląda na to, że jesteśmy w stanie chaosu. Ostra walka dzieli kraj, który już wcześniej był mocno podzielony. Pomiędzy dwoma obozami nie ma ani solidarności, ani wzajemnego zrozumienia, a porozumienia nie widać nawet na horyzoncie. To nowe pole bitwy, której wynik jest jeszcze nieznany.

Zamach stanu czy państwo prawa?

Czy jest jeszcze nadzieja? – pytają mnie znajomi. Naturalnie jest, ale co będzie dalej, nie do końca wiadomo. Jak dotychczas widzimy, że nowa władza i nowy gabinet pod wodzą Donalda Tuska nie wahają się, działają twardo i stanowczo. Doskonale wiedzą, że przedstawiciele poprzedniego ładu podporządkowali swoim interesom cały system instytucjonalny w państwie. Mieli nie tylko rząd, prezydenta i tzw. media publiczne, ale też Trybunał Konstytucyjny, bank centralny, największe firmy, z Orlenem włącznie, i praktycznie cały system prawny, wraz z policją i CBA. Nie doszło u nas, jak na Węgrzech, do zajęcia całego boiska, bo nie było kwalifikowanej, konstytucyjnej większości. Z tego powodu do ubiegłego roku to nie konstytucja była najważniejsza, lecz nowe ustawodawstwo, które służyło interesom tamtej władzy.

W ten sposób pojawiła się swoista dwuwładza, w ramach której równolegle funkcjonowało to, co pozostało z poprzedniej konstytucji i demokratycznego porządku, a obok pojawił się coraz bardziej niedemokratyczny i nieliberalny ośrodek władzy przypominający dawne państwo partyjne. To właśnie jego rozbicie jest teraz celem nadrzędnym, mówią przedstawiciele obecnych władz.

Tymczasem po tym, jak Polacy zdecydowali w wyborach, szybko okazało się, że prezydent Andrzej Duda, któremu pozostało jeszcze na stanowisku półtora roku, nie jest absolutnie neutralny. Wprost przeciwnie, wyraźnie dołączył do obozu PiS, jak tylko mógł, opóźniał powołanie rządu Tuska, a obecnie oskarża go o stosowanie „legislacyjnego terroru” i rzuca kolejne kłody pod nogi.

Tymczasem Donald Tusk i jego ministrowie nie cofają się, prą naprzód. Szybko rozbili publiczne media, jawnie służące dawnej władzy, a nawet zdobyli się na zatrzymanie poprzedniego ministra spraw wewnętrznych i jego zastępcy – i to na dodatek w Pałacu Prezydenckim. Po czym jeszcze tego samego dnia, zgodnie z wyrokiem sądu, wysłano ich do więzienia. W odpowiedzi na to obecna opozycja zaczęła mówić o próbie zamachu stanu, prezydent natomiast wahał się, czy ich ułaskawić, jak to już raz przed laty zrobił. W końcu skierował sprawę do prokuratora generalnego prof. Adama Bodnara, byłego rzecznika praw obywatelskich. A gdy ten, powołując się na przepisy, wyraził opinię, że ułaskawienia być nie powinno, prezydent, niczym prawdziwy reprezentant jednej partii, i tak go dokonał. Jednak napięcie z tym związane utrzymuje się nie tylko w elitach, ale też na ulicach czy w sklepach.

Pierwsze społeczeństwo, druga jawność

Jest już jasne, że ubiegłoroczne wybory to wcale nie był moment rozstrzygający, lecz jedynie jeden z etapów w tej walce między siłami demokracji i autokracji, która nadal jeszcze w najlepsze trwa. Być może rozstrzygną kwietniowe wybory samorządowe lub czerwcowe europejskie, a przynajmniej wskażą, w jakim kierunku idziemy. Na tę chwilę na porządku dziennym jest walka, trwa przeciąganie liny pomiędzy dwoma obozami, czyli – mówiąc obrazowo w duchu karnawałowym – trwa bal.

Czytaj więcej

Tomasz Kubin: Nie zabijajmy Grupy Wyszehradzkiej – może się jeszcze bardzo przydać

Owszem, badania opinii publicznej wskazują na rosnące poparcie dla obecnych władz. Dlatego były prezydent Aleksander Kwaśniewski proponuje gabinetowi Tuska i całemu społeczeństwu jak najszybszą organizację kolejnych, przedterminowych wyborów, czego nie wykluczył nawet premier. Albowiem w innym przypadku grozi państwu prawdziwy pat, gdyż prezydent Duda najwyraźniej będzie nadal egzekwował prawo weta.

Co będzie, zobaczymy. Jak dotąd można już wyciągać pierwsze wnioski. Okazuje się, że istnieje u nas niezależne, demokratyczne społeczeństwo, którego nie udało się podporządkować sobie ani Kaczyńskiemu, ani rzekomo wszechmocnemu Kościołowi. Młodzi nie uciekli za granicę, lecz głosowali za demokracją i zmianą, podobnie jak kobiety, wściekłe za zbyt surowe ustawodawstwo antyaborcyjne. Obecne media, radio i telewizja, stojące już po stronie obecnego rządu, nie sugerują więcej, że Tusk to przyjaciel i sługus Niemiec i że władze w Brukseli i Berlinie prowadzone są przez wstrętnych liberałów.

Wydaje się, że bój o najwyższą stawkę dopiero się jednak zaczyna: czyj i jaki będzie ustrój prawny? Podporządkowany woli politycznej, głównie Jarosława Kaczyńskiego, a do pewnego stopnia też Andrzeja Dudy, czy też na nowo dostosujemy się do europejskiego, liberalnego systemu działającego zgodnie z regułami równowagi i kontroli władz? Jak jednak sięgnąć po ten drugi stan w sytuacji pełnej polaryzacji społecznej, gdy jeden obóz bezustannie podminowuje drugi? Czy będzie z tego na nowo demokratyczny liberalizm? Można wątpić. Już wiemy, że się obudziliśmy, ale nie wiemy, co po pobudce. Ruszymy ponownie w kierunku świtu, jak sam pisałeś pełen nadziei w początkach lat 90.? Jeszcze nie wiemy. Czekamy na nowe porządki, tylko nie wiadomo jakie.

Przynajmniej dwie kwestie wydają się być bezsporne. Gabinet Tuska z pełną siłą wraca do UE i teraz są już prawdziwe nadzieje na tamtejsze pieniądze; nawet jeśli powrót do państwa prawnego jeszcze trochę potrwa. I druga kwestia: zarówno premier Donald Tusk, jak i minister Radosław Sikorski z pierwszą wizytą zagraniczną udali się do Kijowa. Niezależna Ukraina jak najbardziej leży w naszym narodowym interesie.

Akwarium z zupy rybnej

Kiedy upadał komunizm, stanęło przed nami – jak głosiła ówczesna anegdota – bezprecedensowe wyzwanie i zadanie: jak z zupy rybnej wyjąć na nowo suma czy karpia? Takie jest właśnie wyzwanie, gdy przechodzisz z dyktatury do demokracji. Albowiem wejście w autorytaryzm to nic innego jak przyrządzanie zupy rybnej z karpia. Ale teraz jest odwrotnie: jak z zupy rybnej zrobić na nowo akwarium?

Zniszczyć łatwo, naprawić trudniej. No i czy można naprawić dotychczasowy system? W Warszawie, gdzie dotarł teraz ponownie ekspres z Zachodu, powiadają, że być może trzeba będzie wprowadzić nowy porządek oparty na nowej konstytucji. Bo inaczej nie pójdziemy do przodu. Albowiem Polska stała się teraz swego rodzaju laboratorium. Staliśmy się taką polityczną kuchnią i miarą nie tylko dla Was na Węgrzech i dla naszego regionu, ale i szerzej dla całej Europy i świata zachodniego. Pozostaniemy nadal takimi twardymi demokratami, nawet gdy Donald Trump powróci na amerykańską scenę, co staje się realne? Czy tylko Viktor Orbán będzie się wtedy cieszył, czy może także niektórzy u nas? Wiele pytań. Mało odpowiedzi.

Pojawiło się u nas pojęcie „dwie wieże”. Pierwotnie weszło do obiegu w 2018 r., kiedy to okazało się, że Jarosław Kaczyński, „silny człowiek” systemu, jest osobiście wplątany w podejrzane transakcje wokół budowy w centrum stolicy biurowca składającego się z dwóch wież, a mającego powstać najwyraźniej na potrzeby PiS. Wybuchła ogromna afera, oczywiście przede wszystkim w mediach opozycyjnych. Jednakże do tej pory niczego nie ujawniono, nie wyciągnięto żadnych konsekwencji prawnych, nie było dochodzenia ani sądu, bowiem sprawę zamiótł pod dywan ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro.

Teraz, kiedy doszło do politycznej zmiany, Dwie Wieże znów stają się tematem. Przy czym chodzi o inne jeszcze dwie wieże, na potrzeby elektrowni na węgiel w pobliżu Ostrołęki, zbudowane za rządów premier Beaty Szydło niczym te znane z WTC, a potem zburzone z racji nowej polityki klimatycznej. Straty są szacowane nawet na 2 mld zł. Kto za to wszystko zapłacił? Oczywiście, centralny budżet, a więc podatnicy. Media eksponują teraz jeden przypadek po drugim. Głośno np. o CPK, czyli wielkim lotnisku i węźle komunikacyjnym pod Warszawą, które jak dotąd też pochłonęło wielkie sumy (jak wielkie, nikt nie wie), a pozostaje na papierze. Za to też poprzednim prawicowym rządom przyjdzie zapłacić. Albowiem już widać, że w centrum zainteresowania znalazły się takie kwestie, jak państwo prawa, a wraz z jego przywracaniem korupcja, niegospodarność, szastanie publicznymi pieniędzmi. Prowadzi to do nie tylko gospodarczych i społecznych, ale też politycznych, a nawet etycznych konsekwencji.

Czytaj więcej

Węgry: ostry konflikt Viktor Orban - bank centralny. Poszło o zmianę prawa

I w tym właśnie kontekście znów wyłaniają się kolejne Dwie Wieże, te o charakterze politycznym. W pierwszej z nich decyzje podejmuje doświadczony Donald Tusk. W drugiej prowadzą swą własną politykę Jarosław Kaczyński i jego zwolennicy. Tusk już raz publicznie powiedział: „Jarosławie, twój czas minął”. On doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że powrót PiS do władzy to koniec demokracji. Tym bardziej że z drugiej Wieży płyną głosy i oceny, zgodnie z którymi nowa koalicja rządząca dokonuje w kraju niczego innego, jak pełzającego zamachu stanu, i wprowadza „tymczasowy”, „pełen zawirowań”, „bezprawny” i „niekonstytucyjny” system. Łatwiej było obalić komunizm i przeprowadzić zmianę systemu, niż teraz przywrócić instytucjonalny system demokratycznego państwa prawnego. Podstawowe pytanie brzmi: jak długo ten okres przejściowy będzie trwał, co ze sobą ostatecznie przyniesie i za jaką cenę? O tym może przy następnej okazji.

Prof. Bogdan Góralczyk – sinolog, dyplomata, ekspert w dziedzinie stosunków międzynarodowych, ze szczególnym uwzględnieniem Chin i Węgier

Drogi Bogdanie!

Czytając Twój list, nie wiem, ubolewać czy cieszyć się z sytuacji w Polsce. Tak opisujesz zwycięstwo w wyborach, jakby to był zaledwie pierwszy krok. Tymczasem u nas na Węgrzech opozycja przegrała wszystkie wybory, a zwycięska partia za każdym razem osiągała konstytucyjną większość. Ten poziom akceptacji, po jaki sięgnęła w październiku 2023 roku koalicja Tuska, u nas wydaje się być nieosiągalny. W Polsce mamy drugą, być może trudniejszą, zmianę systemu, na Węgrzech tymczasem nie wyłaniają się nawet zarysy zjednoczonej, godnej wyboru i zdolnej do rządzenia opozycji. Kiedyś „ekspres z Warszawy” miał bezpośredni wpływ na wydarzenia na Węgrzech, szliśmy niejako obok siebie. Dzisiaj widzimy, jak bardzo odstaliśmy od tego, co w Polsce.

Zostaliśmy w tyle, bowiem Orbán jest na czele. PiS pod wodzą Kaczyńskiego bez konstytucyjnej większości przeniósł państwo w stan półliberalny, podczas gdy Orbán nie tylko rozmontował państwo prawne, ale też podporządkował prywatnym interesom gospodarkę rynkową i zmielił media oraz instytucje obywatelskie. W ich miejsce zbudował nowe, skrajnie scentralizowane państwo narodowe, z ośrodkiem władzy systemowo przejmującym dochody i majątek, zabezpieczając ten system prawnie i instytucjonalnie.

Węgierski mechanizm propagandowy daleko prześciga polski. W ramach tego systemu nie tylko zduszono flagowe tytuły swobodnej prasy, ale też szyderczo patrzy się na tych, którzy pozostali, że nie potrafią się zjednoczyć, a uzasadnia się ten stan badaniami opinii publicznej i „życzeniami ludu”, żywionego stworzonym „nowym językiem”.

W Polsce jednostki trzymają w szachu instytucje, u nas uzależnione od orbánowskiej osobistej autokracji, powiązane ze sobą osoby i instytucje we wszechobejmującej sieci trzymają w szachu politykę, gospodarkę, a nawet społeczeństwo. Orbánowska kontrrewolucja na Węgrzech nie tylko powstrzymała proces zmian po 1989 r., nie tylko całkowicie rozbiła instytucje zbudowane po zmianie systemu, lecz także stworzyła w ich miejsce pełen, autokratyczny i kontrrewolucyjny system. Dlatego nasze zadania będą jeszcze trudniejsze.

Kradzież jako norma

Viktor Orbán jest prawdziwym założycielem systemu i państwa. Dlatego brał go sobie za wzór Kaczyński, któremu nawet udało się zająć jakieś miasto czy wieże, niszcząc przy okazji poprzednie, ale nie udało mu się zbudować nowego zamku na wzór Orbána. W epoce Kaczyńskiego pozostała autonomia miast, uczelni, działała niezależna prasa, gracze gospodarczy nie byli zależni od rządu i kwitły oraz rodziły się nowe organizacje społeczne. Na Węgrzech żadna instytucja nie jest dziś niezależna, wszystkie miasta i uniwersytety uzależnione są od dotacji scentralizowanego mechanizmu państwowego, zarazem łupieżczego i rozdającego. Żaden przedsiębiorca, włączając w to wielkie firmy transnarodowe, nie podpisze kontraktu bez kontrasygnaty ze strony systemu. Wszystkie instytucje i wszystkie zasady są zależne od Orbána. Podczas gdy u was korupcyjne sprawy zamieniają się w skandale i stanowią naruszenie norm, to u nas instytucjonalną normą jest kradzież ze strony premiera i jego ludzi, a czysta transakcja to wyjątek.

Orbán kroczy historyczną ścieżką. Po wszystkich rewolucjach na Węgrzech zawsze przychodziła długa kontrrewolucja: Franciszek Józef, Miklós Horthy czy János Kádár. A naród węgierski z czasem pogodził się z mordercami jego przywódców, a potem przyjmował logikę nowych władców, akceptując autorytarne instytucje i zasady. Teraz też z roku na rok coraz mocniej przyzwyczaja się do orbánowskiego samowładztwa, akceptuje nakazy z góry, dostosowuje do zasad zawartych w formule OVNA (Orbán Viktor Nincs Alternátiva) – „Nie ma alternatywy dla Orbána”.

Tylko jedna wola

W każdym kluczowym momencie naród węgierski źle wybierał, w niezgodzie z historyczną tendencją. Zawsze stawał po tej politycznej stronie, która reprezentowała zło: przegraliśmy dwie światowe wojny, a teraz tracimy pokój. W 2022 r. wybrał Orbána kwalifikowaną większością dwóch trzecich, bo ten przekonał go, że pokój znajdzie po rosyjskiej stronie.

Czytaj więcej

Wojna w Ukrainie rozbija Wyszehrad. Różnice nie do pogodzenia?

Nasze społeczeństwo zgodziło się na zduszenie inicjatyw oddolnych, rozmontowanie instytucji i pozwoliło na zamianę wielobarwnego i zróżnicowanego organizmu w zamknięty, pozbawiony twarzy tłum. Bez sprzeciwu podporządkowuje się monopolistycznemu państwu i jedynowładztwu. Co więcej, nie tylko je akceptuje – pokochało je! Widzi w tym państwie obrońcę, zbawiciela. Nie ma solidarności z nikim, ani biednymi, ani ofiarami wojny, ani ze starszymi czy chorymi. Skarży się natomiast na to, że nikt z nim się nie solidaryzuje. Tym samym obraża swoich sojuszników, gromadzi przeciwników. Zdradziło przyjaciół, zdradziło siebie samych i narzeka, że nie ma przyjaciół i że nie liczą się z nim. Kiedyś było wzorcem, zamieniło się w antywzorzec. Nie zbudowało małych społeczności, nie zainicjowało budowy alternatywnych instytucji i społeczeństwa obywatelskiego, ale się dziwi, czemu jest osamotnione. Pogrążyło się we własnej apatii, jak niedawno z goryczą pisałem.

Podstawowa zasada systemu Orbána brzmi: jest tylko jedna wola polityczna, nie ma targowania się, nie ma porozumień, jest tylko dyktat wobec wszystkich instytucji oraz społeczeństwa. Nie rozmawiamy z tymi, którzy wychodzą na ulice, nie spełniamy żadnych żądań, nie wchodzimy w relacje z tymi, którzy trzymają z innymi. Nie ma pomiłuj! Stawiajcie się przede mną pojedynczo, pokornie proście, a wtedy jest szansa na jakąkolwiek nadzieję. Chcecie demonstrować? Proszę bardzo, pochodzicie trochę, zmęczycie się – i pójdziecie do domu!

Po ostatnich wyborach w Polsce PiS stracił władzę (15 października 2023 r. w jednym z lokali w Warsz

Po ostatnich wyborach w Polsce PiS stracił władzę (15 października 2023 r. w jednym z lokali w Warszawie)

Filip Naumienko/REPORTER

To nieme społeczeństwo jest jednakże spolaryzowane. To Orbán reprezentował i nakreślił nowe bieguny po burzliwej jesieni 2006 r. u nas, gdy płonęły ulice Budapesztu, i po światowym kryzysie 2008 r. Po jednej stronie znalazła się globalizacja i przegrani po zmianie systemu, a po drugiej – zwycięzcy. Po jednej jest zdradzony przez elity i wykorzystywany przez transnarodowe korporacje, pozostawiony sam sobie, przegrany, szary obywatel, który jedynej obrony szuka w państwie narodowym i jego przywódcy, natomiast po drugiej są komuniści, liberałowie i miliarderzy pokroju George'a Sorosa.

To Orbán, ojciec narodu, goi rany narodowe na wzór Horthy’ego i zabliźnia zmniejszeniem obowiązkowych opłat ciężary socjalne, niczym Kádár. Po 14 latach samodzielnych rządów nadal wskazuje wrogów wewnętrznych i zewnętrznych. I ciągle wznieca żal oraz niechęć w warstwach mniej wykształconych, o mniejszych dochodach, wśród ludzi z prowincji i uzależnionych od pomocy państwa w stosunku do lepiej wykształconych, bogatszych i nawet w jego systemie rosnących z Budapesztu i większych miast zbliżonych do Zachodu.

Na ogół widać tylko emocjonalną polaryzację – zwolennicy i przeciwnicy Orbána patrzą na siebie wilkiem. Albowiem nasz system polityczny jest osobisty, a nie instytucjonalny. Dlatego źródłem wszelkiego dobra i zła jest Orbán, a stawką wyborczą nie jest wcale to czy inne zagadnienie społeczne, lecz to, czy Orbán ma tu pozostać u władzy po wsze czasy, czy też ma zniknąć stąd jak najszybciej. Podczas nadchodzących wyborów samorządowych i europejskich, u nas przeprowadzanych razem, to znów Orbán będzie tym wyborem, a nie ten czy inny burmistrz lub parlamentarzysta reprezentujący nas w Europie.

Viktor Orbán przerósł samego siebie. Czy niezbyt śmiałe to stwierdzenie? Być może. Jest faktem, że stał na czele tej populistycznej, nacjonalistycznej, autokratycznej fali, która zagroziła całkowitym pęknięciem zachodniego świata. W trwających bezustannie od 2019 r. starciach okazało się, że tę falę udało się wyhamować, przynajmniej w Europie. O tym świadczy także polski przykład. Jeśliby europejskim siłom liberalnym udało się stworzyć koalicję, jak to się powiodło ostatnio w Czechach, Hiszpanii, Polsce, a być może jeszcze i w Holandii, to wtedy być może uda się wyhamować skrajną prawicę. Jak we Włoszech panią Meloni i jej partię, skierować system do „cywilizowanego środka”. Wtedy być może siły skrajne nie dojdą do władzy. Jak pokazują sondaże, trzy demokratyczne koalicje w Parlamencie Europejskim, Partia Ludowa, Socjaliści i Liberałowie mogą z całą pewnością liczyć na wygraną. Natomiast tam, gdzie to się nie powiodło, jak u nas – nigdy – czy ostatnio na Słowacji, przyjdzie Fico.

Warszawa i Ameryka

Wszystko to nie zmienia faktu, że zarówno Kaczyński, jak i Orbán to już zgrane płyty. Odsunęli się od siebie szczególnie po wybuchu wojny rosyjsko-ukraińskiej, gdy Orbán swoją przyjaźnią z Rosją i polityką antyukraińską sam się wyizolował, a ich spór narodził się na płaszczyźnie przyjaznych stosunków albo z Rosjanami, albo Ukraińcami. Oparta na szantażu polityka wetowania, niedotrzymywania umów, wstrętnych kłamstw przynosi ze sobą rany, które izolują nie tylko Węgry, ale też samego Orbána.

Nasze najpoważniejsze pęknięcie w obecnym systemie brzmi: Dokąd zmierzamy? Nadal odrębną drogą na Wschód, oddalając się od Europy, czy też drogą rozwoju wewnątrz Europy? Część obozu funkcjonującego w obecnych realiach, podobnie jak część wyborców, chciałaby wrócić z powrotem do UE i NATO, sięgnąć po europejskie pieniądze i uciec z kwarantanny, podobnie jak z roli ostatniego wspólnika Putina. Ta grupa doskonale wie, że „Orbán musi odejść”, podobnie jak to było jesienią 1956 r. z Rákosim czy wiosną 1988 r. z Kádárem. Dyktator musi odejść, byśmy mogli przeżyć. Tyle tylko, że ludzie mają ręce związane przez Orbána i jego zwolenników, podobnie jak przez własną przyszłość. Stawiają bowiem na szali nie tylko miejsca pracy i majątek, lecz tą drogą mogą łatwo trafić do więzienia.

Czytaj więcej

Szczyt Grupy Wyszehradzkiej. Co dzieli Polskę i Czechy oraz Słowację i Węgry ws. Ukrainy?

Czy tak jak w 1989 r. możliwe jest pojednanie z Zachodem, żądną zemsty opozycją i społeczeństwem, ale bez Orbána? Czy znajdziemy swoje miejsce w nowym świecie? Pamiętamy, że ani w 1956, ani w 1988 r. nikt nie śmiał nic zrobić, a zmiana nie była możliwa bez głosu Moskwy. Dlatego nasze oczy kierujemy teraz na Warszawę – co przyniesie wasza zmiana? Więzienia? Chaos? Solidne porozumienie? No i naturalnie patrzymy na Amerykę. Co będzie, jeśli wygra Trump? Uratuje Orbána i tym samym znowu wygrają jego racje?

System Orbána to nic innego jak przeżytek, kolejny ancien régime. Opiera się na rabunku. Nie zwraca uwagi na rynkową konkurencję, zwiększanie produkcji, efektywność w gospodarce i administracji, a ponadto oprócz okradania własnego narodu to ukradzione pieniądze europejskie stanowią główne źródło zasilania gospodarki. Będzie dobrze funkcjonował dopóty, dopóki będzie miał co zabrać z systemu służby zdrowia, oświaty, socjalnego i środowiska, z wcześniej nagromadzonego kapitału społecznego i dopóki Europa pozwoli się okradać. System Orbána to ślepa uliczka. Węgry straciły czas, pole działania, kapitał społeczny, szacunek i prestiż. Natomiast po pandemii, po wybuchu wojny rosyjsko-ukraińskiej i w bezustannych zmaganiach z Europą system ten zamienił się w bezcelowy i niezdolny do rządzenia.

Drugie pęknięcie to starcie polityczne i gospodarcze między grabieżczą władzą centralną a okradanymi przez nią rodzinami, samorządami i przedsiębiorcami. Wódz systemu zerwał z poprzednią umową społeczną: my w pełni odpowiadamy za politykę, dzielimy przywileje na górze, a wy tam na dole łupicie resztę. Posiadacze królewskich posiadłości systemu Orbána zaczęli rabować prowincję, zepchnęli na bok tamtejszych oligarchów i teraz, gdy europejskich pieniędzy brak, zostawili samym sobie miasta i wsie.

W istocie rzeczy dla ludzi Orbána nie są ważne wybory ani europejskie, ani samorządowe. Wiedzą, że w Parlamencie Europejskim posłowie Fideszu nie odegrają żadnej roli. Podobnie jak doskonale zdają sobie sprawę z tego, że pozbawione pieniędzy i możliwości działania samorządy będą zdane na ich łaskę. Kolejny sprawdzian przyjdzie w wyborach 2026 r. Jeśli wtedy trzej potężni – Putin, Trump i Xi – pozostaną osobistymi przyjaciółmi Orbána i będą go popierać, to Węgry znajdą się w pępku świata. Kto dożyje, zobaczy.

Tak bardzo na was liczymy

Drogi Bogdanie, u nas system nigdy nie przewracał się od wewnątrz, zawsze był narzucany z zewnątrz. W okresie 1867–1945 opozycja nigdy nie doszła do władzy na mocy wyborów. Zawsze żyliśmy w systemie jednopartyjnym czy pseudojednopartyjnym, z silnym „centralnym ośrodkiem władzy”, jak to ujmuje Orbán. Władza zawsze była gotowa rządzić wiecznie, a podzielona i pozbawiona środków opozycja, którą można było skorumpować, jedynie krzyczała niezdolna do rządzenia.

Tu znów przychodzi na myśl wasz przypadek, bo pokazuje, że opozycję można zbudować, łącząc ze sobą siły polityczne i społeczne. Podobnie jak u was, u nas też młodzież i kobiety są dynamiczni, tyle że muszą sobie uświadomić swoją siłę. Unia waszych miast pokazuje, że możliwa jest ich współpraca, co proponowałem i u nas w 2019 r. Wtedy znajdą się nowe siły, zdolne odsunąć złą polityczną kulturę obecnej władzy i dotychczasowej opozycji, bowiem albo zbudują nowe partie, albo odnowią stare. No i jest jeszcze w odwodzie Europa, która nie tylko przetrzyma i powstrzyma system Orbána, ale będzie też popierała rozwój niezależnych instytucji, niezależną prasę i społeczeństwo obywatelskie w samodzielnych Węgrzech. Dlatego teraz tak bardzo liczymy na was, bo tylko na tej podstawie możemy ponownie wrócić do połączenia sił i odnowy polsko-węgierskiej przyjaźni.

László Lengyel – znany liberalny publicysta i pisarz

Ta wymiana listów ukazała się także po węgiersku w lutym, w weekendowym magazynie dziennika „Népszava”

Sprawiający wrażenie skonsolidowanego, a więc stabilnego, „system Orbána” ostatnio się zatrząsł. 10 lutego przebywająca z oficjalną wizytą w Dubaju prezydent Węgier Katalin Novák przerwała ją, wróciła do kraju i wygłosiła telewizyjne orędzie, w którym poinformowała obywateli o rezygnacji ze stanowiska. Tego samego dnia zrezygnowała też była minister sprawiedliwości – i jedyna kobieta w gabinecie – Judit Varga. Obie były odpowiedzialne za ułaskawienie osoby kryjącej pedofila, co – po niemal roku – odkrył jeden z niezależnych portali internetowych. Ta druga rezygnacja była o tyle ważna, iż Varga miała być jedynką rządzącego Fideszu w nadchodzących wyborach europejskich (na Węgrzech połączonych z samorządowymi, rzekomo z racji oszczędności).

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi