Kradzież jako norma
Viktor Orbán jest prawdziwym założycielem systemu i państwa. Dlatego brał go sobie za wzór Kaczyński, któremu nawet udało się zająć jakieś miasto czy wieże, niszcząc przy okazji poprzednie, ale nie udało mu się zbudować nowego zamku na wzór Orbána. W epoce Kaczyńskiego pozostała autonomia miast, uczelni, działała niezależna prasa, gracze gospodarczy nie byli zależni od rządu i kwitły oraz rodziły się nowe organizacje społeczne. Na Węgrzech żadna instytucja nie jest dziś niezależna, wszystkie miasta i uniwersytety uzależnione są od dotacji scentralizowanego mechanizmu państwowego, zarazem łupieżczego i rozdającego. Żaden przedsiębiorca, włączając w to wielkie firmy transnarodowe, nie podpisze kontraktu bez kontrasygnaty ze strony systemu. Wszystkie instytucje i wszystkie zasady są zależne od Orbána. Podczas gdy u was korupcyjne sprawy zamieniają się w skandale i stanowią naruszenie norm, to u nas instytucjonalną normą jest kradzież ze strony premiera i jego ludzi, a czysta transakcja to wyjątek.
Orbán kroczy historyczną ścieżką. Po wszystkich rewolucjach na Węgrzech zawsze przychodziła długa kontrrewolucja: Franciszek Józef, Miklós Horthy czy János Kádár. A naród węgierski z czasem pogodził się z mordercami jego przywódców, a potem przyjmował logikę nowych władców, akceptując autorytarne instytucje i zasady. Teraz też z roku na rok coraz mocniej przyzwyczaja się do orbánowskiego samowładztwa, akceptuje nakazy z góry, dostosowuje do zasad zawartych w formule OVNA (Orbán Viktor Nincs Alternátiva) – „Nie ma alternatywy dla Orbána”.
Tylko jedna wola
W każdym kluczowym momencie naród węgierski źle wybierał, w niezgodzie z historyczną tendencją. Zawsze stawał po tej politycznej stronie, która reprezentowała zło: przegraliśmy dwie światowe wojny, a teraz tracimy pokój. W 2022 r. wybrał Orbána kwalifikowaną większością dwóch trzecich, bo ten przekonał go, że pokój znajdzie po rosyjskiej stronie.
Nasze społeczeństwo zgodziło się na zduszenie inicjatyw oddolnych, rozmontowanie instytucji i pozwoliło na zamianę wielobarwnego i zróżnicowanego organizmu w zamknięty, pozbawiony twarzy tłum. Bez sprzeciwu podporządkowuje się monopolistycznemu państwu i jedynowładztwu. Co więcej, nie tylko je akceptuje – pokochało je! Widzi w tym państwie obrońcę, zbawiciela. Nie ma solidarności z nikim, ani biednymi, ani ofiarami wojny, ani ze starszymi czy chorymi. Skarży się natomiast na to, że nikt z nim się nie solidaryzuje. Tym samym obraża swoich sojuszników, gromadzi przeciwników. Zdradziło przyjaciół, zdradziło siebie samych i narzeka, że nie ma przyjaciół i że nie liczą się z nim. Kiedyś było wzorcem, zamieniło się w antywzorzec. Nie zbudowało małych społeczności, nie zainicjowało budowy alternatywnych instytucji i społeczeństwa obywatelskiego, ale się dziwi, czemu jest osamotnione. Pogrążyło się we własnej apatii, jak niedawno z goryczą pisałem.
Podstawowa zasada systemu Orbána brzmi: jest tylko jedna wola polityczna, nie ma targowania się, nie ma porozumień, jest tylko dyktat wobec wszystkich instytucji oraz społeczeństwa. Nie rozmawiamy z tymi, którzy wychodzą na ulice, nie spełniamy żadnych żądań, nie wchodzimy w relacje z tymi, którzy trzymają z innymi. Nie ma pomiłuj! Stawiajcie się przede mną pojedynczo, pokornie proście, a wtedy jest szansa na jakąkolwiek nadzieję. Chcecie demonstrować? Proszę bardzo, pochodzicie trochę, zmęczycie się – i pójdziecie do domu!
Po ostatnich wyborach w Polsce PiS stracił władzę (15 października 2023 r. w jednym z lokali w Warszawie)
Filip Naumienko/REPORTER
To nieme społeczeństwo jest jednakże spolaryzowane. To Orbán reprezentował i nakreślił nowe bieguny po burzliwej jesieni 2006 r. u nas, gdy płonęły ulice Budapesztu, i po światowym kryzysie 2008 r. Po jednej stronie znalazła się globalizacja i przegrani po zmianie systemu, a po drugiej – zwycięzcy. Po jednej jest zdradzony przez elity i wykorzystywany przez transnarodowe korporacje, pozostawiony sam sobie, przegrany, szary obywatel, który jedynej obrony szuka w państwie narodowym i jego przywódcy, natomiast po drugiej są komuniści, liberałowie i miliarderzy pokroju George'a Sorosa.
To Orbán, ojciec narodu, goi rany narodowe na wzór Horthy’ego i zabliźnia zmniejszeniem obowiązkowych opłat ciężary socjalne, niczym Kádár. Po 14 latach samodzielnych rządów nadal wskazuje wrogów wewnętrznych i zewnętrznych. I ciągle wznieca żal oraz niechęć w warstwach mniej wykształconych, o mniejszych dochodach, wśród ludzi z prowincji i uzależnionych od pomocy państwa w stosunku do lepiej wykształconych, bogatszych i nawet w jego systemie rosnących z Budapesztu i większych miast zbliżonych do Zachodu.
Na ogół widać tylko emocjonalną polaryzację – zwolennicy i przeciwnicy Orbána patrzą na siebie wilkiem. Albowiem nasz system polityczny jest osobisty, a nie instytucjonalny. Dlatego źródłem wszelkiego dobra i zła jest Orbán, a stawką wyborczą nie jest wcale to czy inne zagadnienie społeczne, lecz to, czy Orbán ma tu pozostać u władzy po wsze czasy, czy też ma zniknąć stąd jak najszybciej. Podczas nadchodzących wyborów samorządowych i europejskich, u nas przeprowadzanych razem, to znów Orbán będzie tym wyborem, a nie ten czy inny burmistrz lub parlamentarzysta reprezentujący nas w Europie.
Viktor Orbán przerósł samego siebie. Czy niezbyt śmiałe to stwierdzenie? Być może. Jest faktem, że stał na czele tej populistycznej, nacjonalistycznej, autokratycznej fali, która zagroziła całkowitym pęknięciem zachodniego świata. W trwających bezustannie od 2019 r. starciach okazało się, że tę falę udało się wyhamować, przynajmniej w Europie. O tym świadczy także polski przykład. Jeśliby europejskim siłom liberalnym udało się stworzyć koalicję, jak to się powiodło ostatnio w Czechach, Hiszpanii, Polsce, a być może jeszcze i w Holandii, to wtedy być może uda się wyhamować skrajną prawicę. Jak we Włoszech panią Meloni i jej partię, skierować system do „cywilizowanego środka”. Wtedy być może siły skrajne nie dojdą do władzy. Jak pokazują sondaże, trzy demokratyczne koalicje w Parlamencie Europejskim, Partia Ludowa, Socjaliści i Liberałowie mogą z całą pewnością liczyć na wygraną. Natomiast tam, gdzie to się nie powiodło, jak u nas – nigdy – czy ostatnio na Słowacji, przyjdzie Fico.
Warszawa i Ameryka
Wszystko to nie zmienia faktu, że zarówno Kaczyński, jak i Orbán to już zgrane płyty. Odsunęli się od siebie szczególnie po wybuchu wojny rosyjsko-ukraińskiej, gdy Orbán swoją przyjaźnią z Rosją i polityką antyukraińską sam się wyizolował, a ich spór narodził się na płaszczyźnie przyjaznych stosunków albo z Rosjanami, albo Ukraińcami. Oparta na szantażu polityka wetowania, niedotrzymywania umów, wstrętnych kłamstw przynosi ze sobą rany, które izolują nie tylko Węgry, ale też samego Orbána.
Nasze najpoważniejsze pęknięcie w obecnym systemie brzmi: Dokąd zmierzamy? Nadal odrębną drogą na Wschód, oddalając się od Europy, czy też drogą rozwoju wewnątrz Europy? Część obozu funkcjonującego w obecnych realiach, podobnie jak część wyborców, chciałaby wrócić z powrotem do UE i NATO, sięgnąć po europejskie pieniądze i uciec z kwarantanny, podobnie jak z roli ostatniego wspólnika Putina. Ta grupa doskonale wie, że „Orbán musi odejść”, podobnie jak to było jesienią 1956 r. z Rákosim czy wiosną 1988 r. z Kádárem. Dyktator musi odejść, byśmy mogli przeżyć. Tyle tylko, że ludzie mają ręce związane przez Orbána i jego zwolenników, podobnie jak przez własną przyszłość. Stawiają bowiem na szali nie tylko miejsca pracy i majątek, lecz tą drogą mogą łatwo trafić do więzienia.
Czy tak jak w 1989 r. możliwe jest pojednanie z Zachodem, żądną zemsty opozycją i społeczeństwem, ale bez Orbána? Czy znajdziemy swoje miejsce w nowym świecie? Pamiętamy, że ani w 1956, ani w 1988 r. nikt nie śmiał nic zrobić, a zmiana nie była możliwa bez głosu Moskwy. Dlatego nasze oczy kierujemy teraz na Warszawę – co przyniesie wasza zmiana? Więzienia? Chaos? Solidne porozumienie? No i naturalnie patrzymy na Amerykę. Co będzie, jeśli wygra Trump? Uratuje Orbána i tym samym znowu wygrają jego racje?
System Orbána to nic innego jak przeżytek, kolejny ancien régime. Opiera się na rabunku. Nie zwraca uwagi na rynkową konkurencję, zwiększanie produkcji, efektywność w gospodarce i administracji, a ponadto oprócz okradania własnego narodu to ukradzione pieniądze europejskie stanowią główne źródło zasilania gospodarki. Będzie dobrze funkcjonował dopóty, dopóki będzie miał co zabrać z systemu służby zdrowia, oświaty, socjalnego i środowiska, z wcześniej nagromadzonego kapitału społecznego i dopóki Europa pozwoli się okradać. System Orbána to ślepa uliczka. Węgry straciły czas, pole działania, kapitał społeczny, szacunek i prestiż. Natomiast po pandemii, po wybuchu wojny rosyjsko-ukraińskiej i w bezustannych zmaganiach z Europą system ten zamienił się w bezcelowy i niezdolny do rządzenia.
Drugie pęknięcie to starcie polityczne i gospodarcze między grabieżczą władzą centralną a okradanymi przez nią rodzinami, samorządami i przedsiębiorcami. Wódz systemu zerwał z poprzednią umową społeczną: my w pełni odpowiadamy za politykę, dzielimy przywileje na górze, a wy tam na dole łupicie resztę. Posiadacze królewskich posiadłości systemu Orbána zaczęli rabować prowincję, zepchnęli na bok tamtejszych oligarchów i teraz, gdy europejskich pieniędzy brak, zostawili samym sobie miasta i wsie.
W istocie rzeczy dla ludzi Orbána nie są ważne wybory ani europejskie, ani samorządowe. Wiedzą, że w Parlamencie Europejskim posłowie Fideszu nie odegrają żadnej roli. Podobnie jak doskonale zdają sobie sprawę z tego, że pozbawione pieniędzy i możliwości działania samorządy będą zdane na ich łaskę. Kolejny sprawdzian przyjdzie w wyborach 2026 r. Jeśli wtedy trzej potężni – Putin, Trump i Xi – pozostaną osobistymi przyjaciółmi Orbána i będą go popierać, to Węgry znajdą się w pępku świata. Kto dożyje, zobaczy.
Tak bardzo na was liczymy
Drogi Bogdanie, u nas system nigdy nie przewracał się od wewnątrz, zawsze był narzucany z zewnątrz. W okresie 1867–1945 opozycja nigdy nie doszła do władzy na mocy wyborów. Zawsze żyliśmy w systemie jednopartyjnym czy pseudojednopartyjnym, z silnym „centralnym ośrodkiem władzy”, jak to ujmuje Orbán. Władza zawsze była gotowa rządzić wiecznie, a podzielona i pozbawiona środków opozycja, którą można było skorumpować, jedynie krzyczała niezdolna do rządzenia.
Tu znów przychodzi na myśl wasz przypadek, bo pokazuje, że opozycję można zbudować, łącząc ze sobą siły polityczne i społeczne. Podobnie jak u was, u nas też młodzież i kobiety są dynamiczni, tyle że muszą sobie uświadomić swoją siłę. Unia waszych miast pokazuje, że możliwa jest ich współpraca, co proponowałem i u nas w 2019 r. Wtedy znajdą się nowe siły, zdolne odsunąć złą polityczną kulturę obecnej władzy i dotychczasowej opozycji, bowiem albo zbudują nowe partie, albo odnowią stare. No i jest jeszcze w odwodzie Europa, która nie tylko przetrzyma i powstrzyma system Orbána, ale będzie też popierała rozwój niezależnych instytucji, niezależną prasę i społeczeństwo obywatelskie w samodzielnych Węgrzech. Dlatego teraz tak bardzo liczymy na was, bo tylko na tej podstawie możemy ponownie wrócić do połączenia sił i odnowy polsko-węgierskiej przyjaźni.
László Lengyel – znany liberalny publicysta i pisarz
Ta wymiana listów ukazała się także po węgiersku w lutym, w weekendowym magazynie dziennika „Népszava”