Zaczęło się niewinnie. Pewien mój znajomy, z zawodu profesor teologii ewangelickiej, opowiadał mi o książce znakomitego luterańskiego teologa Jaroslava Pelikana (na starość zmienił wyznanie i został prawosławnym) poświęconej Janowi Sebastianowi Bachowi i jego teologii. Dzięki jego uprzejmości kilka dni później miałem już tę książkę w domu. Jej lektura była niezwykła, a ja zacząłem wyszukiwać w moim serwisie muzycznym kolejne wykonania Bacha.
Na pierwszy ogień poszły niesamowite msze, a potem kantaty. Efekt? Gdy rok później ów serwis przysłał mi roczne podsumowanie słuchanej przeze mnie muzyki, bezapelacyjnie na pierwszym miejscu był Bach.
Czytaj więcej
Jego zaangażowanie, odwaga i upór zmieniały Kościół w Polsce. Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski był jedną z tych osób, które są rzeczywiście niezastąpione.
I gdzieś po drodze – wcale nie na początku – trafiłem na „Wariacje goldbergowskie”. Pierwszym wykonaniem, jakie mnie pochłonęło, była – co pewnie zaskakujące – transkrypcja tego utworu na instrumenty smyczkowe dokonana przez Rachel Podger, Chada Kelly’ego i Brecon Baroque. A potem było już z górki. Najpierw najbardziej znane wykonanie Glenna Goulda, potem wcześniejsza jego wersja, a wreszcie niezwykłe wykonanie Marii Judiny. Nie zabrakło także wykonania klawesynowego, bo uznałem, że koniecznie muszę zrozumieć, jak ta muzyka brzmiała w uszach samego Bacha. Zanurzane się w te dźwięki było jak odkrywanie nowego świata, jak poznawanie języka, który objawia nam nieznaną rzeczywistość.