Przyszła/niedoszła (niepotrzebne skreślić) minister klimatu i środowiska swoją pierwszą bitwę w nowej roli „pani władzy” postanowiła rozegrać w stylu, jaki, niestety, dobrze znamy z ośmiu ostatnich lat – zamiast rzeczowo odnieść się do podnoszonych przez politycznych przeciwników zarzutów, unieważniła zbiorczo całą krytykę, nazywając ją hejtem, no a hejterom nikt poważny się przecież tłumaczyć nie musi. Nie musi im też najwyraźniej mówić, kim i skąd byli „eksperci”, z którymi podobno konsultowała samowolnie dokonaną w projekcie zmianę radykalnie zmniejszającą minimalną odległość wiatraków od domów – z pierwotnie planowanych 500 do 300 metrów. I dlaczego o tak zasadniczej zmianie nie poinformowała nawet koleżanek i kolegów, którzy się pod projektem podpisali.

Czytaj więcej

Kataryna: Nowa władza nie uporządkuje rynku medialnego

„Dyskutujemy o tym od siedmiu lat. Robiliśmy szerokie konsultacje, robiliśmy wielokrotnie spotkania z różnymi środowiskami. Zapowiadaliśmy wcześniej, że będziemy liberalizować ustawę wiatrakową. My mówiliśmy zawsze o 500 metrach” – twierdzi Katarzyna Lubnauer, jedna z posłanek podpisanych pod projektem, i tłumaczy, dlaczego w jego ostatecznej wersji przeszła niezauważona przez nikogo odległość dużo mniejsza, niż ta wydyskutowana. „Jak większość tego typu projektów – znałam jego założenia, natomiast oczywiście nie czytałam 80 stron, bo jeśli mamy projekt klubowy, który wiem, czemu ma służyć, jaki jest kierunek, to nie jest tak, że wszyscy czytają 80 stron”.

Wygląda więc na to, że Hennig-Kloska po rozmowach z nieznanymi z nazwiska i afiliacji ekspertami osobiście zmieniła zasadniczy zapis w projekcie ustawy, nie informując o tym podpisanych pod nim posłów.

Wygląda więc na to, że Hennig-Kloska po rozmowach z nieznanymi z nazwiska i afiliacji ekspertami osobiście zmieniła zasadniczy zapis w projekcie ustawy, nie informując o tym podpisanych pod nim posłów. I to już naprawdę jest poważny „incydent legislacyjny”, którego nie da się skwitować obrażaniem krytyków i usunięciem z ustawy kontrowersyjnych zapisów. Sądząc po okazałym bukiecie, jaki autorka wiatrakowej wrzutki otrzymała w Sejmie od koleżanek i kolegów już po tym, gdy było wiadomo, jak pisała się nieszczęsna ustawa, nowa władza ciągle nie rozumie, że została wybrana, żeby rządzić inaczej. Jeśli Hennig-Kloska wejdzie do rządu bez konieczności wytłumaczenia się ze swojej legislacyjnej samowolki, to znaczy, że już na starcie poprzeczka została zawieszona bardzo nisko.