I jeśli ja odczytuję dobrze, że to jest początek wojen domowych, to powiem na poważnie to, co mówiłem przez lata jako żarcik – że trzeba po prostu podzielić Polskę na pół wzdłuż Wisły, tak jak było kiedyś NRD i RFN. Wiem, że to niemożliwe i że to szalony pomysł. Ale musimy coś wymyślić, żeby zapobiec tym gorącym wojnom domowym, ponieważ pozostawanie w jednym państwie ludzi, którzy nie znoszą się wzajemnie, którzy chcą sobie narzucić różne aksjologie, będzie prowadzić do tragedii.
Zabójstwo Marka Rosiaka czy prezydenta Adamowicza nie dały nam do myślenia, że przestajemy się tolerować?
Ja jestem sobie w stanie wyobrazić, że zaczynamy tworzyć nowe państwa, których spoiwem nie będzie naród, tylko ideologia. Tak powstały Stany Zjednoczone – nie wokół idei narodu, tylko wokół pewnego konceptu politycznego. Idea tworzenia państw w oparciu o kryterium narodowe ma dopiero 200 lat, a stała się obowiązująca zaledwie przed 100 laty. Mało jak na 5–6 tysięcy lat istnienia państw, prawda? Może więc warto przemyśleć zmianę paradygmatu, według którego tworzymy państwa. Dziś liberalna Polka ma więcej wspólnego z liberalną Czeszką, niż z konserwatywną Kowalską. A konserwatywnemu Nowakowi milej by się żyło w jednym kraju z konserwatywnym Słowakiem niż z gejem z Warszawy. Po co się męczyć?
Wiem, że to nierealne, ale nie widzę innej możliwości przeciwstawienia się tej narastającej wojnie, zwłaszcza że wszystkie zmiany technologiczne, które nas czekają – np. sztuczna inteligencja, rozwój mediów społecznościowych, wszechobecność internetu – będą nas wpychać w te bunkry i napędzać negatywne emocje.
Z czego to się bierze?
Ta chęć pozostawania w bunkrach jest ewolucyjnie wytłumaczalna. Przez setki tysięcy lat egzystencji homo sapiens bycie w grupie, przedkładanie tożsamości własnej ponad inną, nietolerancja, przemocowość, były ewolucyjnie opłacalne. Dzisiaj, kiedy puściły hamulce, kiedy nie ma arbitrów, nie ma mediów ogólnokrajowych, które potrafiłby modyfikować debatę, wszystkie dyskusje odbywają się w tych bunkrach i w mediach społecznościowych. I to po prostu wybucha. My chyba jesteśmy jeszcze przed erupcją i przed przełożeniem się tego już na takie realne działania ludzi.
A czy można wskazać moment, w którym się to zaczęło? Chwilę, w której arbitrzy stali się kibicami poszczególnych stron?
Na świecie to był atak na Kapitol. Ale w Polsce nie jestem w stanie wskazać punktu przełomowego, choć byłem świadkiem tego procesu.
Pamiętam, jak to się zmieniało w czasie, kiedy byłem europosłem. W 2009 r. media dominowały. Ja akurat byłem po tej stronie słabszej, konserwatywnej, i widziałem, jak można nas skancelować. Z punktu widzenia pewnych grup społecznych, do których ja wtedy należałem, to było krytycznie przyjmowane. Ale to był moment, kiedy media tradycyjne potrafiły odgrywać rolę arbitra. Potrafiły wynieść kogoś na wyżyny, choć na to nie zasługiwał, a także, również niezasłużenie, zepchnąć w polityczny niebyt.
Ale po 2014 r., kiedy kończyłem swoją karierę polityczną, już się to zmieniało. Wstępniaki Adama Michnika przestały kogokolwiek interesować. To, co na Śląsku napisze bądź nie napisze „Dziennik Zachodni”, miało absolutnie zerowe znaczenie. Pamiętam, jak w 2009 r. ówczesny redaktor naczelny tej gazety, który dzisiaj odgrywa rolę moralnej Joanny d’Arc, robił wszystko, żeby Platforma wygrywała. W 2014 r. robił to samo, tylko że to już nie miało znaczenia. Dzisiaj „Dziennik Zachodni” ma siedem razy mniej followersów na Twitterze niż ja, więc to, co piszą w przeddzień wyborów, nie ma kompletnie żadnego znaczenia. Podobnie w przypadku innych gazet.
Czyli zaczęło się to w czasach rządów PO–PSL?
Tak, bo Tusk odwrócił wtedy te relacje. Do czasu rządów Tuska to politycy biegali do mediów i one czasami popierały jedną partię albo drugą. Co więcej, liderzy partii musieli nadskakiwać tym mediom, trzeba było się z nimi układać. Unia Wolności była praktycznie na klamce „Gazety Wyborczej”. A Tusk to odwrócił. To do niego pielgrzymowali redaktorzy i artyści, to jego chcieli popierać. W Polsce więc arbitrzy zaczęli znikać około dekady temu.
Co znaczy, że w przyszłości będzie jeszcze gorzej? To w ogóle możliwe?
Przejdzie się od słów do czynów. Teraz jest agresja słowna, od czasu do czasu tylko wybuchająca w formie jakiegoś przepychania się. To wszystko na razie jeszcze się kotłuje w mediach społecznościowych, w internecie. Natomiast jestem przekonany, że wcześniej czy później to wyleje się na zewnątrz.
To danie upustu emocjom jest czymś absolutnie zrozumiałym z punktu widzenia potrzeb naszego mózgu. On nie służy do myślenia, tylko do przetrwania, dokładnie tak samo, jak płuco czy nerka. Jego zadaniem jest podtrzymanie organizmu przy życiu, a to oznacza, że on nie chce myśleć, nie chce weryfikować faktów, nie chce spotykać się z informacjami, które burzą jego dotychczasowe heurystyki.
Mózg ważący około 2 proc. całego ciała zużywa ok. 20 proc. energii. Jeśli więc nie musi pracować, to nie pracuje. Stąd ludzie, którzy raz już weszli w tunel poparcia dla jakiejś partii, są bardzo trudni do wydobycia z niego. A ci, którzy by stali im na przeszkodzie, którzy mówią „mylisz się, twój lider popełnił błąd albo zachowuje się nieprzyzwoicie”, są zrzucani ze skały, ponieważ mózg odbiorców odczuwa dyskomfort. Konsekwencją będzie wcześniej czy później przemoc fizyczna.
Lech Wałęsa, od którego zaczęliśmy rozmowę, nie jest dobrym przykładem tej totalnej polaryzacji?
W Polsce można Wałęsę kochać albo nienawidzić. Można go uważać za rycerza bez skazy albo za czarny charakter polskiego życia publicznego.
Być może to jest szersze zjawisko, ale na pewno Polacy nie są w stanie słuchać opowieści, które nie są bajeczkami. Potrzebują bajeczki albo o dobrym, albo o złym. Ci, którzy Wałęsę szanują, i uważają, że jest wspaniałym człowiekiem, w ogóle nie dopuszczają myśli o tym, że w jego życiorysie są ciemne plamy. Mam na myśli nie tylko epizody z lat 70., ale też straszliwą prezydenturę, jakieś obiady drawskie, prowokacje wobec urzędującego premiera, niezdolność do oddania władzy. To była straszna prezydentura, ale w oczach jego zwolenników ten okres po prostu nie istnieje. Nie istnieje okres 1990–1995 i nie istnieje czas przed 1980 r.
Z kolei do krytyków Wałęsy nie docierają oczywiste fakty, że to jedna z najwybitniejszych postaci polskiego życia publicznego XX wieku, że bez jego osobistych decyzji w czasach pierwszej Solidarności, ale później również przez całe lata 80., odzyskanie przez nas niepodległości byłoby co najmniej trudne. To on w wielu momentach zachował najbardziej trzeźwą głowę, w przeciwieństwie np. do intelektualistów, którzy go otaczali.
Debata o Wałęsie jest więc klasycznym przykładem tego, że w Polsce nie istnieje coś takiego jak światłocień. U nas jest przemożna potrzebna identyfikacji – najpierw trzeba kogoś ocenić, a później stanąć po jednej albo po drugiej stronie.
Ale to oznacza, że jesteśmy niedojrzali czy po prostu tak działa nasz mózg, a my się temu bezrefleksyjnie poddajemy?
Jesteśmy bardzo dojrzali, nosimy w sobie 3 miliony lat ludzkiej egzystencji, ale też miliony lat przedludzkiej. Nie chodzi, oczywiście, o samych Polaków, choć byłoby dobrze, gdyby te wszystkie przypadłości, o których rozmawiamy, dotyczyły tylko pewnej populacji. Ale to jest zjawisko ogólnoświatowe, bo wszyscy jesteśmy ludźmi. Tylko że te wszystkie mechanizmy, odruchy, skłonności – czyli nieufność do obcego, skłonność do agresji, przedkładanie interesów własnej grupy nad inną grupę, proste heurystyki, pozwalające dotrzeć do wody w najłatwiejszy sposób, ufanie raczej swojemu kuzynowi niż komuś innemu – były skuteczne i pożyteczne w afrykańskiej sawannie. Natomiast jak najbardziej uzasadniona niegdyś skłonność do objadania się i pożerania niewiarygodnych ilości kalorii dzisiaj zabija ludzi. Więcej ludzi umiera obecnie na świecie z powodu otyłości i obżarstwa niż z głodu. Bo nasz świat się zmienił, a nasz mózg nie.
– współpraca Jakub Mikulski
Dr hab. Marek Migalski
Profesor Uniwersytetu Śląskiego, autor wielu książek naukowych oraz trzech powieści. Obecnie zajmuje się aplikacją narzędzi neurobiologicznych, kognitywnych i prymatologicznych do analizy zjawisk politycznych. Pokłosiem tego są jego ostatnie książki: „Homo politicus sapiens. Biologiczne aspekty politycznej gry”, „Nieludzki ustrój. Jak nauki biologiczne tłumaczą kryzys liberalnej demokracji oraz wskazują sposoby jej obrony”, „100 najsłynniejszych eksperymentów psychologicznych świata i ich znaczenie dla rozumienia polityki”.